Tydzień 31 (Goat Simulator, Nosferatu: Wrath of Malachi, Q.U.B.E., DOOM [2016])
Zacznijmy
od tego, co kiepskie, ażebyśmy potem mogli przejść do perełek. Goat Simulator,
czyli gra, która zaczęła jako żart prima aprilisowy, który w końcu został
zrealizowany. Może cztery lata temu był to ciekawszy tytuł, ale teraz to, cóż…
Moje zdanie o wyraziłem w tekście poniżej. Myślę jednak, że wiecie, czego się
spodziewać. Dobra, skoro to mamy już za sobą, przejdźmy do gier dobrych.
Dwa
tytuły, po których spodziewałem się niewiele, a które okazały się być
niezmiernie interesującymi pozycjami. Możecie kojarzyć taki obrazek bardzo
bladego pana wyglądającego jak wstawiony bezdomny stojącego w drzwiach ze
spuszczonymi, nienaturalnie długimi ramionami. Mowa oczywiście o hrabi
Nosferatu – zrzynce z Draculi Stokera. Jeżeli połączenie wczesnego kina grozy,
survival horroru i losowo generowanego rozmieszczenia celów na mapie brzmi dla
Was interesująco, powinniście zainteresować się Nosferatu: Wrath of Malachi.
Jeżeli jednak nie są to Wasze klimaty, bo wolicie bardziej sterylne i
jaśniejsze pomieszczenia, a zamiast bać się, wolicie myśleć – Q.U.B.E. to gra
dla Was.
Na
sam koniec zostawiłem perełkę, o której nie będę się zbytnio rozpisywał, bo
tytuł mówi sam za siebie. Doom. Ten nowy, ma się rozumieć.
Goat Simulator (Android)
Gra-mem
Coffee Stain Studios, 2014r.
Gra dostępna również
na: iOS, Windows, Linux, MacOS, Xbox 360, Xbox One, PlayStation 3, PlayStation
4
To
już tak naprawdę odległa historia, bo symulator kozy był zabawnym mem jakieś
cztery lata temu. Ale jako, że Pykmiś to blog wpisujący się w ideę „grania
cierpliwego” to pierwszy kontakt z nim mam dopiero teraz. Powiem szczerze, że
strasznie się cieszę, że nie wydałem na ten tytuł ani złotówki, a przygarnąłem
go, kiedy był rozdawany za darmo w ramach jakiejś tam promocji. Każdy, kto to
kupił powinien zastanowić się mocno nad swoim sposobem zarządzania funduszami.
Goat
Simulator to tak naprawdę gra-wydmuszka. Fakt, jest śmiesznie przez pierwsze
pięć minut, ale bardzo szybko robi się wtórnie i nudno. Źle działające animacje
zaczynają irytować, bezwładność kozy również, a wyzwania polegające na
praktycznie tym samym nużą. No, bo ileż można biegać, walnąć komuś z bańki,
albo coś polizać? Do tego wersja mobilna cierpi na mocno nieprecyzyjne
sterowanie, więc szczególnie ją należy omijać szerokim łukiem. Z resztą
kupowanie Goat Simulatora w ogóle to strata Waszych pieniędzy. 36zł (wersja PC)
za kilka minut uśmiechu to za dużo. Jest mnóstwo o wiele lepszych gier, na
które warto wydać pieniądze.
Nosferatu: Wrath of Malachi (Windows)
FPS/Survival Horror
Idol FX, 2003r.
Tytuł ekskluzywny
Takie
niespodzianki to ja lubię. Tak, jak często mówię, że zupełnie niczego po danym
tytule się nie spodziewałem, tak w tym wypadku moje oczekiwania były jeszcze
niższe. Wyrwałem go za jakieś śrubki w trakcie steamowej wyprzedaży parę lat
temu, bo akurat tyle miałem w steamowym portfelu. W sumie intrygował mnie
trochę sam tytuł gry, ale wciąż nie nastawiałem się raczej na nic specjalnego,
a i to przy dobrych wiatrach. W końcu jak dobra może być gra o podróbie
Draculi, prawda? No, okazuje się, że bardzo dobra. Nie bez swoich problemów,
ale wciąż bardzo dobra.
Naszym
celem, jako Jamesa Pattersona, jest uratowanie naszej rodziny porwanej przez
hrabiego Nosferatu, który to planuje poświęcić ich by przyzwać na świat
tytułowego Lorda Malachi. Ta raczej nieskomplikowana fabułka gra jednak drugie
skrzypce. Daniem głównym jest tutaj eksploracja zamku, który to przy każdym
rozpoczęciu gry jest generowany odrobinę inaczej. Chodzi tutaj przede wszystkim
o rozmieszczenie poszukiwanych przez nas członków rodziny. Nie powiem, kolejne
komnaty przemierza się naprawdę fantastycznie, a wszystko to dzięki
niesamowitemu klimatowi, jaki Nosferatu: Wrath of Malachi posiada. Szarawa
kolorystyka z nałożonym efektem ziarna doprawiana przez niepokojąco plumkające
w tle pianino. Poczucie zagrożenia wręcz
wylewa się z ekranu, a każdy głośniejszy dźwięk potrafi sprawić, że
podskakujemy w fotelu, jednocześnie panicznie rozglądając się w poszukiwaniu
wampirów. No, a później musimy je jeszcze pokonać, co niby nie jest trudne, ale
w chwili paniki czasami ciężko jest znaleźć odpowiedni oręż. To jest z kolei
ważne, bo krucyfiks nie podziała na demoniczne psy, a mieczem nie zabijemy
zjawy.
