Tydzień 40 (DiRT 4, Layers of Fear: Inheritance, Victor Vran)
Zacznijmy
od czegoś lżejszego, bo na dwa na trzy tytuły w tym tygodniu posiadają raczej
cięższy klimat. DiRT 4 to pierwsza od bardzo dawna główna odsłona serii. Tak,
po drodze wydane zostały DiRT Showdown oraz opisywany kiedyś na blogu DiRT
Rally, ale są to tylko spin-offy. Czwóreczka to przede wszystkim powrót do
rajdów bardziej przystępnych dla niedzielnych graczy.
Dalej
przeczytacie o horrorze, a przynajmniej dodatku do niego. Mowa o Layers of
Fear: Inheritance, wyróżniającym się przede wszystkim ważnym dla fabuły motywem
malarstwa. Co prawda, DLC nie stawia na niego tak wyraźnego nacisku jak
oryginalne Layers of Fear, ale dodaje za to zupełnie nowe i świeże dla gry
pomysły. Warto też wspomnieć, że jest to jeden z rzadkich przypadków, kiedy
gracz straszony jest klimatem, a nie wyskakującymi potworami.
Na
sam koniec zachęcam do zapoznania się z Victorem Vranem, który łączy formułę
Diablo z opowieściami o Van Helsingu (a przynajmniej mocno się nim inspiruje).
Nie jest to może hack’n’slash z najwyższej półki, ale wciąż jest to kompetentna
pozycja, z którą warto się zapoznać, jeśli jesteście fanami gatunku.
Jeszcze
tylko małe ogłoszenie. Kilka dni temu wystartował oficjalny Instagram bloga
Pykmiś, do którego odwiedzenia serdecznie zachęcam.
Zapraszam!
DiRT 4 (Xbox One)
Rajdy
Codemasters, 2017r.
Gra dostępna również
na: PlayStation 4, PC
Jest
coś niezwykle przyjemnego w oglądaniu serii powracających do łask i
odzyskujących dawny blask. Był przecież taki okres, że DiRT, spadkobierca
Colinów, był mieszany z błotem, bo to już nie to samo, bo to nie rajdy, a
jakieś kręcenie bączków na Gymkhanie z Kenem Blockiem. Osobiście trójeczka
bardzo mi się podobała (a już zwłaszcza, że wygrałem ją w konkursie), ale fakt
coraz większego oddalania się serii od jej korzeni był niezaprzeczalny. Dopiero
DiRT Rally (opisywany kilka tygodni temu) wrócił graczom wiarę w Codemasters,
ale stanowił też tytuł skierowany przede wszystkim do maniaków rajdów. Wydany w
zeszłym roku DiRT 4 to z kolei odsłona serii dla niedzielnych rajdowców, którzy
chcą po prostu pojeździć i poślizgać się po błocie. W skrócie: idealny tytuł
rajdowy dla mnie.
Od
pierwszego wciśnięcia gazu do dechy staje się jasne, że jest to gra dużo
prostsza od poprzedniczki. Gracz posiada większą kontrolę na samochodem, a i
pozostali kierowcy nie są aż tak wymagający jak dotychczas. Jeżeli tylko nie
zahaczamy tyłkiem o każde napotkane drzewo i nie kręcimy powietrznych piruetów
– wygraną możemy uznać za pewnik. Nie jest to jednak samograj. W żadnym razie!
DiRT 4 to bardzo szybka gra wymagająca od gracza ciągłego skupienia na trasie.
Jego brak zazwyczaj skutkuje wyżej wymienionymi akrobacjami, czego konsekwencją
są uszkodzone chłodnice, zarżnięte silniki i poprzebijane opony. Można niby
zatrzymać się na trasie i podreperować coś na szybko, ale stracimy przez to
czas, a i nie zawsze będziemy mieli do tego narzędzia, bo zasoby uzupełniane są
wyłączenie na specjalnych stanowiskach, co kilka OSów. Zatem nieostrożna jazda
kosztować nas może nie tylko czas, ale nawet nieukończenie trasy. O to jednak
nie musimy martwić w dwóch pozostałych mistrzostwach – Landrushu i Rallycrossie.
