Tydzień 5 (Driver, Star Wars: The Force Unleashed II + DLC Endor, Kung Fu Rider)
Dzisiaj
filmowo, a przynajmniej nawiązująco do filmów. Mam wam do zaprezentowania trzy
gry mniej lub bardziej zahaczające o kino. Najbardziej oczywistym jest Star
Wars: The Force Unleashed II wraz z dodatkiem Endor, gdyż toczą, jak sama nazwa
wskazuje, w znanym i lubianym uniwersum, z którego to pochodzi między innymi
Spock. Mniej bezpośrednie połączenie z kinem mają Driver i Kung Fu Rider. Te
tytuły raczej z filmów czerpią garściami i wykorzystują utarte i dobrze
większości znane schematy do wykreowania swojego własnego świata i pozwalają
graczowi wcielić się w bohatera kina tamtych lat. Zapraszam.
Driver (PlayStation Vita)
Gra pościgowa (bo pościgi są)
Reflections
Interactive, 1999r.
Gra dostępna
również na:
PlayStation, PlayStation 3, PSP, Mac, iOS, Game Boy Color
Mam
wypalone w mózgu intro z tej gry, w którym główny bohater nieśpiesznie
przemierza wielopiętrowy parking w poszukiwaniu swojego mustanga. Ciszę
przerywają tylko odgłosy kroków na betonie oraz uderzające o ziemię krople
wody. Potem powolne odpalanie samochodu i ruszenie w stronę wyjazdu tylko po
to, aby natknąć się na poszukujący go patrol policji. Pościg kończy się równie
szybko jak się zaczął, bo tuż po wyjeździe z parkingu, kiedy to radiowóz
rozbija się o inny pojazd. Mimo, że moją dziewczynę bawi, że tak bardzo
zachwyca mnie ten krótki i paskudny jak na dzisiejsze standardy filmik, to
uważam, że oddaje on w sposób perfekcyjny to, jak czuje się gracz za kółkiem
jednego z kilku samochodów w tej grze. Jak prawdziwy mistrz kierownicy.
Jest
to przede wszystkim hołd dla kina akcji lat 70. Jeżeli pamiętacie jak wyglądał
jakikolwiek pościg z filmu nakręconego w tamtej dekadzie, wiecie jak wygląda
Driver. Kanciaste samochody, plumkająca muzyka, dekle odpadające od kół podczas
wchodzenia w zakręty na ręcznym, czy też widowiskowe, pełne wyskoków pościgi po
stromiznach San Francisco. Wszystko to tutaj jest, a podczas próby
rozpracowania gangu jako Tanner zwiedzimy doskonale znane z ekranów telewizorów
Miami, Nowy Jork, Los Angeles oraz wcześniej wspomniane SF.
Straszyć
może perspektywa gry w tak stary tytuł, ale zapewniam, że poza grafiką, Driver
jest ponadczasowy. Mechanika jest bardzo prosta, bo polega wyłącznie na
jeżdżeniu i ewentualnemu unikaniu patroli policji. Zważyć trzeba na to, że jest
to tytuł wymagający, jak z resztą większość produkcji z tamtych lat, ale nigdy
nie czułem by robił to w sposób niesprawiedliwy. Jeżeli zawaliłem to
wiedziałem, że błąd popełniłem ja. Rzecz w tym, że w Driverze nie tyle wcielamy
się w mistrza kierownicy, co faktycznie musimy się nim stać.
Star Wars: The Force Unleashed II (Xbox 360)
Hack’n’Slash
LucasArts, 2010r.
