Grobowy Brykacz, czyli kilka słów o najnowszej ekranizacji Tomb Raidera
To
już trzecia próba przeniesienia historii pierwszej damy giereczkowa na srebrny
ekran. Poprzednie dwie odświeżyłem sobie jakiś rok albo dwa lata temu i choć
najgorsze filmy to nie były (co w świecie kinowych adaptacji gier nie jest
wcale tak oczywiste), trochę brakowało im do miana dobrego kina. Trzeba im
jednak oddać, że to przede wszystkim dzięki nim przez długie lata to właśnie
Angelina Jolie i jej duże umiejętności aktorskie kojarzyły się z postacią Lary
Croft. Toteż przed Alicią Vikander stanęło nie lada wyzwanie, bo to właśnie ją
obsadzono w głównej roli najnowszej adaptacji przygód pani archeolog.
Jestem
jednak zdania, że wcale konkurować ze sobą nie musiały, a jakiekolwiek
porównywanie ich ze sobą jest bezcelowe. Przede wszystkim kreacja Angeliny
Jolie pochodzi z zupełnie innej ery, kiedy to Tomb Raider nie aspirował do
bycia fabularnie czymś ciekawym i z własną osobowością, a starał się raczej
imitować Indianę Jonesa z dodatkiem przesadnie wielkich cycków (lub trójkątów,
jak to było w przypadku pierwszej części). Tym też właśnie są tamte filmy,
kobiecą wersją Indiany Jonesa o jakości podobnej do Mumii z Frasierem. Tegoroczny
Tomb Raider jest natomiast adaptacją rebootu z 2012 roku, który odciął się
zupełnie od ociekających seksapilem wymieszanym z silikonem poprzedników i
postawił na większy realizm opowieści. Zatem dzięki temu i przekonującej
kreacji Alicii Vikander, Lara z półnagiej ikony seksu giereczkowa stała się młodą
studentką archeologii, która dopiero wyrośnie na plus/minus tę Larą, którą
znamy i kochamy.
Trzeba
jednak zaznaczyć, że jest to adaptacja dość luźna. Ogólny zarys zarówno w
oryginalny, jak i w ekranizacji jest taki sam, choć już motywy oraz postacie są
zupełnie różne. Filmowa panna Croft pracuje jako rowerowy kurier, ponieważ, z
jakiegoś powodu, odmawia korzystania z fortuny swojej rodziny po zaginięciu jej
ojca. W trakcie podpisywania dokumentu uznającego go za zmarłego, otrzymuje od
jego pełnomocnika chińską zagadkę. Lara znajduje w niej ukrytą wiadomość, co, w
dużym skrócie, popycha ją do wyruszenia tropem ojca na wyspę Yamatai, gdzie też
podobno pochowano królową Himiko. Historia opowiedziana w filmie jest całkiem
okej, wszystko trzyma się kupy, a samo rozwiązanie intrygi bardzo pozytywnie
mnie zaskoczyło, bo nie było tym, czego można zazwyczaj spodziewać się w tym
gatunku. Na plus zdecydowanie wypada też postać samej Lary. Otóż dopiero w
kinie udało jej się stać tą niewinną, przerażoną Larą, do której bycia
aspirowała już w grze. Tutaj jednak nie przeszkodził „złowieszczy” dysonans ludonarracyjny,
bowiem film nie potrzebuje dawać odbiorcy czegoś do roboty, a jedynie przedstawić
mu interesującą opowieść. Toteż nie występują tutaj takie kwiatki jak słynna
już Lara płaczącą nad zabitym jelonkiem, a potem mordującą większość populacji
wyspy. To znaczy, wciąż zdarzają się momenty, które zbliżają się do tejże granicy,
szczególnie, kiedy panna Croft zaczyna śmigać z łukiem, ale nie przeszkadzają
one zbytnio.
Moim
głównym zarzutem dotyczącym filmu jest przydługi i nudnawy początek. Fakt, jego
zadaniem jest nakreślić nam sytuację bohaterki i wyjaśnić motywy, ale zajmuje
to wszystko dobrą 1/3 filmu, wypychając ją bezsensownymi scenami, których celu
nie rozumiem. Może jestem na to zbyt głupi, ale po co pokazano mi dziesięć
minut rowerowego pościgu kurierów za Larą z przyczepionym lisim ogonem. Nie
wiem, ale w tamtym momencie bardzo mocno obawiałem się o pozostałą część filmu.
Jednak jeżeli się przez to wszystko przebrnie, to od momentu rozpoczęcia
wyprawy, a już szczególnie od dotarcia na Yamati robi się naprawdę ciekawe i najzwyczajniej
w świecie dobrze się to ogląda. Nowy Tomb Raider ma też naprawdę ładne ujęcia,
choć czasami zdecydowanie widać słabsze CGI. Nie jest to może jakoś bardzo
zauważalne, ale czuć, że coś jest ociupinkę nie tak. No i był jeden moment w
świątyni, w którym Lara próbowała troszkę przeskoczyć rekina i w mojej opinii
wyglądało to bardziej śmiesznie niż powalająco. Scenę można zobaczyć również na
trailerach. To ta z naszpikowanymi kolcami wałkami.
Bez
wątpienia jest to jedna z lepszych, o ile nie najlepsza ekranizacja gry wideo
jaką widziałem. Nie jest to oczywiście kino najwyższej klasy, ale zdecydowanie
dobry popkorniak i krok we właściwym dla adaptacji giereczek kierunku. Z
Asasynem w zeszłym roku nie wyszło i, choć osobiście bawiłem się całkiem okej,
nie mógłbym tamtej produkcji polecić nikomu. Natomiast w przypadku najnowszego
Tomb Raidera jestem w stanie z czystym sumieniem wystawić mu swoją
rekomendację. Myślę, że film spodoba się nie tylko graczom, ale również fanom
lekkiego, przygodowego kina akcji.
Komentarze
Prześlij komentarz