Tydzień 42 (Crash Team Racing, Rise of the Tomb Raider: Baba Yaga - The Temple of the Witch + Cold Darkness Awakened, Killzone: Liberation - Act V, Peggle 2)



Pierwszy tytuł na tej liście to tytuł niezwykle dla mnie ważny, bo jest on jedną z pierwszych gier, w które zagrałem. Mowa o Crash Team Racing, czyli ostatniej odsłonie serii tworzonej przez jej oryginalnych twórców – Naughty Dog. Nie jest to platformówka, ale bardzo dobra gra kartingowa. Niektórzy twierdzą nawet, że jest lepsza od Mario Kart, czyli ojca tego podgatunku wyścigów. W żadną część serii z wąsatym hydraulikiem nie grałem, ale po odświeżeniu sobie CTRa, obawiam się, że również będę do tej grupy jak najbardziej należał. Drugim tytułem jest kolejne moje zaskoczenie. Peggle 2 okazuje się bowiem być bardzo fajną grą, ale nie będę się tutaj rozpisywał, bo tekst jej poświęcony również jest bardzo króciutki.

Kilka miesięcy temu opisywałem swoje wrażenie z drugiej części najnowszej trylogii o przygodach pewnej pani archeolog, czyli Rise of the Tomb Raider. Z okazji Czarnego Piątku (trwającego od ponad tygodnia, ale mniejsza o to) mocno przeceniono pakiet dodatków do RotTR. Jak dotąd ukończyłem pierwsze dwa, czyli Baba Yaga: The Temple of the Witch wprowadzający do serii postać tytułowej wiedźmy, oraz Cold Darkness Awakened, który jest, o dziwo, tym ciekawszym DLC, bo zmienia on typową grę akcji w uproszczony survival horror.

To jednak nie wszystko, bo w końcu po roku mordęgi udało mi się ukończyć dodatkowy i darmowy Act V do Killzone: Liberation – pierwszej przenośnej odsłony serii. Żeby jednak zdobyć piąty akt i móc w niego zagrać, trzeba się trochę natrudzić, ale więcej o tym jak i dlaczego znajdziecie w tekście poniżej.

Zapraszam!

Crash Team Racing (PlayStation Vita*)
Wyścigi kartingowe
Naughty Dog, 1999r.
Gra dostępna również na: PlayStation, PlayStation 2*, PlayStation 3*, PlayStation Portable*,

Mario Kart jest mi zupełnie obojętne, ale Crash Team Racing to ja po prostu uwielbiam. To jedna z pierwszych gier, w którego zagrałem i jeden z głównych powodów mojej fascynacji nimi. Pamiętam jak dziś wczesne poranki, kiedy przed przedszkolem włączałem jeszcze PS1 i ciąłem albo w któregoś z Bandicootów, albo w CTR właśnie. I pamiętam wspólne wyścigi z rodzicami, i pamiętam narzekanie na krzywą głowę profesora N.Gine’a, którą zasłaniał trasę przy skręcaniu w prawo. Z żadnym innym tytułem nie mam tylu wspomnień, ile mam z tym.

Problem z wracaniem do starszych gier z naszego dzieciństwa jest taki, że zazwyczaj zderzenie nostalgii z rzeczywistością okazuje się bardzo bolesne. Ludzie mają tendencję do idealizowania pewnych rzeczy w swoich wspomnieniach. Przepiękne i mega grywalne produkcje sprzed wielu lat nagle okazują się zbitkiem trzech pikseli na krzyż z zupełnie nieintuicyjnym sterowaniem. Na szczęście, Crash Team Racing zestarzał się z gracją i wcale nie odbiega zbytnio od jego wersji z moich wspomnień. Fakt, graficznie nie zachwyca tak, jak prawie dwadzieścia lat temu, ale bardzo łatwo można to skorygować poprzez granie w niego na Vicie, której mały, ale ostry jak żyleta OLEDowy ekran sprawia, że CTR nie razi pikselami. Poza tym dzięki karykaturalności grafiki nie ma się większych problemów z zaakceptowaniem tego, co widzimy. Crash Team Racing wygląda po prostu ładnie. Jak na swoje lata, rzecz jasna.

