Tydzień 59 (Halo Wars 2, Thimbleweed Park)
Mój
romans ze strategiami trwa w najlepsze. W tym tygodniu przedstawicielem tego
niezdobytego jeszcze przeze mnie gatunku jest sequel gry, o której przeczytać
mieliście okazję w zeszłym tygodniu. Mowa oczywiście o Halo Wars 2 wydanym w rok
po remasterze pierwszej części, a które fabularnie osadzone jest już bliżej drugiej
trylogii Halo. Cofniemy się także do czasów piksela łupanego, kiedy to na rynku
pecetowym rządziłem przygodówki point’n’click. Jeżeli zagrywaliście się w
Monkey Island, a Larry Laffer wprowadził Was w świat dorosłych – Thimbleweed Park
z pewnością Was zainteresuje. Jest to bowiem przygodówka autorstwa samego Rona
Gilberta garściami czerpiąca z gier i pomysłów popularnych w latach 90.
Zapraszam!
Halo Wars 2 (PC)
RTS
343 Industries i
Creative Assembly, 2017r.
Gra dostępna również na
Xbox One
Aż
osiem lat fani oryginału czekać musieli na kolejną odsłonę strategicznego
odłamu serii Halo. Pierwsze Halo Wars mimo ciepłego przyjęcia nie sprzedało się
niestety na tyle dobrze, aby móc na stałe dołączyć do cyklu wydawniczego.
Sequel jednak w końcu nadszedł i coś czuję, że na trójkę przyjdzie nam poczekać
kolejne osiem lat. Nie dość, że w sieci znaleźć można dość mieszane recenzje
Halo Wars 2 to również sam fakt, że oficjalne dane dotyczące sprzedaży nie są
nigdzie dostępne nie wróży zbyt dobrze, bo przecież twórcy gier uwielbiają się
nimi chwalić, kiedy ich najnowsza produkcja okazuje się sukcesem. Widocznie nie
był to czas i miejsce na kolejne Halo Wars. Niestety, nie jest to jedyny powód,
który sprawił, że gra ta okazała się malutką porażką. Halo Wars 2 po prostu w
wielu miejscach kuleje.
Całość
rozpoczyna się jakieś 28 lat po oryginale. Załoga statku Spirit of Fire zostaje
wybudzona z kriogenicznego snu przez Serinę, pokładowe SI, w momencie
natrafienia na zbudowaną przez rasę Prekursorów Arkę. Z jakiegoś powodu jej
obecność nie pozwala załodze na dalszą podróż, więc jej członkowie zmuszeni są
zbadać nowoodkrytą instalację i znaleźć rozwiązanie problemu. Tam natrafiają
jednak na armię składającą się z wygnańców Przymierza, której dowodzi okryty
niesławą wśród swoich braci Atriox. No i zaczyna się jeden wielki pierdolnik.
Fabuła w tej grze jest jeszcze bardziej nieciekawa niż ta w jedynce. Większość
ekspozycji dokonywana jest w formie dialogów lecących w trakcie ekranu
ładowania, co z jakiegoś powodu automatycznie sprawia, że się wyłączam. Może
tam jest więcej sensu w tym wszystkim tylko ja nie potrafiłem się na tym
skupić. Dlaczego Atriox chce nas zabić? Nie mam pojęcia.
Naszym
jedynym celem jest wydostanie się z Arki i powrót do domu, co bardzo, ale to
bardzo gościowi nie pasuje. Można powiedzieć, że to nam zależy na pokonaniu
jego, bo zbiera armię na tajemniczej placówce zdolnej wytwarzać pierścienie
Halo i przy okazji wymordował on żyjących tam do tej pory ludzi (no, okazuje
się, że Arka jest nowym odkryciem tylko dla załogi Spirit of Fire). Jeżeli tak
uważacie to jesteście w błędzie. Naszym priorytetem jest ucieczka z Arki. Tyle.
Skąd ta pewność? Bo gra nie ma zakończenia. Halo Wars 2 po prostu się urywa.
Żaden z wątków nie zostaje wyjaśniony, a my tak naprawdę pozostajemy z większą
ilością pytań niż w momencie rozpoczęcia przygody. Kiepsko, ale jeszcze do
wybaczenia. Może liczyli na sequel, kto wie. Wiecie, co nie jest do wybaczenia?
To, że kosztujący prawie stówę dodatek do gry to bezpośrednia jej kontynuacja
rozpoczynająca się zaraz po finale. No, to już jest sku********wo.