Te podobne do siebie tryby to na dobrą sprawę zwykłe wyścigi wyróżniające się
jakimś twistem. Trasy w Landrushu dedykowane są samochodom terenowym, a więc na
kierowców czeka masa wybojów i hopek. Rallycross to z kolei wyścigi samochodów
rajdowych, podczas których każdy z uczestników musi co najmniej raz przejechać
tzw. jokera, czyli dłuży odcinek toru.
Bardzo
miłym dodatkiem jest również budowanie własnego zespołu. Nie tylko kupujemy
kolejne samochody i modyfikujemy je, ale również zatrudniamy mechaników,
PRowców czy też nawigatorów (w ich wypadku ich narodowość wpływa na język,
który słyszymy w trakcie rajdów). Oprócz tego rozbudowujemy naszą „bazę” o
dodatkowe miejsca w garażu czy też lepszy sprzęt. Im wyższe statystyki
pracowników i im bardziej zaawansowane narzędzia oddajemy do ich dyspozycji,
tym otrzymujemy dostęp do wyższej jakości części, rzadszych samochodów na rynku
wtórnym, a nawet do bardziej korzystnych dla nas ofert od sponsorów. Zespół
możemy też nazwać i wybrać odpowiadające nam wzory i barwy, które zdobić będą
nasze fury. Wszystko to buduje nie tylko świetną otoczkę, ale przede wszystkim
tożsamość naszego teamu.
Na
koniec tylko dodam, że DiRT 4 ma jeden z najlepiej wyglądających efektów kurzu
ciągnącego się za samochodem jaki widziałem. Niestety, w pozostałych aspektach
jest zauważalnie brzydszy od DiRT Rally. Nie zmienia to jednak faktu, że gra
się w niego super i tym, którym tyłki skopało Rally, czwórka powinna przypaść
do gustu.
Layers of Fear: Inheritance (Xbox One)
Bloober Team, 2016r.
Dodatek dostępny
również na: PlayStation 4, PC
Nie
miałem okazji opisywać podstawki Layers of Fear na blogu. Zatem zanim przejdę
do omówienia dodatku, wspomnę tylko, że jest to naprawdę świetny survival
horror o wyjątkowym, onirycznym klimacie opierającym się przede wszystkim na
wykrzywionych interpretacjach obrazów namalowanych przez głównego bohatera. Trzeba
też na starcie nadmienić, że jeżeli macie wybór pomiędzy konsolą a PC –
wybierzcie tę drugą opcję. Layers of Fear ma olbrzymie problemy z ilością
klatek na konsolach. Po pewnym czasie idzie się do tego przyzwyczaić, ale nie
można tego przemilczeć. To olbrzymi minus.
Wróćmy
jednak do dodatku zatytułowanego Inheritance. Skąd tytułowe dziedzictwo? Otóż
wcielamy się w córkę głównego bohatera podstawki, która wraca po latach do
rodzinnej posiadłości otrzymanej od ojca w spadku. Tak na dobrą sprawę to
dodatek ten nie posiada zbyt wyraźnej linii fabularnej. To bardziej
doświadczenie, w trakcie którego przechadzamy się po kolejnych pokojach
zrujnowanej już posiadłości i co jakiś czas cofamy się w czasie, przeżywając
jeszcze raz wspomnienia z dzieciństwa głównej bohaterki. Te z kolei przybierają
bardzo niepokojące formy i uświadamiają nas, że jej życie rodzinne z pewnością
nie należało do najłatwiejszych i odcisnęło piętno na jej charakterze.
Śledzi
się to naprawdę przyjemnie i chciałbym móc wyłącznie z tego powodu polecić
Inheritance. Niestety, jego poziom jest wyraźnie niższy od poziomu podstawowego
Layers of Fear. Potrafi być straszny, ale przez większość czasu uczucie
towarzyszące graniu w niego określiłbym prędzej jako niepokój, a nie strach. To
jednak szybko zamienia się w znużenie, bo tak naprawdę nic nam nie zagraża, a
wszelakie pokręcone scenerie znane z podstawki ogołacane są z fantastycznego
klimatu przez wszędobylski mrok. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nie
fakt, że momentami w Layers of Fear: Inheritance nie widać zupełnie nic. Po
godzinie potrzebnej na ukończenie go moje oczy wymagały natychmiastowej
hospitalizacji z powodu wysiłku włożonego w próby dostrzeżenia, dokąd mam się
udać. Na szczęście, kiedy już coś zobaczymy, okazuje się, że często całe
otoczenie jest dziwnie wyciągnięte w górę i ostro zwężone, co w ciekawy sposób symuluje
perspektywę małego dziecka. No, ale ile można pokazywać tę samą sztuczkę? Dodatek
ma swoje momenty, ale przez większość czasu biegamy jako berbeć i rozwiązujemy
proste zagadki polegające na znalezieniu w pokoju jakiegoś przedmiotu. DLC nie
jest drogie, więc można je sprawdzić, o ile podstawka przypadła Wam do gustu.
