Tydzień 22 (Virtua Fighter 5: Final Showdown, Twisted Metal [2012], Assassin's Creed: Identity)
Tematem
tego tygodniowego wpisu są odsłony serii zapomnianych, a w zasadzie tych, które
nie są już tak głośne, jak były kiedyś. Taki Virtua Fighter, o którego piątej
części przeczytanie poniżej, był swego czasu flagową bijatyką Segi, a teraz już
samo to, że jej ostatnia duża część ukazała się w 2006 roku i jest nią właśnie
„piątka” świadczy o jej odejściu w niepamięć. Dodatkowo, na kanale obejrzycie z
niej gameplay z „żywym” komentarzem. Taki nowy format, który pojawiać się
będzie obok zwyczajowych, montowanych filmów.
Twisted
Metal to znów przedstawiciel cyklu o długiej brodzie, bo debiutował on jeszcze
w czasach pierwszego PlayStation. Pozbawiony numerka oraz podtytułu reboot
serii z 2012r. przeniósł ją w końcu na siódmą generację konsol. Jak mu to
wyszło, przeczytacie w tekście, choć zajawię, że znajdziecie w nim również
sporo narzekania.
Ale
już zdecydowanie mniej „okwaklany” został jeden z trzech Assassin’s Creedów
wydanych w 2014 roku. Nie, nie Unity. Rogue też nie. Identity. Ta najmniej
głośna odsłona z tamtego roku. Czemu? Cóż, jest to mobilka. Ale nie, nie polega
na sadzeniu rzepy, pacaniu ekranu, ani mazianiu po nim. To taki trochę duży
Asasyn w pigułce. Czy warto sprawdzić? Sprawdźcie sami… w tekście.
Zapraszam!
Virtua Fighter 5:
Final Showdown (Xbox
360)
Bijatyka
Sega AM2, 2012r.*
Gra dostępna również
na: Xbox One**, PlayStation 3, Automaty
Widać wyraźnie, że to gra z początku generacji |
Ekspertem
w zakresie bijatyk nie jestem. Ba, moją podstawową techniką walki jest
„mashowanie buttonów”. Niemniej, raz na ruski rok przyjemnie jest strzelić
sobie kilka partyjek w takowy tytuł lub przejść tryb arcade albo story mode, o
ile gra takowy posiada. Toteż zasiadłem do Virtua Fightera zaintrygowany, bo to
przecież jedna z marek posiadających długą brodę - wszak debiutowała jeszcze na
Saturnie (konsoli, nie planecie). No, i tak wam powiem, że to jeden z tych
portów na konsole domowe, których nienawidzę. Jak można, tworząc wersję gry na
nową platformę nie zaktualizować ikonek przycisków? Zamiast standardowego A, B,
X, Y na Xboxie mamy literki P, G i K. Na początku myślałem, że może kolorami to
jest jakoś dobrane, bo faktycznie był tam i zielony, i niebieski. Otóż nie, ani
kolory, ani litery nie mają żadnego sensu w kontekście Xboxa. Jak więc połapać
się w klawiszologii? Na ekranie wyboru bohaterów można wcisnąć klawisz „back”,
aby zobaczyć, który klawisz na padzie odpowiada któremu symbolowi. Nie dość,
więc, że musimy nauczyć się listy kombosów, to jeszcze musimy poznać „alfabet”
gry i tłumaczyć sobie wyżej wspomnianą listę w trakcie gry. Super.
Jednak
poza tym jest to tytuł jak najbardziej w porządku. Walczy się całkiem
przyjemnie, a na niższych poziomach trudności nawet ja dawałem sobie radę.
Szkoda, że nie uwzględniono żadnego trybu fabularnego lub choć nie
ufabularyzowano trybu arcade. Co prawda, według Wikipedii, gra posiada fabułę i
stanowi bezpośredni sequel dla czwórki, ale przyznam szczerze, że nie mam
pojęcia skąd autor wpisu wziął te informacje. Nie zdziwiłbym się, gdyby je
wymyślił skubaniec, bo grze ich po prostu nie ma.
