Tydzień 33 (Rainbow Six: Rogue Spear, Bejeweled 3, Red Faction: Guerilla - Demons of the Badlands)



Tak szybko zleciał mi ten tydzień, że aż prawie zapomniałem, że dziś jest poniedziałek, a przecież mam Wam do zaprezentowania kilka naprawdę intrygujących tytułów, choć nie zatrzęsą one raczej Waszym światem w posadach. Na pierwszy ogień idzie sygnowana nazwiskiem Toma Clancy’ego strzelanka taktyczna Rainbow Six: Rogue Spear. Mimo, że obecnie triumfy święci Rainbow Six Siege, warto cofnąć się w czasie o te prawie dwadzieścia lat i zobaczyć, jak zaczynała ta seria.

O dużo mnie cofniemy się w czasie w przypadku Bejewelda 3, czyli swego rodzaju protoplasty Candy Crush Sagi, która to podbiła telefony wielu przed paroma laty. Mam wrażenie, że głównie zagrywały się w to dziewczyny i nie dziwię się, bo łączenie kryształków (lub w tamtym przypadku cukierków) wciąga jak diabli.

Na koniec szybki rzut okiem na dodatek Demons of the Badlands do Red Faction: Guerilla. Coś jest takiego w zabawie z fizyką w grach, że mogę robić to godzinami i nie znudzę się, mimo powtarzania tych samych czynności. W GTA IV, na przykład, uwielbiałem przewracać ludzi i oglądać jak dzięki silnikowi Euphoria realistycznie upadają. Największym bajem Guerilli jest natomiast niszczenie oparte na zasadach fizyki. Zatem cudownie było wrócić na moment na Marsa i pobawić się dalej, a przy okazji poznać początki rebelii. Zwłaszcza, że dodatek jest w większości darmowy? Czemu tylko w większości? O tym więcej w tekście.
Zapraszam!

Rainbow Six: Rogue Spear (PlayStation 3*)
Taktyczny shooter
Ubisoft Milan + Red Storm Entertainment, 1999r.
Gra dostępna również na: PlayStation, PlayStation 2*, Dreamcast, Windows, MacOS, GameBoy Advance

Tom Clancy był nie tylko fantastycznym pisarzem, ale również ważną częścią świata gier. To właśnie jego nazwiskiem sygnowany był Splinter Cell, Ghost Recon czy też seria Rainbow Six właśnie. Rogue Spear to jej druga odsłona i muszę powiedzieć, że, jak na tytuł sprzed niemalże dwóch dekad, zestarzał się całkiem nieźle. Tutaj jednak muszę postawić grubą kreskę między wersją pecetową, a tą na PS1. Jeżeli macie ochotę sprawdzić Rogue Spear, wybierzcie tę pierwszą. Wersja konsolowa niby nie jest zła, ale gołym okiem widać uproszczenia i ułomności wynikające z ograniczeń sprzętowych.

Główna część Rogue Spear pozostaje bez zmian. Fabuła jest niestety całkowicie do zapomnienia. Akcja toczy się głównie w środkowej Europie i skupiona jest wokół lidera grupy terrorystycznej, któremu na imię Verzizade. Przed każdą z szesnastu misji omawiamy plan działania i wybieramy ekwipunek oraz członków załogi, a następnie rozpoczynamy operację. Chciałoby się powiedzieć, że nie można tutaj wparować na pałę i wystrzelać wszystkich na mapie, ale byłoby to kłamstwem, bo to właśnie w tym miejscu uwidaczniają się różnice. Rogue Spear na PS1 jest żałośnie łatwy. Automatyczne celowanie (które można wyłączyć w opcjach, ale jest to rzucanie sobie kłód pod nogi. W końcu precyzja celowania nie istniała na konsolach aż do Xboxa 360 i PS3) w połączeniu z wytłumionym karabinkiem i termowizją pozwala na wyeliminowanie każdego przeciwnika szybko i bezgłośnie. Mapy oraz liczba strażników i zadań do wykonania mocno się skurczyły, co sprawia, że większość misji przechodzi się w maksymalnie pięć minut.