Złego
słowa natomiast powiedzieć nie mogę o samej rozgrywce, która przeszła szereg
zmian i ulepszeń od czasu pierwszej części. Moim głównym zarzutem skierowanym w
stronę jedynki był fakt, że każda misja polegała tak naprawdę na tym samym – na
zbudowaniu armii i zalania nimi wrogiej bazy. Tym razem twórcy postanowili być
nieco bardzie kreatywni i uczynili każdą z nich odrobinę inną od pozostałych.
Mamy zatem szturm jednym oddziałem na linie wroga, klasyczne zadania w stylu
obrony Częstochowy czy chociażby, moje ulubiene, walki o kontrolę na mapie.
Nawet gdzieś elementy tower defense można znaleźć. To zdecydowanie pozytywnie
wpływa na odbiór gry oraz wrażenia z niej płynące. Poza tym to stare dobre Halo
Wars tyle tylko, że poprawione w wielu miejscach. No i niestety schrzanione w
paru innych. Gdyby nie fakt, że po jego ukończeniu czułem się oszukany, mógłbym
ten tytuł z czystym sercem polecić jako przyjemną gierkę na kilka wieczorów.
Niestety, niesmak pozostał.
Thimbleweed Park (PC)
Przygodówka
Point’n’Click
Terrible Toybox, 2017r.
Gra dostępna również na:
Xbox One, PlayStation 4, Switch, iOS, Android
Moje
przygody z… Cóż… przygodówkami zawsze przebiegają tak samo. Z początku jestem
danym tytułem zafascynowany i niezwykle podoba mi się zwiedzanie kolejnych
lokacji i poznawanie zamieszkujących je indywiduów. Kolejne zagadki do
rozwiązania dają mi ciekawe wyzwanie, do którego z zapałem podchodzę. To
początkowe zauroczenie prędko ustępuję miejsca lekkiemu znużeniu, a to
następnie przeradza się we frustrację potrzebą ciągłego biegania między tymi
samymi miejscami. Im bliżej końca gry, tym bardziej jest to odczuwalne. Z
Thimbleweed Park, choć jest to fantastyczna produkcja autorstwa legend gatunku,
nie było niestety inaczej.
Chciałbym
powiedzieć, że śledztwo mające na celu odkrycie tożsamości zabójcy
przypadkowego wydawałoby się obcokrajowca, które sprowadza nas do tytułowego
Thimbleweed Park, oraz przeurocze poczucie humoru mu towarzyszące były w stanie
utrzymać mój entuzjazm do samego końca, ale niestety tak się nie stało. To do
bólu klasyczna przygodówka i swego rodzaju laurka dla gier typu Monkey Island
czy Space Quest, co samo w sobie jest świetne. Niewiele tego typu gier już
powstaje, a Thimbleweed Park pozwala graczom cofnąć się w czasie i zobaczy, jak
to kiedyś były. Oczywiście, jest tutaj wiele współczesnych udogodnień jak
chociażby system podpowiedzi czy klawisz do pokazywania interaktywnych
elementów, ale niektórych rzeczy niestety nie da się naprawić, bo są one na
stałe wpisane w charakterystykę gatunku.
Jednym
może to zupełnie nie przeszkadzać i będą się fantastycznie bawić, co przecież
pokazuje niesamowicie pozytywne przyjęcie gry. Mnie niestety potrzeba
odwiedzania w kółko tych samych lokacji oraz konieczność wybierania odpowiednich
komend z listy u dołu ekranu niezwykle frustruje. Najgorszy był pod tym
względem hotel Edmund, po którego trzynastu piętrach przemieszczamy się przy
pomocy windy w czasie rzeczywistym. To znaczy, że za każdym razem windę trzeba
przywołać, poczekać aż zjedzie, wejść do niej, wybrać piętro i odczekać aż na
nie dotrzemy. Chęć samodzielnego głowienia się nad kolejnymi zagadkami i
kombinowania bardzo szybko znika, bo świadomość, że jeżeli nasze rozwiązanie
nie będzie właściwe to będziemy musieli dymać z powrotem przez dziesięć
lokacji, niezwykle demotywuje. A szkoda, bo opowiadana w grze historia jest
całkiem interesująca, spotykani bohaterowie natomiast to istna plejada
osobliwości. To gra dla graczy, którzy zjedli zęby na tytułach sygnowanych
marką LucasArtsu czy Sierry, do których ja zupełnie nie należę. Toteż jeżeli
dwadzieścia lat temu zagrywaliście się w klasyki pokroju Monkey Island, to coś
dla was. W innym wypadku również warto zerknąć, ale tylko jeżeli lubicie
przygodówki.
Komentarze
Prześlij komentarz