Tydzień 32 (FIFA 16, Death Squared, Q.U.B.E: Against the Qlock, The Sims 4, Aven Colony)



Lubisz zarządzać? Nie ważne czy chodzi o kosmiczne kolonie lub żywota ludzkie – poniżej poznasz gry, które zapewnią Ci i jednego, i drugiego. Aven Colony uczyni z Ciebie zarządcę jednej z wielu kolonii na odległej planecie Aven Prime. Od Ciebie zależeć będzie dobrobyt oraz bezpieczeństwo jej mieszkańców. Jeżeli jednak tak dalekie podróże to nie Twój konik, nic się nie bój. The Sims 4 zapewni Ci bardziej przyziemne przeżycie, a nawet pozwoli poznać miłość Twojego życia oraz założyć rodzinę. A przynajmniej wirtualną.

Jednak nie ważne, co wybierze, zarówno ekonomia jak i życie opiera się na rozwiązywaniu problemów. Zatem zainteresować może Cię Death Squared – gra logiczna, w której pomożesz dwójce robotów przejść szereg testów sprawdzających poziom zaawansowania ich sztucznej inteligencji. Wolisz szybsze tempo? Dodatek Against the Qlock do opisywanego w zeszłym tygodniu Q.U.B.E. to coś dla Ciebie. Nie tylko sprawdzi on Twoją zdolność logicznego myślenia, ale również refleks. Bowiem zagadki rozwiązuje się tutaj na czas.

Proponuję zapoznać się również z króciutkim tekstem o Fifie 16. Ale to już raczej w ramach wspominkowej ciekawostki. 

Zapraszam!

FIFA 16 (Xbox One)
Piłka nożna
EA Canada, 2015r.
Gra dostępna również na: Xbox 360, PlayStation 4, PlayStation 3, Windows, Android, iOS


Pozwólcie, że nie będę się tutaj nazbyt rozpisywał, bo jest to w końcu sportówka sprzed trzech lat, a co za tym idzie – stanowi przeżytek. I naprawdę to czuć. Zwłaszcza, że w okolicach mundialu za darmo na jakiś czas udostępniona została osiemnastka, w którą pograłem i cóż… Wbrew pozorom wydawane rok do roku gry sportowe zmieniają się. Szesnastka sprawia wrażenie bardzo sztywnej w porównaniu z nowszymi częściami, przez co początkowe kilka meczów grało mi się dosyć niekomfortowo. Niemniej, po jakimś czasie człowiek przyzwyczaja się do tego i zapomina o nowym i lepszym, bo to wciąż jest Fifa. Ciężko coś zepsuć w tak utartej formule. Jako, że to ostatnia odsłona serii przed wprowadzeniem trybu The Journey, to trochę mi go brakowało. Jest to też chyba pierwsza odsłona, w której wprowadzono ligę kobiecą, więc na pewno plusik za to. Ale czy jest sens w to grać dziś? No, nie. O ile powrót do siedemnastki może być podyktowany chęcią poznania opowiadanej w kampanii historii, o tyle o starszych Fifach można spokojnie zapomnieć lub, tak jak ja, odpalić je, kiedy dostaniemy do nich „darmowy”* dostęp.

*chodzi tutaj o EA Access lub Origin Access

Death Squared (Xbox One)
Logiczna
SMS Studio, 2017r.
Gra dostępna również na: PlayStation 4, Switch, Windows, MacOS, Android, iOS


Jeżeli potrzebujecie średnio skomplikowanej gry logicznej oferującej całkiem sporo zagadek, to powinniście zainteresować się tym tytułem. Pomysł jest bardzo prosty. Wcielamy się w sztuczną inteligencję poddawaną testom w pewnej firmie. Za zadanie otrzymujemy natomiast przetransportowanie dwóch sześciennych robotów w punkty pomalowane na kolor odpowiadający kolorowi danego bota. Oczywiście, bardzo szybko okazuje się, że nie jest to tak proste, jak mogłoby się wydawać, bo czekają na nas liczne pułapki. A to najeżdżając na płytkę naciskową zepchniemy drugiego robota w przepaść, a to usmaży nas promień lasera, itd. Jednak, jeżeli przystopuje się na moment i zastanowi, jakie posiada się opcje – okazuje się, że większość plansz jest całkiem prosta. Tutaj jednak wkrada się najgorsza pułapka w Death Squared: poruszanie się. Fakt, że mapy są zawieszone w przestrzeni i obserwujemy je z rzutu izometrycznego sprawia, że ciężko jest ocenić czasem odległość botów od krawędzi, co zazwyczaj kończy się przymusowym powtarzaniem etapu. Nic tak nie frustruje, jak zsunięcie się w otchłań tuż przed finiszem.