*a
przynajmniej jest to data premiery wersji Final Showdown, bo pierwsza wersja
Virtua Fighter 5 pojawiła się w 2006r. na automatach.
**we
wstecznej kompatybilności
Twisted Metal (2012) (PlayStation 3)
Wyścigi/Destruction
Derby z uzbrojonymi pojazdami
Eat Sleep Play, 2012r.
Tytuł ekskluzywny
Mocno
zapomniana seria gier typu vehicle combat. W zasadzie, taki naprawdę udany,
duży Twisted Metal ukazał się aż w roku 2001 i był nim Black. Marka musiała
czekać aż 11 lat na premierę kolejnej odsłony (nie licząc wydanego na PSP i
później portowanego na PS2 Head-On) i niestety jej się to nie opłaciło, bo
najnowszy jak dotąd Twisted Metal zabił serię. Nie jest to zła gra, ale
rozumiem, czemu te sześć lat temu został przyjęty raczej tak sobie.
Największym
jego problemem jest sterowanie, które w swojej podstawowej formie jest
przeokropne. Klawiszologia jest nieintuicyjna i niemalże całkowicie niszczy
przyjemność z grania. Najbardziej bolało mnie chyba umieszczenie gazu i
wstecznego pod prawym analogiem. Po dziesiątkach gier, które przyzwyczaiły mnie
do używania w tym celu spustów lub przynajmniej innych przycisków, nie byłem w
stanie przestawić się na nowy model sterowania, a przynajmniej nie bez redukcji
mojej skuteczności na polu walki. Na szczęście, w opcjach można zmienić
ustawienia i zalecam zrobić to przed uruchomieniem gry. Zatem niby jest to czepianie
się, ale, nie ściemniam, przez to odłożyłem Twisted Metala na półkę na parę
dobrych lat.
Problemy
na tym się jednak nie kończą. Nie do ominięcia jest to, jak bardzo chaotyczna
jest ta gra, przez co momentami tracimy kontrolę, nie wiedząc, co się właśnie
dookoła wyczynia. Najbardziej uciążliwe jest to w trakcie potyczek z większą
ilością wrogich kierowców, a zwłaszcza, jeżeli to właśnie gracz jest ich celem.
Uderzany rakietami lub innymi pociskami samochód skacze jak kauczukowa
piłeczka, a my nie mamy możliwości odwrócenia sytuacji. Z resztą nawet
atakowanie przeciwników potrafi być upierdliwe, bo do celowania używamy
przylepiającego się do wrogich pojazdów celowniczka. Szkoda tylko, że
najczęściej nie przykleja się do tego, kogo chcemy ustrzelić. Szczególnie,
jeżeli w pobliżu jest boss – wtedy to właśnie on otrzymuje priorytet. Walki z
nimi to z resztą kolejny policzek w twarz dla gracza, ponieważ w większości z
nich niezbyt jasne jest to, co mamy zrobić. Co za tym idzie, kręcimy się w kółko
bez celu, mając nadzieję, że uda nam się na coś wpaść. Albo po prostu zaglądamy
do solucji.
Żeby
już tak nie narzekać, jest jedna rzecz, którą muszę pochwalić, choć i ona nie
została wykonana perfekcyjnie. Otóż chodzi o fabułę gry, która opiera się na jednym
z moich ulubionych motywów, a mianowicie na zawieraniu paktów z diabłem, który
daje każdemu to, czego sobie zażyczył, ale niekoniecznie to, czego chciał, co
zazwyczaj kończy się tragicznie dla zawierającego taki pakt. Na przykład,
modelka chce znaleźć się w centrum uwagi na wybiegu – trafia na wybieg w zoo
okupowany przez niedźwiedzie, głodne. Centrum uwagi? Jest. Wybieg? Też jest.