Gra dostępna również
na: Xbox One*, PlayStation 3, PC, Wii, DS, iOS
To,
jak bardzo zawiedziony jestem tym tytułem ciężko opisać słowami, bo, choć
słyszałem o nim oraz o prezentowanej w nim historii dosyć niepochlebne opinie, wciąż
liczyłem na interesującą i wciągającą przygodę. Zwłaszcza, że poprzednik pod
względem fabuły był całkiem niezły, choć na pewno nie idealny. Niemniej, byłem
chętny poznać dalsze losy Starkillera, wychowanka Dartha Vadera i syna zabitego
przez niego mistrza Jedi. Ze strzępów informacji, które docierały do mnie od
momentu premiery wiedziałem, że jest to w znacznej mierze historia o miłości,
ale nie rozumiałem skąd na nią narzekania, bo jakoś te dwa fakty łączyły się ze
sobą w mojej głowie i miałem przeświadczenie, że wiadrem pomyj oblano TFU2 za
bycie love story. No, ale w końcu się dowiedziałem, o co tak naprawdę chodzi…
Problemem
nie jest wcale to, że motywem przewodnim jest poszukiwanie ukochanej. O nie,
tutaj problemów jest znacznie więcej. W TFU2 sterujemy domniemanym nieudanym
klonem Starkillera z jedynki, który przeciwstawia się Vaderowi i ucieka z
Kamino w celu odnalezienia Juno, ukochanej protagonisty pierwszej części. Piszę
domniemanym, bo przez całą grę kwestia ta jest niejasna i fakt ten podawany
jest w wątpliwość. Motyw dosyć ciekawy, z przesłaniem, że nie ważne jest to,
kim jesteś, a czego dokonujesz, co przyjemnie łączy się z finałem gry. Można
więc odnieść wrażenie, że tytuł jest mocny fabularnie, które jest absolutnie
błędne, bo większość rozgrywki pozbawiona jest historii i skupia się na
przemierzaniu średnio interesujących lokacji, bo „teraz musisz tu pójść, bo tam
są kosmiczni naziści i robią raban!”. W zasadzie ciekawie jest tak do 1/3
historii, czyli do połączenia sił z generałem Kotą, później zaczyna się
bieganie po zamkniętych korytarzach statków i jeszcze raz po Kamino (bo tak
bardzo świetne te metalowe korytarze były przez pierwsze pół godziny gry), a
potem gra nagle się kończy. Mam wrażenie, że zabrakło tutaj punktu
kulminacyjnego i z zawiązania akcji przeskoczono od razu do finału. Wygląda to
tak, jakby wycięto część gry, bo nawet pojawia się Boba Fett przez chwilę i
insynuowane jest, że będziemy z nim walczyć. Szkoda, że tylko insynuowane.
Niesamowite
natomiast jest to, jak płynnie łączą się ze sobą poziomy. Jedynka była bardzo
wyraźnie podzielona na etapy, ale w dwójeczce, a szczególnie od spotkania Koty,
wszystko łączy się ze sobą tak perfekcyjnie, że niemożliwym jest rozróżnienie
poszczególnych etapów gry. Bardzo przyjemna jest też sama finałowa walka, która
jest bardzo długa, choć zdecydowanie prosta, i to naprawdę robi klimat,
pozwalając poczuć, że rzeczywiście walczymy z kimś potężnym, a nie jakimś tam
ciućmokiem w nocniku na głowie. Tym bardziej jestem rozczarowany, że położyli
fabułę TFU2, bo gra gameplayowo naprawdę daje radę. Bardzo, bardzo szkoda.
*we wstecznej
kompatybilności
Star Wars: The Force
Unleashed II – Endor (Xbox
360)
LucasArts, 2010r.
Dodatek dostępny
również na: Xbox One*, PlayStation 3, PC
Bardzo
króciutki, bardzo taniutki, bardzo niekanoniczny, ale za to bardzo przyjemny
dodatek toczący się w alternatywnej rzeczywistości. Endor kontynuuje linię fabularną deelceków do jedynki oraz
zakończenia Dark Side podstawki. Wcielamy się w nim w jednego z klonów
Starkillera, który zostaje wysłany na Endor w celu powstrzymania Rebeliantów
przed zniszczeniem generatorów pola siłowego otaczającego ten lesisty księżyc.
