Tydzień 41 (Prince of Persia: Dwa Trony, Dead by Daylight, Splosion Man + Prologue to Ms. Splosion Man, Kid Icarus, 2064: Read Only Memories)
Dziś
przeczytacie o sporej ilości staroci lub przynajmniej gier starociami
inspirowanych. Najbardziej wiekowym tytułem w tym zestawieniu jest bez
wątpienia liczący już 31 lat Kid Icarus wydany jeszcze na NESa. Wydaje mi się,
że jest to mniej znana produkcja z katalogu Nintendo, ale to wcale nie oznacza,
że jest to zła platformówka. Ba, taki Splosion Man (o którym wraz z dodatkiem
również dziś przeczytacie) nie dorasta jej pięt i to pomimo swojej zwariowanej
stylistyki i absurdalnego poczucia humoru.
Trochę
nowszym klasykiem jest też ostatni (a przynajmniej chronologicznie) epizod sagi
Piasków Czasu, czyli Prince of Persia: Dwa Trony. Jest to seria mocno już
zapomniana, a jej ostatnia odsłona ukazała się jeszcze na poprzedniej generacji
konsol, więc myślę, że spokojnie można postawić jej już nagrobek. Dwa Trony
udowadniają jednak, że wcale na taki koniec nie zasługiwała, bo to całkiem
niezgorsza gra jest, choć mocno się już postarzała. Ale nie można się temu
dziwić, w końcu debiutowała jeszcze na drugim PlayStation.
Wspominałem,
że mam również dwa tytuły inspirowane starociami. Pierwszym z nich jest Dead by
Daylight, który zaczynał mi się już kurzyć na wirtualnej półce, więc
postanowiłem definitywnie zamknąć ten rozdział i o nim napisać. To gratka dla fanów
klasycznych horrorów z lat 80. pokroju Halloween czy Piątku Trzynastego. Gra
przenosi nas bowiem w klimaty żywcem wyjęte z tego typu filmów, pozwalając
graczom wcielić się zarówno w mordercę, jak i w ścigane przez niego ofiary. Co
więcej, to jedna z nielicznych udanych gier implementujących model
„asymetrycznego multiplayera”.
Drugim
z nich jest coś wyłącznie dla fanów visual novel i gier przegadanych. 2064:
Read Only Memories to niby przygodówka, w której zamiast na zagadki, postawiono
na rozmowy. To też jedna z wielu cyberpunkowych opowieści stawiających pytanie
czy maszyna może mieć duszę. Nie robi tego jednak w klasyczny, mroczny i smutny
sposób, pozostając raczej dość optymistyczną. Poza tym porusza wiele głośnych
dziś i raczej kontrowersyjnych tematów takich jak chociażby gender. O samej
grze dowiecie się więcej w tekście poniżej.
Zapraszam!
Prince of Persia: Dwa
Trony (PlayStation
3*)
Platformer/Slasher
Ubisoft Montreal,
2005r.
Gra dostępna również na: PlayStation 2, PlayStation Portable**, Xbox, GameCube,
Wii**, PC, Mac, Telefony komórkowe
To
niesamowite, że z sagi o perskim księciu zrodził się moloch zwany Assassin’s
Creed. Dziwi to tym bardziej, że są to gry od siebie kompletnie różne, choć
faktycznie, można doszukać się między nimi pewnych podobieństw. Poza oczywistym
naciskiem na zręcznościową wspinaczkę, Dwa Trony wprowadziły też do serii
system skradania się i cichego eliminowania przeciwników, co często przypomina
„asasynacje” znane z Asasynów. Są one dużo bardziej rozbudowane, bo każda z
nich stanowi QTE, które musimy wykonać, aby skutecznie ubić wroga. Jest to też
najskuteczniejsza metoda ich pokonywania, bo system walki w Prince of Persia
nigdy nie był (i zdecydowanie nie jest też w tej odsłonie) jego najlepszą
częścią. Każda taka sekwencja wywoływała we mnie uczucie bezsilności, bo sprowadzała
się do żmudnego powtarzania tych samych czynności. Najczęściej było to
przewracanie wszystkich przeciwników i ciachanie jedynego stojącego lub, jeżeli
akcja toczyła się gdzieś wyżej, pozrzucaniu ich z wysokości. I tak w kółko.