Victor Vran (Xbox One)
Hack ‘n’ Slash
Haemimont Games,
2015r.
Gra dostępna również
na: PlayStation 4, Switch, PC, Mac
Historia
o łowcy demonów walczącym m.in. z wampirami na korytarzach wiktoriańskich
zamków i na ulicach otaczających je miast kojarzy się przede wszystkim z Van
Helsingiem. Victor Vran wcale nim jednak nie jest, a prędzej określiłbym go jak
Van Helsinga z przeceny, bo gra była widocznie inspirowana kultową postacią
łowcy wampirów. Trafiamy w niej bowiem do Zagoravii – miasta nękanego atakami
demonów – w celu odnalezienia naszego zaginionego przyjaciela. Na miejscu
okazuje się, że sytuacja ma się dużo gorzej niż zakładaliśmy, a my zostajemy
wciągnięci w królewską intrygę doprawioną piekielnymi klimatami. Brzmi to dużo
lepiej na papierze niż jest w rzeczywistości, ale opowieść w Victorze Vranie
wcale zła nie jest. Ba, poznajemy nie tylko historię samego miasta, ale również
znajdujemy odpowiedzi dotyczące przeszłości głównego bohatera.
Szkoda
tylko, że nie zdecydowano się bardziej rozwinąć historii, a przy okazji
wykorzystać wszystkie dostępne w grze lokacje. Główna fabuła poprowadzi nas
tylko przez część z nich, reszta jest zupełnie opcjonalna. Co gorsza, ich
design wcale nie zachęca do ich odwiedzania. W zasadzie to na palcach jednej
ręki mógłbym policzyć zakątki Zagoravii, które byłyby wizualnie interesujące. Ciekawie
robi się tak naprawdę pod koniec. Do tego momenty jesteśmy katowani głównie
przez kolejne brukowane uliczki lub szarobure grobowce. Z tego powodu miasto
sprawia wrażenie jednej, wielkiej, szarej masy.
Gra
nie jest też jakoś bardzo wymagająca. Śmierć nie znaczy tutaj praktycznie nic,
bo jedyną jej konsekwencją jest cofnięcie nas do poprzedniego punktu kontrolnego.
Wrogom nie regeneruje się życie (poza bossami), wszystkie zebrane przedmioty
znajdują wciąż się w naszym ekwipunku, a zabite stwory… Cóż… „A kto umarł, ten
nie żyje”. To jednak pikuś. Większy problem mam z systemem lootu, który mocno
nie domaga. Przez całą grę swoją broń podstawową zmieniłem tylko raz, bo nigdy
nie wypadło mi nic lepszego od miecza zdobytego przeze mnie w prologu. To naprawdę
wkurza, kiedy w twarz rzucane nam są istne kontenery oręża, ale nic nie jest
dla nas przydatne, bo wszystko to albo inny typ broni, albo jakieś krzywe
scyzoryki do krojenia warzyw. Nie potrafię zrozumieć jak można było położyć
akurat tę mechanikę w grze, w której stanowi ona główny game loop. Z resztą
nawet walka nie jest zbyt angażująca. Nie da się robić uników, a wszystkie
umiejętności specjalne odblokowane są od początku gry i zmieniać możemy
ewentualnie ulty, które również wypadają z zabitych potworów. Victor Vran to po
prostu średniak, który niewielkim kosztem zapewni wam trochę przyjemności, ale
raczej niewiele więcej.
Galeria
Początek OSa w DiRT 4 |
Obraz kosmatego dziecka w Layers of Fear: Inheritance |
Victor Vran w intrze Victora Vrana |
Komentarze
Prześlij komentarz