Tydzień 57 (Tannenberg, Call of Duty 4: Modern Warfare Remastered, God Eater 3, Rogue Aces)



Jeżeli lubicie dużo strzelać, a brutalne gry wideo to Wasz chleb powszedni to dobrze trafiliście. Dwa różne shootery, dwa różne podejścia do gatunku. Z jednej strony ultrarealistyczny Tannenberg z akcją osadzoną w okopach frontu wschodnie IWŚ. Z drugiej natomiast ultraszybkie Call of Duty 4: Modern Warfare w wersji odświeżonej przeznaczone na konsole obecnej generacji. Strzela się także w Rogue Aces. Może i nie jest to pierwszoosobowa strzelanka, ale podniebne batalie na kolejnych proceduralnie generowanych planszach wciągają jak bagno.

Natomiast dla fanów japońskich siepanek również znajdzie się co nieco. O ile nie straszny jest Wam powtarzalny gameplay oraz okazyjne szczucie cycem – God Eater 3 to coś, czym powinniście się zainteresować

Zapraszam!

Tannenberg (PC)

Sieciowy FPS
BlackMill Games, 2019r.
Tytuł ekskluzywny
Moją pełną recenzję Tannenberga możecie przeczytać pod tym linkiem.


Spodziewałem się, że Tannenberg zagości na moim dysku na dużo dłużej niż się okazało. Mam olbrzymi sentyment do gier tego typu – hardkorowych, dość realistycznych strzelanek wieloosobowych. Oczywiście ssę w nich niczym dobry odkurzacz, ale klimat i doświadczenia, które oferują są na tyle wyjątkowe, aby utrzymać mnie przy monitorze. To poczucie ciągłego zagrożenia i mus pozostawiania w bezustannym skupieniu sprawiają, że gra się w niedużo bardziej taktycznie niż można by się spodziewać po typowej strzelance. Niby wszystko to zostało mi przez Tannenberga zaoferowane i znów poczułem się jak młodzik sprzed kilku lat zagrywający się w Red Orchestrę oraz Armę 2. Problem w tym, że pomimo ciekawego settingu i wszystkich zalet niesionych ze sobą przez typ rozgrywki, Tannenberg po dłuższym czasie nuży, co spowodowane jest przede wszystkim brakiem różnorodności w mapach, uzbrojeniu czy nawet typach rozgrywki.

Te ostatnie są niby trzy, ale w praktyce zagrać można tylko w jeden – przypominający swoimi założeniami dominację lub battlefieldowy conquest, maneuver. Kompletny brak graczy na serwerach sprawia, że pozostałe dwa są zupełnie nie grywalne. Co prawda, lobby uzupełniane jest botami, ale co to za zabawa? Kiedy patrzę teraz na liczbę ludzi grających w Tannenberga, mam wrażenie, że gra ta umarła zanim jeszcze dobrze stanęła na nogi. Liczba sześćdziesięciu kilku graczy wystarczy do zapełnienia aż jednego pełnego serwera. Niezbyt imponujący wynik, prawda? Zatem kupno tej gry w tym momencie wiąże się z olbrzymim ryzykiem. Możecie być tak, że spędzicie na froncie wschodnim pierwszej wojny światowej kilka całkiem przyjemnych godzin, ale jest też prawdopodobieństwo, że liczba chętnych do wspólnej rozgrywki skurczy się dość szybko.

Call of Duty 4: Modern Warfare Remastered (PlayStation 4)
FPS
Raven Software, 2016r.*
Gra dostępna również na: Xbox One, PC


Czwarta część Call of Duty uniwersalnie uznawana jest przez graczy za najlepszą część cyklu. Część tak dobrą, że na stałe udało jej się zrewolucjonizować nie tylko markę, ale także sieciowe pierwszoosobowe strzelanki w ogóle. Osadzenie akcji w czasach współczesnych stanowiło powiew świeżości potrzebny branży, której druga wojna światowa wychodziła już bokiem. Dodatkowo wprowadzenie do komponentu sieciowego systemu progresji oraz dowolnej kustomizacji ekwipunku sprawiło, że gracze otrzymali dodatkowy cel, którego osiągnięcie dawało ogromne poczucie satysfakcji. Przede wszystkim jednak Call of Duty 4: Modern Warfare było fantastyczną grą z interesującą fabułą pełną momentów niezwykle w tamtych czasach szokujących.