Piszę „większość”, bo nie dotyczy to największej bolączki tego tytułu. O ile zazwyczaj gra się w to przyjemnie i relaksująco, o tyle białej gorączki dostać można przy sporadycznych misjach skradankowych. Toć jest to najzwyczajniej w świecie tragedia. Gracz nie ma najmniejszego marginesu błędu, więc przechodzenie tego typu etapów opiera się na metodzie prób i błędów. Jednak nie ułatwia tego brak zapisów w trakcie zadań oraz fakt, że przez większość czasu nie mamy pojęcia, gdzie znajduje się nasz cel, bo mapa w grze jest okropnie nieczytelna. Na szczęście skradania w Rainbow Six: Rogue Spear jest na tyle mało, że można zagryźć zęby i je przeboleć. Wciąż jednak lepiej zainwestować w wersję PC. Wygląda i działa dużo lepiej, a w dodatku jest pełny produkt.

*wersja PSone odpalana we wstecznej kompatybilności

Bejeweled 3 (Xbox One*)
Logiczna
PopCap Games, 2010r.
Gra dostępna również na: Xbox 360, PlayStation 3, DS., Windows, MacOS, Android, iOS, Windows Phone


W końcu jestem w stanie zrozumieć szał na Candy Crush Saga sprzed kilku lat. Podchodziłem do Bejeweleda z nastawieniem, że zupełnie mi to nie siądzie. W końcu nie posiada on żadnej historii, a łączenie kryształków w trójki dla samego łączenia kryształków brzmi tak raczej średnio porywająco. Oj, jak ja się pomyliłem. Fakt, nie spędziłem przy Bejeweled 3 setek, ani nawet dziesiątek godzin, ale podczas każdej sesji potrafiłem zapomnieć o całym świecie bożym. Szczególnie zrobił mi wprowadzony w tej odsłonie serii tryb questów, w którym gracz dostaje 40 zadań do wykonania, np. zdobycie odpowiedniej ilości punktów w bejeweledowej wersji pokera. Myśl, że „aj, już prawie było, kurde” zasysała mnie jeszcze mocniej do gry. Istna kokaina. Niestety sporo zależy tutaj również od szczęścia, bo układ kryształków na planszy jest losowy. Toteż można było próbować kilkukrotnie bezowocnie przejść dane zadanie, a w następnej próbie jednym ruchem sprawić, że kolejne pojawiające się kryształy ułożą się na tyle fortunnie, że kolejne kombinacje wyczyszczą pół planszy. To gra zdecydowanie przeznaczona na telefon i tam właśnie polecałbym jej spróbować, bo warto. Bez wątpienia uprzyjemni Wam czekanie w kolejce.

*wersja z Xboxa 360 odpalana we wstecznej kompatybilności

Red Faction: Guerilla – Demons of the Badlands (Xbox 360)
Volition, 2009r.
Dodatek dostępny również na: PlayStation 3, Windows

Na ten moment ciężko jest nie mieć styczności z tym rozszerzeniem, jeśli posiada się Red Faction: Guerilla. Jest on bowiem zupełnie darmowy dla posiadaczy oryginalnej edycji na PC, ale zawiera go także wydana kilka miesięcy temu wersja Re-Mars-Tered. Mi udało się wyrwać go na Xboxa za śrubki, bo w promocji kosztował całe 2,50zł. Zatem w takiej sytuacji ciężko jest mi jakkolwiek narzekać na niego, chociaż powodów w zasadzie nie mam. Mogę trochę pojojkać, że sama Guerilla zestarzała się dość mocno mechanicznie, więc powrót do niej, aby przejść DLC nie był do końca bezbolesny, ale to jest problem podstawki, a nie dodatku per se.

Historia opowiedziana w Demons of the Badlands to w zasadzie malutkie origin story rebelii. Akcja osadzona jest na kilka lat przed przybyciem Aleca Masona na Marsa i skupia się przede wszystkim na wojnie Maruderów z siłami EDF. Protagonistką jest znana z podstawki Samanya. Dowiadujemy się zatem nie tylko, w jaki sposób wspomniani Maruderzy stali się tak agresywni wobec innych, ale również dlaczego Samanya opuściła ich szeregi i w jaki sposób poznała członków rebelii. Jest to całkiem przyjemna, choć bardzo krótka opowiastka. Długość rekompensuje za to kilkanaście dodatkowych zadań polegających na destrukcji wszystkiego w polu widzenia. Warto zagrać w Demons of the Badlands. Zwłaszcza, że kupując Red Faction: Guerilla teraz, najprawdopodobniej otrzymacie je w pakiecie.

Komentarze

Popularne posty