Dwa
Trony zaczynają błyszczeć dopiero, kiedy przedrzemy się przez atakujące nas
grupki wrogów i zaczniemy sekwencje wspinaczkowe. Nie są zbyt trudne (choć
zdarzało mi się, że postać zupełnie nie wykonywała tego, co chciałem), ale za
to niesamowicie satysfakcjonujące. Zapomnijcie o jakimkolwiek Assassin’s
Creedzie, gdzie cały myk polega na trzymaniu jednego przycisku i patrzeniu, jak
chłopek gramoli się na budynek. W Prince of Persia system ten jest naprawdę
rozbudowany. Odbijamy się tutaj od przeciwległych ścian by dostać się na szczyt
jednej z nich, nabieramy pędu obracając się wokół poziomych belek, a potem
wybijamy się z nich i wbijamy sztylet w dziurę w ścianie, aby nie spaść. Co
najlepsze, każda z tych akcji wykonywana jest przez gracza samodzielnie, dzięki
czemu ma się wrażenie, że to my wykonujemy te wszystkie niesamowite akrobacje.
Od czasu do czasu wspomagamy się też spowolnieniem czy cofnięciem czasu, czyli
znakiem rozpoznawczym serii, aby przemknąć między poruszającymi się pułapkami.
To nie jest samograj i czasem trzeba się nakombinować i nagimnastykować, ale
efekt końcowy jest tego wart.
Dwa
Trony stanowią też zwieńczenie sagi Piasków Czasów. Przyznam jednak szczerze,
że w poprzednie dwie odsłony grałem już na tyle dawno temu, że wiele z nich
zapomniałem, a historia opowiadana na przestrzeni serii jest dosyć zagmatwana. Toteż
to, co zobaczyłem w Dwóch Tronach mi się podobało, ale nie byłem w stanie
docenić ich fabuły tak, jak zrobiłbym to ogrywając kolejne odsłony serii w
krótkich odstępach czasu. „Trójka” osadzona jest bezpośrednio po wydarzeniach z
Duszy Wojownika i traktuje o konsekwencjach bawienia się czasem przez Księcia.
W skrócie, znany z jedynki Vizier żyje i zamienia się w Boga Czasu dzięki
zdobytemu Ostrzu Czasu, Babilon zostaje zniszczony przez piaski, a sam książę
zostaje przez nie „zainfekowany”, co skutkuje w pojawieniu się w jego ciele
Mrocznego Księcia (jest to też grywalna postać, której sekwencje skupiają się
zazwyczaj wokół walki). Dwa Trony to zatem przede wszystkim opowieść o
dojrzeniu głównego bohatera oraz o próbie odkupienia wyrządzonych przez siebie
szkód przez próbę oszukania losu.
*remaster z 2010r.
**Prince of Persia:
Rival Swords będąca lekko zmodyfikowaną wersją oryginału wzbogaconą o dodatkowe
lokacje (PSP) lub sterowanie ruchowe (Wii)
Dead by Daylight (PlayStation 4)
Multiplayerowy survival horror
Behavior Interactive,
2016.
Gra dostępna również
na: Xbox One, PC
Po
Dead by Daylight nie spodziewałem się zupełnie nic, a jednak gra zdołała mnie w
sobie zauroczyć. Moje sceptyczne podejście do tego tytułu nie jest wcale
bezpodstawne. Gier opartych na modelu „asymetrycznego multiplayera” już trochę
się pojawiło, ale praktycznie żadnej nie udało się z tym pomysłem zrobić nic
dobrego. Najlepszy przykład to Evolve. Przecież jak to się wywaliło na pysk to
zęby zbierało aż na marsie. Tak mocno przygrzmociło, a niby stali za tym twórcy
Left 4 Deadów. Jak więc oparta na podobnym modelu gra nieznanego mi studia
mogłaby być dobra? Zwłaszcza, że porażkę odniósł niemalże identyczny
gameplayowo Friday the 13th: The Game (uwielbiam ten koślawy tytuł).
