Wspominając WildStar (68)
No,
więc tak. Po raz pierwszy od prawie półtora roku nie wyrobiłem się z
ukończeniem żadnego ogrywanego przeze aktualnie tytułu przed datą publikacji
kolejnego wpisu. Nie powiem, myślałem, że taka sytuacja będzie zdarzać się
częściej, więc jestem całkiem zaskoczony, że wystąpiła ona dopiero teraz. Ale
to nic, zmienimy nieco formułę wpisu w tym tygodniu. Nie będą to w żadnym
wypadku zmiany drastyczne, bo wciąż pisać będę o grze, ale o takiej, w którą w
obecnym momencie już nie zagracie, a przynajmniej nie oficjalnie. Servery
MMORPG WildStar zostały bowiem zamknięte zeszłej jesieni.
Zdjęcia użyte we wpisie to materiały promocyjne WildStara. |
Pamiętam
jak usłyszałem o tym tytule po raz pierwszych za czasów dziecięcych, kiedy to
czytywałem jeszcze CD-Action. Nigdy nie byłem wielkim fanem gier MMO, a
przelotne romanse z Tibią czy Runes of Magic wspominam ciepło, lecz raczej
powracać do nich nie zamierzam. Jest to średnio odpowiadający mi typ rozgrywki
skupiający się głównie na grindzie lub raidowaniu ze znajomymi, więc ja, jako
gracz przede wszystkim singlowy, dużo dla siebie w gatunku tym nie znajdę.
Niemniej WildStar z jakiegoś powodu przykuł moją uwagę. Miał to być jeden z
tzw. „WoW killerów”, który koniec końców zadania swojego nie spełnił, choć zdołał
zrzeszyć wokół siebie całkiem oddaną społeczność.
Wyróżniać
go miał przede wszystkim system budowania domków i własnych rancz udekorowanych
wedle własnego uznania i nawet służących różnym celom. Nasze domostwo mogło się
zatem przekształcić w miejsce nieustającej biby lub po prostu farmę, na której
hodowalibyśmy sobie warzywa. Czegokolwiek byśmy nie wybrali, mogliśmy zapraszać
do siebie graczy i spędzać z nimi czas. Do tego graficznie miało być przepięknie
za sprawą ślicznej bajkowej grafiki i „sprężystych” animacji (a przynajmniej
jest przekonany, że coś takiego wtedy czytałem).
Moje chwilowo utknęły na starym komputerze. |
Przez
lata zapomniałem o WildStarze i przypomniałem sobie o nim dopiero w momencie
ogłoszenia zbliżającej się daty zamknięcia serwerów gry. Wtedy też postanowiłem,
że to ostatnia szansa, aby zapoznać się z tym tytułem – dosłownie teraz albo
nigdy. Zatem pobrałem launcher, stworzyłem postać i wyruszyłem w zwariowany
świat Nexusa, aby zgłębić jego historię. W końcu jakkolwiek by to nie brzmiało
to moim głównym motywatorem do grania w MMO jest w dalszym ciągu fabuła, która
w WildStarze okazuje się być całkiem niezłą, o ile sposób narracji pozostawia
sporo do życzenia, więc tak średnio udało jej się mnie wciągnąć. Odkrywanie
przeszłości planety oraz próba zapobiegnięcia w pewnym sensie końcowi świata
nie angażuje aż tak bardzo, kiedy opowieść ta rozwijana jest głównie przez nieme
dialogi wyświetlające się nad głowami bohaterów i sporadyczne cutscenki.
Niemniej
cieszę się, że udało mi się poznać ten świat zanim, nomen omen, został
unicestwiony. Dość ciepło wspominam bieganie za questami po lasach pełnych
gigantycznych drzew czy pustyniach, na których na podróżników czekają udające głazy
olbrzymie bestie. Żałuję tylko, że zamknięcie serwerów nie mogło nastąpić pół
roku później, kiedy kupiłem nowy komputer. WildStar niestety nawet na
najniższych ustawieniach zarzynał niekiedy mojego dziesięcioletniego wówczas
kaszlaka, który jakimś sposobem nadal działał i potrafił odpalać gry. Nie
przyszło mi zatem nigdy zaznać tej cudownej grafiki, o której ongiś tyle się
naczytałem, a sam WildStar w mojej pamięci już na zawsze będzie wyglądał jak rozmyta,
szarpiąca kupa. Nie przeszkodziło mi to jednak w czerpaniu radości ze zwiedzania
świata w akompaniamencie naprawdę fantastycznej muzyki i cieszę się, że
postanowiłem się sprężyć i w WildStara zagrać póki jeszcze mogłem.
Nic nie tracicie, wyglądałyby gorzej. |
Najciekawszym
elementem była jednak społeczność gry bardzo przeżywająca jej koniec i
kombinująca na czasie, jakby tu przedłużyć jej żywot. Padały pomysły między
innymi petycji oraz fanowskich serwerów, które ponoć już powstają, ale koniec
końców gdybania te zawsze kończyły się wspominaniem WildStara i wymienianiem
jego pozytywnych cech. Z resztą śmierć jakiejkolwiek gry polegającej przede
wszystkim na tworzeniu społeczności to zawsze wielkie wydarzenie, w czasie
którego gracze zbierają się w tę ostatnią godzinę i po prostu przebywają ze
sobą czekając na nieuniknione. Potem natomiast następuje nicość, a gra zostaje
tylko wspomnieniem.
Komentarze
Prześlij komentarz