Co ważniejsze, rozgrywka również broni się bez większych problemów. To prosta formuła gry kartingowej zapoczątkowana jeszcze przez pierwsze Mario Kart na SNESie. Mamy trasę, ośmiu zawodników, trzy okrążenia jak w prawie każdych wyścigach. Różnicą w tym podgatunku są porozrzucane na mapie skrzynki z różnego rodzaju dodatkowym wyposażeniem, np. rakietami czy rzucanymi za siebie skrzynkami dynamitu. Do wyboru mamy też kilka trybów, np. wyścigi na czas lub kanapowy multiplayer. Ja jednak skupiłem się na fabularnym trybie przygodowym, w którym kosmiczny najeźdźca N.Oxide zmusza nas i bohaterów poznanych na przestrzeni serii do wzięcia udziału w mistrzostwach. Jest to o tyle ciekawe, że co kilka wyścigów mierzymy się z bossem. Forma tych starć różni się nieco od standardowej, bo „szefowie” są dużo szybsi niż my i mają nielimitowany dostęp do jednego z rodzajów broni. Zawsze są to jednak te rzucane za siebie, więc gracz zasypywany jest deszczem dynamitu, fiolek z kwasem i innych kul armatnich. Trzeba się zatem trochę natrudzić by zobaczyć napisy końcowe, ale po kilku przejazdach można się nauczyć, jak powinno się jechać. A nawet, jeżeli nam nie idzie to zabawa wciąż jest przednia. Toteż życzę i sobie, i Wam, aby Crash Team Racing dostał kiedyś remake jakości N.Sane Trilogy.

*we wstecznej kompatybilności

Rise of the Tomb Raider: Baba Yaga: The Temple of the Witch (Xbox One)
Crystal Dynamics, 2016r.
Dodatek dostępny również na: Xbox 360, PlayStation 4, PC, Mac


Nie ukrywam, że tematyka dodatku do RotTR niesamowicie mi się podoba i wydaje mi się, że przypadnie ona do gustu każdemu, kto wychował się w kulturze, w której dzieciom opowiada się historie o Babie Jadze. Jej nagłe pojawienie się w Rise of the Tomb Raider ma sens, bo przecież jego akcja toczy się na Syberii, a pewnie i tam można usłyszeć historie o starej wiedźmie mieszkającej w chacie na kurzych łapach. Lara w trakcie swojej podróży na wschód ratuje życie Nadii, która prosi ją o pomoc w odszukaniu jej dziadka. Udał się on samotnie do Złowrogiej Doliny w celu odnalezienia tytułowej Baby Jagi, z której ręki zginęło jego żona, czyli również babcia Nadii. Praktycznie od momentu wyruszenia na poszukiwania, gracza uderza zupełnie inny niż dotąd klimat. Kiedy tylko dostajemy się do doliny, Lara zaczyna doznawać okropnych halucynacji, obraz wykręca się, ponabijane na pal mumie śledzą nas wzrokiem, a gdzieś między drzewami stąpa chatka na kurzych łapkach.

Niestety, ale poza świetnym klimatem, dodatek nie oferuje zbyt wiele dobra. Historia, którą opowiada jest bardzo przewidywalna, a i czas trwania pozostawia wiele do życzenia. Złowroga Dolina (angielskie Wicked Vale brzmi o wiele, wiele lepiej) jest też dosyć klaustrofobiczna. Powinna nazywać się raczej dolinką, o ile nie dolineczką, bo tak naprawdę składa się tylko z gaju (bo lasem ciężko to nazwać), ruiny jakiejś starej budowli i areny do walki z bossem, gdzie dostajemy się krótką przejażdżką kolejką linową. Początkowe halucynacje szybko mijają, a bez nich żadna z tych lokacji nie jest zbytnio interesująca. DLC nie jest jednak złe, w żadnym wypadku. Określiłbym je bardziej jako poprawne. To dodatek, który można kupić na promocji, o ile się go już wcześniej nie posiadało. Baba Yaga: The Temple of the Witch ma swoje momenty, choć nie jest to niestety produkt wybitny.

Rise of the Tomb Raider: Cold Darkness Awakened (Xbox One)
Crystal Dynamics, 2016r.
Dodatek dostępny również na: Xbox 360, PlayStation 4, PC, Mac


W ostatnich trzech Tomb Raiderach zaimplementowana sporo, dość uproszczonych, elementów survivalowych. Wprowadzono przecież m.in. otwarte mapy, crafting czy też ogólnorozumiane zbieractwo. W przypadku Cold Darkness Awakened jest to o tyle ważne, że zostały one wysunięte na pierwszy plan, a sama rozgrywka aspiruje do bycia survival horrorem. W trakcie tej dodatkowej misji trafiamy do pewnej sowieckiej placówki badawczej, z której wydobywa się gaz zamieniający ludzi w bezmózgie, łaknące krwi stwory. Naszym celem jest wyłączenie całej infrastruktury i powstrzymanie wycieku zagrażającego pobliskiej okolicy.

Bardzo przyjemny jest klimat dodatku, który nie jest, co prawda, straszny, ale na samym początku jesteśmy odrobinę zdezorientowani, bo nie wiemy, czego powinniśmy się spodziewać. Lądujemy w środku nocy w rosyjskiej instalacji naukowej, wszędzie jest ciemno, drogę oświetla nam tylko światło naszej latarki, a wszędzie dookoła włóczą się zombie. Musimy jak najszybciej zdobyć surowce i broń, bo z samym łukiem dużo raczej nie powojujemy, a następnie wyłączyć trzy komory gazowe (czy coś w ten deseń). Te ostatnie zrealizowano o tyle ciekawie, że nie jest to proste naciśnięcie przycisku, a mała zagadka, w której trakcie wykonujemy polecenia odczytywane ze znalezionego wcześniej starego, rosyjskiego dziennika przez Nadię. Tutaj dostajemy też wybór, np. Nadia każe nam poszukać informacji o producencie komponentów danej placówki. Jeżeli zostały wyprodukowane w Niemczech, mamy przekręcić zawór od bioodpadów, jeżeli nie – pociągnąć dźwignię od gazu. Błąd oznacza alarm i falę wrogów, po której dostajemy kolejne wskazówki.