Zatem zapowiedź odświeżonej wersji ukochanej odsłony serii odebrana była dość entuzjastycznie, choć nie o było się też bez kontrowersji. Z początku remaster ten sprzedawany był wyłącznie jako dodatek do Infinite Warfare – paradoksalnie najbardziej znienawidzonego Call of Duty. Na szczęście można kupić go już osobno i jeżeli jeszcze jakimś cudem nie mieliście okazji zapoznać się z czwóreczką, jest to najlepsza okazja, aby ten stan rzeczy zmienić. W moich wspomnieniach pierwsze Modern Warfare wyglądało fantastycznie. Przepiękne widoki górzystego Azerbejdżanu czy ciasne, zniszczone wojną bliskowschodnie uliczki wydawały się być wręcz fotorealistycznymi. Kiedy jednak odpaliłem remaster, przeżyłem szok. Twórcy odwalili naprawdę kawał solidnej roboty i nowa wersja MW to graficzny cukiereczek. Nowe oświetlenie, przemodelowane assety oraz wysokiej jakości tekstury sprawiają, że czwarte Call of Duty jeszcze nigdy nie wyglądało lepiej.


Najważniejsze jest jednak to, że nadal gra się w nie absolutnie fenomenalnie. Zdążyłem zapomnieć już, dlaczego to właśnie ta odsłona jest tak bardzo uwielbiana przez graczy. Przecież kolejne części nie różniły się od niej tak bardzo. Dużo wybuchów, strzelania oraz widowiskowych, oskryptowanych scen akcji to przecież normalka w tej serii, więc czwórka po tylu latach raczej nie wyróżnia się niczym. No, pomyliłem się. Jasne, wszystko to, co wymieniłem znajdziecie również i tutaj. Jednak o ile takie Modern Warfare 2 czy Black Ops III to jeden wielki karnawał eksplozji, o tyle czwórka jest w tym aspekcie dość stonowana. Jej przyziemność po tylu latach bezustannych wybuchów jest zaskakująco odświeżająca. Nawet dawniej irytujące momenty, w których czekaliśmy, aby nasi kompani otworzyli drzwi stanowią teraz okazję do odetchnięcia, obejrzenia lokacji oraz zastanowienia się nad historią. Jestem zatem wdzięczny twórcom za to, że przypomnieli mi, dlaczego dawno temu zakochałem się w tej odsłonie bez pamięci.

*oryginalnie stworzone w 2007r. przez Infinity Ward na Xboxa 360, PlayStation 3, Wii oraz PC

God Eater 3 (PC)
Hack’n’slash
Shift, 2019r.
Gra dostępna również na PlayStation 4
Moją pełną recenzję God Eater 3 znajdziecie pod tym linkiem.


W recenzji dla Gamerwebu pisałem, że God Eater 3 to gra dość przestarzała graficznie i mocno powtarzalna, ale dzięki dającym się polubić postaciom i zajmującej, choć prostej walce cały czas znajduje się powód, aby do niego wracać i wykonywać kolejne misje opierające się na polowaniu na wielkie potwory. Pozwólcie zatem, że tekst ten będzie swego rodzaju kontynuacją czy też raczej posłowiem do tej recenzji.