No,
okazuje się, że bardzo dobrą. Raczej każdy z nas kiedyś w swoim życiu oglądał
lub przy przynajmniej kojarzy horrorowe slashery. Horrory, w których grupka
najczęściej nastolatków ścigana jest przez mordercę. Piątek Trzynastego,
Koszmar z Ulicy Wiązów czy choćby nowszy już netflixowy Rytuał. Dead by
Daylight pozwala graczom wcielić się w którąkolwiek z ról. Ba, pozwala mocno
dostosować każdą z kilku dostępnych postaci do swoich potrzeb, a jeżeli dalej
będzie Wam mało, zawsze możecie dokupić nową za prawdziwe pieniądze jako DLC.
Wcale to jednak nie przeszkadza w dobrej zabawie, bo pula startowych postaci
jest na tyle duża i różnorodna, że ani razu nie kusiło mnie by sięgnąć po
portfel.
Najłatwiej
ma oczywiście morderca, bo jego ofiary nie mają zbytnio, czym się przed nim
bronić. Mogą ewentualnie użyć latarki, o ile taką posiadają, żeby go chwilowo
oślepić i spierniczyć, gdzie pieprz rośnie. Muszą zatem pozostawać w ciągłym
ukryciu i przekradać się pomiędzy kolejnymi osłonami, szukając przy tym
kolejnych generatorów prądu do naprawienia. Ich celem jest uruchomienie
(zazwyczaj) pięciu, co umożliwi im otworzenie bramy i ucieczkę. Morderca w tym
czasie gania ich po mapie i dziabie kosą czy tam inną maczetą, a powalonych
nieszczęśników nabija na haki jako ofiary dla jakiegoś demonicznego bytu.
Pozostali gracze mogą próbować biedaka ratować i często pojawia się przez to dylemat,
czy ryzykować i biec dzbanowi na pomoc, czy może lepiej poświęcić go, ale za
ten czas uruchomić generator i zwiększyć swoje szanse na ucieczkę. To z kolei
oznaczałoby, że nasz prześladowca będzie miał mniej celów, na których będzie
musiał skupić swoją uwagę. Klimat, jaki jest przez to wytwarzany, jest naprawdę
niesamowity. Dead by Daylight zapewnia doświadczenia, których próżno szukać w
innych tytułach. Nerwowe rozglądanie się dookoła i nasłuchiwanie odgłosu kroków
przy jednoczesnej próbie naprawienia generatora i niedoprowadzenia do zwarcia
(w losowych momentach musimy w odpowiednim momencie wcisnąć przycisk) to coś
naprawdę fantastycznego.
Splosion Man (Xbox One*)
Platformówka
Twisted Pixel Games, 2009r.
Gra dostępna również
na Xbox 360
Twisted
Pixel Games to studio stojące za chociażby fantastycznym The Gunstringer na
Kinecta. Podobieństwa między tymi dwiema produkcjami są bardzo wyraźne, bo gry
te dzielą charakterystyczny dla TPG styl. Splosion Man to również absolutnie
niepoważna i nietraktująca siebie serio gierka z absurdalnym wręcz poczuciem
humoru. Tytułowy bohater jest dokładnie tym, czego można się spodziewać – Panem
Eksplozją, czyli eksperymentem laboratoryjnym, który na nieszczęście dla
naukowców zbiegł i zaczął siać zamęt w bliżej niezidentyfikowanej placówce
naukowej. Wydaje mi się, że robi to z czystego pragnienia zemsty, a nie po to,
aby odzyskać wolność, bo zupełnie nic nie wskazuje na to, że jest inaczej.
Główną
i w zasadzie jedyną umiejętnością Splosion Mana jest, niespodzianka,
eksplodowanie, a dokładniej eksplodowanie w momencie skoku. Toteż przy każdej
próbie wskoczenia gdzieś, wysadzamy w powietrze cały otaczający nas sprzęt oraz
każdego nieszczęśnika w białym fartuchu, który akurat znalazł się w pobliżu.