Nasze nerwy ukoić ma za zadanie otoczka fabularna prezentowana w formie dialogów osoby nadzorującej test z innym AI. Jest to typowy motyw mającego wszystko gdzieś obiboka, który w przeciągu gry zmienia swoją postawę i zaczyna troszczyć się o roboty, które nadzoruje. Jest to jednak element gry, który w praktyce okazuje się być zupełnie nieinteresujący, ale również nieirytujący, więc zawsze to tam jakaś wartość dodana jest. Występuje on jednak tylko w singlowej kampanii. Druga, dla dwóch graczy, już go nie ma. A szkoda.

Q.U.B.E: Against the Qlock (PlayStation 4)
Toxic Games, 2013r.
Dodatek dostępny również na: PlayStation 3,  Xbox One, Windows, MacOS, Linux, Android


Większość posiadaczy podstawowej wersji Q.U.B.E. prawdopodobnie posiada już go w swojej kolekcji. Nie dlatego, że jest on tak dobry, a dlatego, że jest zawarty w praktycznie jedynej dostępnej do kupienia wersji Director’s Cut. Uważam jednak, że nawet, jeżeli jest się posiadaczem oryginalnego wydania, warto go kupić, bo dostarcza zupełnie odmiennego przeżycia. Jak wskazuje tytuł, Against the Qlock polega na przechodzeniu etapów na czas. Brak tutaj jakiejkolwiek fabuły czy też kontekstu, więc jedyne, na czym musimy się skupić to na przebiegnięciu toru w czasie gwarantującym nam jak najwyższą ocenę. Jest to o tyle ważne, że nie można sobie tego dodatku przelecieć na pałę, osiągając najniższy możliwy wynik. O nie, tutaj musimy się postarać. I jest to też mój główny zarzut do tego tytułu. To, że musimy się skupić jest jak najbardziej w porządku. Problemem jest fakt, że w pewnym momencie docieramy do ściany, bo kolejne poziomy odblokowywane są na podstawie ilości zdobytych przez nas medali. Każda z tras oferuje takowe trzy, ale zaliczenie każdej z już dostępnych na jeden nie gwarantuje, że uzyskamy dostęp do wszystkich pozostałych. Zatem będziemy musieli wrócić do wcześniejszych etapów i spróbować poprawić swój wynik. Nie podoba mi się to głównie ze względu na fakt, że takie rozwiązanie czyni system medali bez sensu. Co z tego, że zaliczyłem poziom, skoro i tak nie zrobiłem tego na tyle szybko, aby ruszyć dalej? Sprawia to, że przyjemny dodatek zamienia się w swego rodzaju obóz pracy, bo ciągłe powtarzanie tego samego fragmentu gry tylko dlatego, że zabrakło nam ułamka sekundy wysysa całą przyjemność z rozgrywki. Szkoda, bo poza tą jedną rzeczą Against the Qlock jest bardzo solidną pozycją, która daje masę satysfakcji. Nawet pomimo przymusowego grindu.

The Sims 4 (Xbox One)
Simsy no
Maxis, 2014r.
Gra dostępna również na: PlayStation 4, Windows, MacOS