God Eater 3 to gra, która mnie złamała. Zawsze w grach staram się wycisnąć z nich jak najwięcej historii, więc zanim ruszę wątek główny najpierw kończę wszystkie zadania poboczne. Pozwala to na lepsze poznanie świata oraz dodatkowe przypakowanie swojej postaci, co z kolei ułatwia dalszą rozgrywkę. Same plusy. To samo próbowałem zrobić w GE3, ale niestety im bliżej napisów końcowych byłem, tym coraz bardziej zdawałem sobie sprawę jak strasznie bez sensu to jest. Każda, absolutnie każda misja w grze wygląda tak samo. Nieważne czy gramy samemu czy z kimś. Nieważne czy jest to główny wątek czy misje poboczne. Za każdym razem naszym celem jest ubicie potwora i powrót do bazy. Recykling stworów i aren jest tak bardzo bolesny, że w pewnym momencie zrezygnowałem z opcjonalnych zadań i skupiłem się na fabule. Niestety nawet wtedy czułem, że kolejne misje to zwykłe zapychacze mające za zadanie rozciągnięcie kampanii na kilkadziesiąt godzin, co z resztą udało im się osiągnąć. Rozgrywka jest niemalże zupełnie odseparowana od historii, a i ona sama jest dość mocno rozcieńczona. Mimo, że przez większość czasu bawiłem się nieźle, pod koniec zaczynało mi brakować siły do walki.

Rogue Aces (PlayStation 4)
Latadełko roguelike
Infinite State Games, 2018r.
Gra dostępna również na: Xbox One, PlayStation Vita, Switch


Ups, chyba przypadkowo wywołałem wojnę. Tymi słowami rozpoczyna się fantastyczna przygoda, która wzięła mnie zupełnie z zaskoczenia. Odpalając Rogue Aces spodziewałem się, że najpierw dość szybko się znudzę, a później zacznę frustrować, bo gatunek „rogalików” nie należy do moich ulubionych. Konieczność przechodzenia całej gry od nowa w przypadku śmierci raczej mnie denerwuje, aniżeli bawi. Zatem czego więcej mogłem się spodziewać po pikselowym rogaliku 2D, w którym latamy samolocikiem i próbujemy wygrać drugą wojnę światową lub przynajmniej konflikt bardzo ją przypominający.

Jak bardzo zatem zdziwiłem się, kiedy się okazało, że wartka akcja w akompaniamencie rockowych oraz metalowych riffów szturmem podbiła moje serce i przykuła mnie do monitora na kilka kolejnych godzin. Żeby ukończyć składającą się ze stu misji całość wystarcza co prawda zaledwie jedna, ale jak już wspomniałem każda przegrana oznacza konieczność rozpoczęcia zabawy od nowa. Początkowo wydawać się może, że Rogue Aces to bułka z masłem. Przeciwnicy zdają się strzelać w nas pestkami, a my bombardujemy coraz to kolejne należące do wroga instalacje, awansując przy okazji do kolejnych misji. Szybko jednak okazuje się, że największe zagrożenie stanowią nie oni, a my sami. Zbyt duża pewność siebie i brak ostrożności nieraz doprowadzi nas do rozbicia samolotu na pojawiających się jakoby znikąd klifach. To jeszcze tak bardzo bolesne nie jest, bo w bazie czekają na nas dwa samoloty zastępcze. Dużo gorzej jest, kiedy po katapultowaniu się ze zniszczonej maszyny nie zdążymy w porę otworzyć spadochronu lub wylądujemy pośrodku bazy przeciwników i zostaniemy pojmani. Maszyn jest kilka, ale my jesteśmy tylko jedni. Sprawia to, że każdy lot ze spadochronem pełen jest emocji i panicznego rzucania granatów na wszystkie strony w celu wybicia okolicznych wrogów czyhających na nasze życie. Rogue Aces wciąga niczym bagno, a ilości adrenaliny przez nie pompowanej sprawiają, że nie pozostaje mi nic innego tylko polecić ten tytuł każdemu fanowi latadełek i dobrego gameplayu.

Komentarze

Popularne posty