DLC robi przede wszystkim tym, co dobre było w rozszerzeniach jedynki, czyli
możliwości konfrontacji z ulubieńcami sagi i zobaczeniu jak przebiegała bitwa o
Endor po śmierci Luke’a na Hoth. Całkiem okej misja w przystępnej cenie całych
4 złotych polskich i 50 groszy, też polskich. No, ale żeby coś tu było więcej
do omawiania to tak niezbyt. Musiałbym się zagłębić w meandry fabularnych
spoilerów, a w przypadku dodatku na jakąś godzinkę nie ma to wiele sensu, gdyż
musiałbym opowiedzieć wszystko.
*we wstecznej
kompatybilności
Kung Fu Rider (PlayStation 3 + Move)
Wyścigi na czas w
pewnym sensie
Japan Studio, 2010r.
Tytuł ekskluzywny
To
zdecydowanie najbardziej kuriozalny tytuł, jaki przyszło mi opisywać na łamach Pykmisia.
Jeżeli widzieliście kiedykolwiek jakiś japoński film akcji albo jakiś z Jackiem
Chanem to prawdopodobnie kojarzycie widowiskowe kopaniny z użyciem mebli
domowych typu wszelakiego czy też tryskające adrenaliną pościgi po ciasnych
uliczkach miast przy jednoczesnym przewracaniu stoisk handlowych i unikaniu
tłumu na ulicach. No, to dodajcie do tego jeszcze fakt, że główny bohater
robiąc to wszystko popina z górki na fotelu biurowym, wózku bagażowym lub
różowej sarence na kółkach zajumanej prosto z karuzeli dziecięcej. Macie właśnie
przed oczami wszystko, co prezentuje sobą Kung Fu Rider.
Maźnięcie
pędzlem fabularnego tła stanowi ucieczka prywatnego detektywa Tobina oraz jego
cycatej, chętnie wypinającej swoje walory bimbo sekretarki Karin (chyba tak
miała na imię, nawet pasuje do takiej, he he he, karyny) przed ścigającą ich z
nieznanego powodu triadą. I to wszystko, dlatego użyłem słowa maźnięcie, bo
żeby to nazwać pełnoprawnym tłem fabularnym to wydaje mi się, że jest tego zbyt
mało. Niemniej, nie jest to gra stawiająca na fabułę, broń Boże, to czysta
akcja przeznaczona raczej na towarzyskie popijawy. Granie w to samodzielnie,
choć z początku daje dużo frajdy, bardzo szybko nuży swoją powtarzalnością. Nie
pomaga fakt, że „wątek fabularny” trwa niecałą godzinę. Wnoszę jednak, że
pijackie docinki typu „HAHA MACIEK DZBANIE A ŻEŚ SIĘ WTRAMPOLINIŁ W TEGO
CHIŃCZYKA” dodadzą Kung Fu Riderowi uroku i podniosą aspekt frajdodajny
kilkukrotnie.
Mam
taką teorię, że to właśnie z tego względu gra wymaga posiadania Move’a.
Sterowanie można by spokojnie przenieść na pada, co, mam wrażenie, wyszłoby
grze na plus, gdyż konsola czasami źle odczytywała moje paralityczne machanie
różdżką, co zazwyczaj kończyło się dzwonem z otoczeniem lub strzałem od
czyhającego na moje zdrowie gangstera. Niemniej grając ze znajomymi dużo
weselej robi się, gdy można pośmiać ze skaczącego i odstawiającego przysłowiowe
„bredgensy, czyli tańce na głowie” na środku pokoju, aniżeli gdyby bohatera
kontrolowało się przy pomocy gałki analogowej i iksa. Zatem cały ten system
sterowania jest taki z deka na ślinę. Mocą gier ruchowych jest, a raczej była,
możliwość przeniesienia faktycznych ruchów gracza na ruchy postaci. Toteż
sprawdzało się to przede wszystkim w tytułach opartych o walkę mieczem,
łucznictwo czy też sporty. Kung Fu Rider to w uproszczeniu gra o zjeżdżaniu z
górki, więc Move w żaden sposób nie oddaje tego, co robi właśnie postać. No, bo
niby w jaki sposób machniecie różdżką do góry przekłada się na podskoczenie
krzesełkiem?
Komentarze
Prześlij komentarz