Tej serii nie muszę nikomu przedstawiać. No, bo błagam, przecież simsy to już nie tylko nazwa gry, ale w zasadzie nazwa gatunku gier, w którym prowadzimy przez życie naszych podopiecznych. Jest to jeden z najgłośniejszych oraz bez wątpienia najpopularniejszych tytułów branży i wciąż ciężko mi uwierzyć, że minęły już cztery lata od premiery The Sims 4. Wciąż pamiętam przecież gównoburzę, która nastąpiła, kiedy okazało się, że w grze nie ma basenów ani niemowlaków, że jest to w zasadzie tytuł uboższy niż podstawowa trójka. No, i nie mogę się nie zgodzić, bo grając w czwórkę czułem się jakbym grał w wybrakowany produkt. Fakt, baseny i niemowlaki doszły w kolejnych darmowych aktualizacjach, ale smród pozostał. Już sama mapa świata wygląda ubogo, bo nie uświadczycie już w pełni wyrenderowanego świata, a raczej płaski obrazek z dużą ilością białych konturów budynków. Brakuje też wprowadzonego w trójce w pełni otwartego świata (choć to może być wina wersji konsolowej), a sporo wcześniej widocznych w interfejsie opcji zostało poukrywanych gdzieś w kolejnych zakładkach. Przykładem takiej opcji jest przeniesienie informacji o dniach tygodniach do zakładki pracy, przez co nigdy nie byłem pewien, który aktualnie jest dzień. Jeżeli dzieciaki szły akurat do szkoły to szły, jeżeli nie to siedziały w domu. Czułem się jakbym znowu grał w pierwszą odsłonę serii, gdzie każdy dzień był taki sam.

Z resztą mam wrażenie, że mnóstwo rzeczy w tej grze nie działa tak, jak powinno. Mimo zatrudnienia sprzątaczki mój dom wciąż wyglądał jak po przejściu orkanu. Po urodzeniu się trojaczków (co zupełnie zepsuło mi przyjemność z gry) musiałem nająć również niańkę, która w tym wypadku okazała się być ona mężczyzną. Myślałem, że gość odciąży mnie trochę i zajmie się dziećmi, ale nie. Z jakiegoś dziwnego powodu wolał stać przy łóżku trochę starszej córki (mojej pierworodnej) i pryskać jakąś cieczą na potwora pod nim mieszkającego. Co najlepsze, kiedy dzieciaki już urosły na tyle, że stały się samodzielne, pan Niania nie zrezygnował z pracy, ja nie mogłem go zwolnić, a zatem zamieszkał na jakiś czas u mnie i obserwował bez przerwy moją śpiącą córkę, od czasu do czasu wyżerając mi jedzenie z lodówki. Parodia.

Na szczęście nie wszystko w The Sims 4 jest złe. U podstaw to wciąż stare, dobre simsy, które znamy i kochamy, ale za to z paroma usprawnieniami, które okazują się być naprawdę fantastycznymi dodatkami. Weźmy na przykład system nastrojów, który wpływa na to, jakie czynności nasi Simowie mogą wykonywać lub co będą chcieli zrobić. Zestresowany Sim będzie marzył o kąpieli z bąbelkami, a pewny siebie Sim będzie mógł napisać książkę coachingową. Zmienił się też system kariery. Głównie na dobre, ale i tak mam parę zastrzeżeń. Nie podoba mi się fakt, że teraz możemy wybrać dowolną pracę z listy. Gra nie losuje już nam kilku dostępnych ofert danego dnia, a po prostu przedstawia nam listę ze wszystkim, co Sims 4 oferuje. To jednak drobnostka, bo okazuje się, że każda praca w pewnym momencie rozgałęzia się, oferując zupełnie nowe stanowiska i cele. Będąc artystą możemy wybrać pomiędzy byciem muzykiem a byciem malarzem. Pozbyto się również ułomnego i bezsensownego wymogu posiadania odpowiedniej ilości przyjaciół, aby móc awansować. Teraz możemy śmiało wieść życie pustelnika i piąć się w górę po szczeblach kariery. Zatem mimo mojego narzekactwa, The Sims 4 to wciąż okej tytuł, ale niestety nie podbił mojego serca tak, jak zrobiły to poprzednie odsłony. To strasznie dziwaczny miks fantastycznych oraz zupełnie nietrafionych rozwiązań.

Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o wersji konsolowej. Przez większość czasu działa dobrze i gra się w to zaskakująco wygodnie. Trzeba się jednak przyzwyczaić do sterowania, które nie jest jakoś bardzo złe, ale grałem w wiele podobnych gier na konsoli, w których ta kwestia została rozwiązana lepiej. The Sims 4 na konsoli korzysta z hybrydy przeskakiwania między opcjami oraz kursora, co zmienić możemy przyciskiem na padzie. Na początku będziecie się gubić, ale po jakimś czasie się przyzwyczaicie. O dziwo, nie każda zakładka na to pozwala i już, na przykład, w trybie budowania musicie wybierać opcje kursorem. Jeżeli jednak macie wybór to kupcie wersję na PC. Na tej platformie gry tego typu sprawdzają się jednak najlepiej.

Aven Colony (Xbox One)
Ekonomiczna
Mothership Entertainment, 2017r.
Gra dostępna również na: PlayStation 4, Windows


Stać się gatunkiem międzyplanetarnym to jedno z największych i bez wątpienia najambitniejszych marzeń ludzkości. Od czasu do czasu słychać pogłoski o planach kolonizacji Marsa, ale to wciąż wizja relatywnie niedalekiej przyszłości. A co, jeśli przeniesiemy się w czasie o kilkaset lat w przód, kiedy to ludzkość odkryła idealnie nadającą się do zamieszkania planetę Aven Prime, na której to później odnajdzie pozostałości starożytnych cywilizacji? Cóż, o tym traktuje Aven Colony – symulator budowy własnej kolonii.

Cóż, powinienem raczej użyć liczby mnogiej, bo kolonia jest nie jedna, a dwanaście. Głównym trybem Aven Colony jest bowiem kampania fabularna, w której to jesteśmy przerzucani pomiędzy różnymi regionami planety, a naszym celem jest nie tylko poznanie historii dawnych mieszkańców Aven Prime, ale przede wszystkim zadbanie o potrzeby naszych kolonistów. Trzeba zapewnić im jedzenie, wodę oraz przede wszystkim nanity – pozyskiwany z m.in. żelaza surowiec służący do wznoszenia kolejnych budowli. To jednak tylko początek, bo bardzo szybko okaże się, że zagrażają nam atakujące nasze struktury i infekujące mieszkańców kosmiczne zarodniki, wyziewy z nieeksploatowanych złóż gazu czy też, przede wszystkim, ludzie. Nie mówię tutaj o wojnie czy atakach terrorystycznych, bo tego tutaj nie zastaniecie, choć w kilku misjach zagrażają nam naloty. Aven Colony to gra czysto ekonomiczna, a zatem niebezpieczeństwo związane z ludźmi przybiera formę referendów. Niezadowoleni mieszkańcy nie zagłosują na nas w kolejnych wyborach, co oznaczać będzie koniec gry. Zatem musimy koniecznie dbać o ich zadowolenie, a nie jest to wcale łatwe, bo potrafią być oni bardzo wymagający. Potrzebują rozrywki, szpitali, policji, czystego powietrza, a nawet dobrego połączenia między wszystkimi budynkami w postaci tuneli. Szczególnie to ostatnie może okazać się problematyczne w późniejszych etapach rozwoju kolonii, o ile nie pomyśleliśmy o tym wcześniej.

Niemniej, najtrudniej jest na początku, kiedy to mamy ograniczone surowce. Im dalej w las, tym łatwiej, a cała rozgrywka zamienia się wtedy w ciągłe klikanie na zepsute budynki i naprawianie ich, oraz wykonywanie kolejnych zadań zlecanych nam przez przełożonych. Dlatego też nie widzę zbytnio sensu w trybie sandbox, bo Aven Colony jest na dłuższą metę zwyczajnie nudne. Misje fabularne zapewniają świeżość i różnorodność w zadaniach i lokacjach, a siedzenie w miejscu bez większego celu może naprawdę ten tytuł obrzydzić.

Jeszcze tylko wspomnę, że jest on wizualnie całkiem przyjemny dla oka, ale niskobudżetowość widać na sam koniec, kiedy dwie osoby rozmawiają ze sobą twarzą w twarz. Jest to jedyny taki moment i wygląda on okropnie. Wyobraźcie sobie poziom starych animacji z początków YouTube – mniej więcej tak to wygląda. Na szczęście przez resztę gry obserwujemy akcję z lotu kosmicznego ptaka.

Galeria



Komentarze

Popularne posty