Zatem życzenie spełnione. Każdy z trójki bohaterów, w których się wcielamy,
bierze udział w turnieju Twisted Metal, organizowanym przez tajemniczego
Calypso. Jeżeli zwyciężą, spełni się ich jedno życzenie. Jak można się zatem
spodziewać, to właśnie próba odgadnięcia, w jaki sposób ich prośba zostanie
użyta przeciwko nim, sprawia najwięcej przyjemności w całej grze. W dodatku wszystko utrzymane jest w mocno metalowym klimacie i ostro brzmiący soundtrack naprawdę świetnie pasuje do gry.
Pomimo
całego mojego narzekania, bawiłem się całkiem nieźle, bo poza wyżej opisywanymi
momentami, gra jest całkiem znośna. Nie jest to jednak nic nadzwyczajnego i
wspomniane problemy ciążą Twisted Metalowi, a sama historia to za mało, by taki
ciężar udźwignąć. Wydaje mi się też, że chaotyczność rozgrywki to raczej nie
jest problem samej gry, a gatunku, do którego należy. Używanie broni palnej
przy jednoczesnym prowadzeniu samochodu chyba z definicji zawsze będzie
chaotyczne.
Assassin’s Creed:
Identity (Android)
Gra akcji/skradanka
Blue Byte Software,
2014r.
Gra dostępna również
na: iOS
To
jest niepojęte ile gier znaleźć można w tej serii, które po jakimś czasie zostały
lub prawdopodobnie zostaną zapomniane. Przede wszystkim mowa tu o wszelakiej
maści mobilkach, bo tych było zatrzęsienie. Od komórkowego Discovery, przez
Bloodlines na PSP, aż po Identity właśnie. Ta ostatnia jest ciekawa głownie z
tego względu, że jest to gra naprawdę zaawansowana jak na telefonową aplikację,
a przecież zazwyczaj tego typu tytuły traktuje się jako, w pewnym sensie,
ułomne – bardzo proste albo niezbyt skomplikowane. Identity to z kolei
pełnoprawny Asasyn odarty jedynie z cutscenek i dialogów.
Mimo
to posiada fabułę traktującą o wojnie szpiegów w renesansowych Włoszech (akcja
umiejscowiona jest gdzieś w okolicach Brotherhooda). Przekazywana jest ona
głównie poprzez krótkie opisy w trakcie loadingów każdej z dziesięciu misji
głównych, a całości dopełniają zapiski z dziennika Machiavellego, który jest
zwierzchnikiem protagonisty, opisujące dokładnie tło fabularne poszczególnych
zadań. Daleko temu do perfekcji. Ba, takie podejście do sprawy oznacza, że o
tym, co i dlaczego dokładnie robiliśmy dowiadujemy się po fakcie. To jednak
jestem w stanie grze wybaczyć ze względu na jej mobilkowy rodowód. Szczególnie,
że, poza tym niedociągnięciem, jest to całkiem znośny Assassin’s Creed. Przede
wszystkim wygląda fantastycznie. Przypomina dwójkę na niskich detalach z trochę
uproszczonymi modelami. Same mapy przecież są wyciągnięte prosto z renesansowej
trylogii, aczkolwiek są też odpowiednio pozamykane tak, aby utworzyć poziomy na
tyle małe, aby mógł poradzić sobie z nimi sprzęt.
Tym,
co zdecydowanie odróżnia Identity od innych odsłon serii są elementy
przypominające te z MMO. To znaczy, gra jest wyłącznie singlowa, ale możemy np.
najmować awatary innych graczy do pomocy. Co więcej, za wykonywanie misji
(fabularnych lub powtarzalnych kontraktów) otrzymujemy doświadczenie, dzięki
któremu levelujemy, i otrzymujemy nowe przedmioty podbijające ogólną moc kierowanej
przez nas postaci. Toteż, w teorii, można by grać w to w kółko, wykonując kolejne
losowe kontrakty i ulepszając postać. Mi jednak w zupełności wystarcza
kampania.
P.S.
Radzę do grania w to użyć pada, bo sterowanie dotykowe w grach w środowisku 3D sprawdza
się mocno tak sobie.
Pykmiś na YouTube
Komentarze
Prześlij komentarz