Poza tym, jest to najzwyczajniejszy w świecie platformer. Mimo, że pomysł jest
naprawdę dobry, a rubaszne poczucie humoru jest przeurocze, to już sama gra
jako gra jest nudna. Największy problem to brak jakichkolwiek zmian scenerii.
Od początku do samego końca biegamy po podobnie wyglądających korytarzach
laboratorium, które nawet nie udają, że są czymś więcej niż tylko trasą do
przebiegnięcia przez gracza. Motywy gameplayowe bardzo szybko zaczynają się
powtarzać i momentami miałem mocne deja vu. Ciekawiej robi się pod koniec,
kiedy pomysły na poziomy stają się odrobinę kreatywniejsze, ale to i tak tylko
kropla w morzu powtarzalności. Niezłe są też walki z bossami będące zarówno
wymagającymi oraz uczciwymi. Stanowią też szansę na oderwanie się od
schematyczności reszty Splosion Mana. Trzeba jednak pamiętać, że jest to przecież
indyk, więc troszkę można mu wybaczyć. Słyszałem na temat Splosion Mana wiele
dobrego, ale mojego serca zwyczajnie nie porwał.
*we wstecznej
kompatybilności
Splosion Man: Prologue
to Ms. Splosion Man (Xbox
One*)
Twisted Pixel Games,
2011r.
Dodatek dostępny
również na Xbox 360
W
2011r. premierę miał sequel Splosion Mana zatytułowany Ms. Splosion Man. Z tej
okazji Twisted Pixel Games wypuściło darmowy dodatek do „jedynki” będący
pomostem pomiędzy dwiema grami. W założeniu ma on tłumaczyć dalsze losy
Splosion Mana i powstanie jego żeńskiego odpowiedniczki. W praktyce jednak jest
to jeden poziom, który faktycznie wyraźnie dzieje się po akcji oryginału, ale
zupełnie nic a nic nie wyjaśnia. Zatem nie rozumiem, dlaczego dodatek ten
nazywany jest dumnie pomostem. Cóż, to wciąż darmowy poziom, na którego powinni
połasić się ci, których urzekła podstawka.
*we wstecznej
kompatybilności
Kid Icarus (3DS*)
Platformówka
Nintendo R&D1
TOSE, 1986r.
Gra dostępna również
na: Famicom, NES, GameBoy Advane
Moja
przygoda z Kid Icarus to kolejny przypadek, kiedy do rozgrzebanego tytułu
wracam po roku od ostatniego odpalenia. Nie wiem tak naprawdę, dlaczego
odłożyłem go w połowie i nigdy nie skończyłem, bo przecież gry z tamtych lat są
śmiesznie wręcz krótkie i większość da się skończyć w godzinę, może dwie,
jeżeli wiemy, co robimy. Co więcej, Kid Icarus nie jest też nadzwyczaj trudny.
Nazwałbym go raczej wymagającym i sprawiedliwym. Przy odrobinie umiejętności i
czasem szczęścia nie powinno się mieć żadnych większych problemów z ukończeniem
tego klasyka.
Wcielamy
się w postać Pita – kupidyna, którego zadaniem jest uratowanie krainy aniołów
przed rządami złej Medusy. W tym celu rozpoczynamy powolną wspinaczkę ku
niebiosom, pokonując przy okazji napotkane po drodze potwory i zdobywając trzy
relikwie mające nam pomóc w ostatecznym starciu. Kid Icarus ma dosyć nietypową
strukturę, bo, w przeciwieństwie do większości platformerów tamtego okresu,
idziemy w nim cały czas w górę, a poziom kończy się, kiedy natrafimy na odpowiednie
drzwi. Ostatni etap w każdej z trzech krain to swego rodzaju labirynt, na
którego końcu czeka na nas boss. Nie wymagają oni nieludzkiej zręczności ani
masy szczęścia. Najskuteczniejszą bronią przeciwko nim jest cierpliwość i
opanowanie. To tyczy się też przecież większości starych gier. W tym właśnie
tkwi ich urok. Kid Icarus to natomiast z dzisiejszego punktu widzenia raczej
ciekawostka, a nie coś, w co koniecznie musimy zagrać. Niemniej jest to
przyjemna gra i ciekawe jestem kolejnych odsłon serii.