Wszystko
pięknie, ale niestety Nosferatu nie jest w żadnym wypadku grą idealną. Przede
wszystkim niezbyt lubi się z nowszymi systemami i potrafi łapać czkawkę od
czasu do czasu, co jest o tyle zabawne, że natywna rozdzielczość to 800x600, a
i wszystkie opcje graficzne ustawione są domyślnie na najniższe. Oczywiście
można to zmienić, ale nie z poziomu menu gry. Trzeba odpalić specjalny launcher
z foldera gry i dopiero tam poustawiać wszystko tak, jak chcemy. Z tym, że przy
ponownym uruchomieniu musimy zrobić to jeszcze raz. Do tego dochodzą
sporadyczne problemy z wyświetlaniem przeciwników, tzn. stają się niewidzialni.
Na początku myślałem, że jest to jakiś nowy typ wampira, ale nie – to błąd. Wróg
potrafi czasem po prostu zniknąć. Niemniej, jeżeli jesteście w stanie to
przeboleć to czeka was kilka godzin naprawdę świetnej zabawy.
Q.U.B.E. (PlayStation 4)
Logiczna
Toxic Games, 2011r.
Gra dostępna również na: PlayStation 3, PlayStation Vita, Xbox One,
WiiU, Windows, Linux, MacOS, Android
To
pozycja przypominająca mi do pewnego stopnia Portala. Budzimy się w bardzo
sterylnym i geometrycznym pomieszczeniu, i przemierzamy kolejne podobne
pomieszczenia, wykonując przy tym instrukcje podawane nam przez głos w
słuchawce. Podobno znajdujemy się w środku obcego obiektu pędzącego w kierunku
Ziemi i jesteśmy jedyną szansą na ocalenie planety. Całkiem interesująca
historyjka, ponieważ do samego końca nie możemy być pewni czy nie jesteśmy
czasem okłamywani przez rząd, a przesłanek do takiego myślenia dostarcza nam
drugi głos w słuchawce, który pojawia się w pewnym momencie w scenariuszu.
Jest
to jednak tylko dodatek, bo z tego, co wiem, oryginalne wydanie Q.U.B.E. żadnej
fabuły nie posiadało, a wprowadzona ona zostało dopiero w edycji Director’s
Cut, w którą przyszło mi zagrać. Jednak nawet bez niej jest to naprawdę solidna
gra logiczna opierająca się przede wszystkim na wysuwaniu odpowiednich klocków
w odpowiedni sposób. Jedne mogą utworzyć schodki lub coś na kształt podium,
inne zadziałają jak sprężynka, a jeszcze kolejne posłużą nam do obracania
fragmentu planszy tak, abyśmy mogli ruszyć dalej. Zaczyna się prosto, ale im
dalej w las, tym zagadki stają się coraz bardziej skomplikowane, choć tak
naprawdę aż do samego końca nie powinniście mieć większych problemów z ich
rozwiązaniem. Dzięki temu rozgrywka w Q.U.B.E. jest naprawdę relaksująca.
DOOM (2016) (Xbox One)
FPS
id Software, 2016r.
Gra dostępna również
na: PlayStation 4, Switch, Windows
Okazuje się, że bardzo ciężko jest zrobić w tej grze wyraźne zdjęcie... |
W
oryginalnego Dooma nigdy nie grałem i w zasadzie jest to mój pierwszy kontakt z
serią. Trochę wstyd, bo w końcu oryginalny Doom to jeden z ojców założycieli
gatunku pierwszoosobowych strzelanek. To jednak nic, bo nowy Doom to najlepszy
możliwy sposób na zapoznanie się z serią. To gra w pełnym tego słowa znaczeniu.
Tak, tak, jest tam historia z zaskakująco bogatym jak na gatunek lore. Coś o
energii z Piekła, bla, bla, bla. Kogo to obchodzi? Nie po to obudziliśmy na
otoczonym przez demony szpitalnym łóżku, aby słuchać biadolenia jakiegoś
doktora Haydena. Wstajemy, zakładamy kombinezon, bierzemy spluwę w łapę i
ruszymy kopać demoniczne dupy. I to w sposób naprawdę brutalny, bo jak inaczej
nazwać wyrwanie demono-grubasowi żołądka i wciśnięcie mu go do gęby?
Doom
to swego rodzaju wehikuł czasu pozwalający na cofnięcie się do ery, kiedy to
strzelanki nie mydliły graczowi oczu oskryptowanymi scenkami i filmowością. O
nie, tutaj się strzela i bije. Cała wiedza na temat grania w shootery z
ostatnich dziesięciu lat jest do wyrzucenia. Siedzenie w miejscu i taktyczne
eliminowanie przeciwników jeden po drugim to nie tylko strata czasu, ale i
najszybsza droga do śmierci. Doom to gra, w której musisz być cały czas w
środku akcji i w bezustannym biegu. Stanie w miejscu oznacza śmierć. Przy
okazji premiery ukuło się hasełko, że Doom jest tańcem i dopiero teraz, po
zagraniu w niego, nabrało ono sensu i stało się dla mnie zrozumiałe. Na ekranie
cały czas coś się dzieje, ciągle ktoś strzela, bezustannie coś przebiega nam
przed oczami, a my kręcimy się dookoła własnej osi w tym festiwalu tryskającej
juchy i latających łusek po pociskach. Od czasu do czasu zapraszamy kolejnych
Panów Demonów na wolnego tylko po to, aby ukręcić im łeb i odzyskać w ten
sposób pełen pasek zdrowia. A wszystko to przy akompaniamencie pompującej do
krwi adrenalinę ścieżki dźwiękowej, której łupanina w połączeniu z
kontrolowanym chaosem na ekranie stanowią obecnie najbardziej metalową rzecz w
giereczkowie.
Dajcie
mi już Doom Eternal!
Galeria
W Goat Simulator można grać nie tylko kozą |
Komentarze
Prześlij komentarz