Są one za każdym razem różne. Z resztą cały dodatek ma w sobie trochę losowości. Obserwująca wszystko z helikoptera Nadia co jakiś czas informuje nas, że w tym miejscu leży jakaś broń, albo, że w tamtym budynku znajduje się więzień (ich uwalnianie daje nam dodatkowe umiejętności). Niby mam wrażenie, że to tylko pic na wodę i wszystko jest zawsze w tym samym miejscu, a tylko informacje o tym są nam podawane w kolejności losowej, ale to i tak fajny bajer, który może zwiększyć tzw. replayability. Moim zdaniem ten dodatek jest jak najbardziej warty kupna, bo wprowadza do Rise of the Tomb Raider coś świeżego i zapewnia doznania, których próżno szukać w podstawce. No, a wprowadzenie elementu losowego może sprawić, że spędzicie przy nim trochę więcej czasu niż tylko tę godzinkę potrzebną na jego ukończenie.

Killzone: Liberation – Act V (PlayStation Portable)
Guerilla Games, 2007r.
Dodatek ekskluzywny

Sytuacja z tym dodatkiem jest mocno niecodzienna, bo nie jest on oficjalnie dostępny w sklepie PlayStation – zdjęto go jakoś początkiem obecnej dekady.  Jedyną opcją pozyskania go, jest pobranie piątego aktu z oficjalnej strony twórców, wrzucenie go na swoje PSP przy pomocy kabla USB i dopiero wtedy zainstalowanie. Jest to coś, co rzadko kiedy ma miejsce na konsolach. Co więcej, jest on dostępny zupełnie za darmo, więc niezrobienie tego to wstyd dla każdego szanującego się cebulaka. Poza tym jest to dodatkowy wątek w fabule Killzone’ów, więc jak mógłbym nie skorzystać, prawda?  

Dodatek opowiada o wydarzeniach dziejących się po tych zaprezentowanych w Liberation, kiedy to Jan Templar zostaje wysłany z misją odkrycia, kto jest zdrajcą w szeregach ISA sprzedającym informacje Helghastom. Na dobrą sprawę jest to więcej Killzone: Liberation, więc jeżeli podobała Wam się podstawka to i DLC przypadnie Wam do gustu. Radzę się tylko uzbroić w cierpliwość, bo ostatni boss jest po prostu niemożliwy. Act V zacząłem z rok temu i tak mi gość nakopał, że dopiero ostatnio postanowiłem próbować dalej. W końcu jednak mi się udało i mogłem UMD z grą odłożyć do pudełeczka, a PSP wróciło na półkę. Nie rozumiem trochę, z jakiego powodu twórcy postanowili tak gościa przykoksić, bo nawet przełączenie poziomu trudności na łatwy niewiele pomaga. Ostateczne starcie wymaga dużo cierpliwości i szczęścia, bo sterowanie w Liberation jest jakie jest, a DLC nic a nic nie poprawia. To po prostu więcej tego samego.

Peggle 2 (Xbox One)
Gra logiczna
PopCap Games, 2013r.
Gra dostępna również na: Xbox 360, PlayStation 4


Ten tekst będzie krótki, bo co ja mogę o Peggle powiedzieć tak naprawdę? No strzela się kulkami w inne kulki i wygrywamy, kiedy zniszczymy wszystkie czerwone. Brzmi tak se, nie? Niby tak, ale jednak, kurde bela, w życiu bym nie pomyślał jak bardzo taka prosta gierka potrafi wciągnąć. Jest coś w tym niesamowicie magicznego, przez co Peggle 2 pochłania gracza jak gąbka. Nie raz zdarzyło mi się wciskać przycisk „restart” krzycząc „KURŁA TYLE BRAKŁO DO TEJ KULKI!”. Co ciekawe, nigdy nie czułem frustracji, a raczej większą motywację i przekonanie, że „nie no, teraz to na pewno się uda”. A kiedy faktycznie tak się stało to… Moment, kiedy trafiasz ostatni cel i nagle z głośników zaczyna grzmieć XI Symfonia Bethovena, a jednorożec z boku ekranu headbanguje w jej rytm, to po prostu czyste złoto. No nie spodziewałbym się, że kiedykolwiek polecę grę tego typu. A jednak – polecam.

Galeria





Komentarze

Popularne posty