*wydanie wzbogacone o
obsługę 3D oraz automatyczne zapisy po każdym ukończonym poziomie.
2064: Read Only Memories (PlayStation 4)
Przygodówka/Visual Novel
MidBoss, 2015r.
Gra dostępna również
na: PlayStation Vita, Xbox One, Switch, PC, Android
Wyobraźcie
sobie, że budzicie się rano w swoim mieszkaniu i pierwsze, co widzicie to mały,
niebieski robot krzyczący do was, że porwali mu tatę i musicie mu pomóc, bo
może mu się stać krzywda. Jako, że akurat przyjaźnicie się ze stwórcą robota,
postanawiacie mu pomóc i tak zaczyna się Wasza trwająca kilka dni przygoda w
Neo San Francissco A.D. 2064. W świecie, gdzie sztuczna inteligencja to
codzienność, Korea Północna już nie istnieje, a największym problemem
społecznym są prawa hybryd – mieszanek gatunkowych. Tutaj warto też nadmienić,
że grę tę powinniście sobie odpuścić, jeżeli jesteście uczuleni na wszelakie
ideologie gender i inne, klasyfikowane zazwyczaj jako lewicowe, tego typu
wartości. W 2064: Read Only Memories jest tego od groma. W wizji przyszłości
wykreowanej przez MidBoss homoseksualizm, w pewnym sensie transseksualizm i
wybieranie sobie zaimków jest normą. Mówię o tym nie po to, by to chwalić lub
mieszać z błotem. Nie, nie zamierzam na bloga wprowadzać polityki. Niemniej, w
grze jest to na tyle widoczne, że nie można było o tym nie wspomnieć.
Większy
problem stanowi dla mnie ocena tego tytułu. Z jednej strony mamy całkiem
interesującą i rozgałęziającą się historię, która potoczy się odrobinę inaczej
w zależności od tego, jak będziemy traktować innych, włączając w to Turinga –
wspomnianego wcześniej robota. Z drugiej te wszystkie fajne rzeczy są ciągnięte
na dno przez formę gry. Nie, nie chodzi tutaj o grafikę. Ta może się podobać
lub nie, ale jest ona najmniej ważna. 2064: Read Only Memories to tak naprawdę
visual novel. Momentami miałem wrażenie, że bohaterowie są zakochani w dźwięku
własnego głosu, bo gadają… i gadają… i gadają… Żeby te dialogi jeszcze były
napisane w ciekawy sposób… Co gorsza, niewiele więcej mamy tutaj do roboty.
Zagadek jest w 2064 tyle, co kot napłakał. Przypominam sobie chyba tylko trzy
na całą grę. Pozostała jej część to chodzenie od jednego gościa do drugiego i
gadanie, a raczej słuchanie, bowiem nasz bohater rzadko kiedy ma coś więcej do
powiedzenia. Mówi przede wszystko Turing. Więc słuchamy i klikamy, żeby
przeskoczyć do następnej kwestii dialogowej, czego też nie można
zautomatyzować, trzeba klikać.
Dlatego
mam okropnie mieszane uczucia. Niby nawet mi się podobało, ale nie mogę
przemilczeć faktu, że momentami oczy zachodziły mi łzami od tęgiego ziewania.
To przerażająco przegadany tytuł, czego zupełnie się nie spodziewałem i może
inaczej podszedłbym do niego, gdybym wiedział o tym od początku. Nie zmienia to
jednak faktu, że to raczej słaba gra. Zastanówcie się nad jej kupnem tylko,
jeżeli lubicie visual novele. W innym razie, odpuście.
Komentarze
Prześlij komentarz