Night Call, Wolfenstein: Cyberpilot, Spider-Man: Homecoming - Virtual Reality Experience (78)
Kupiłem
sobie ostatnio czapkę. Czapkę VRkę. Dalej ciężko mi jest uwierzyć, że
technologię wirtualnej rzeczywistości mamy na rynku już od trzech lat, a
wydawane na nie produkcje wcale nie sprowadzają się do tandetnych gier o
goleniu jeży czy skakaniu przez płotki jak miało to miejsce w przypadku
kontrolerów ruchowym. Może pierwsze gry, których doświadczyłem wcale nie były
najlepsze, bo Wolfenstein: Cyberpilot nie dorównał moim oczekiwaniom, a już o
darmowym Spider-Man: Homecoming – Virtual Reality Experience nie wspominam, bo
musiałbym streścić cały poświęcony mu tekst, który i tak jest już krótki.
Niemniej to co zobaczyłem poza tymi dwiema grami, a o czym w przyszłości
prawdopodobnie będzie więcej, napawa mnie optymizmem, co do tej technologii.
A
z bardziej przyziemnych rzeczy, przeczytać możecie również o Night Call –
powieści wizualnej w klimatach noir opowiadającej o paryskim taksówkarzu
wciągniętym w pogoń za seryjnym mordercą.
Zapraszam!
Night
Call (PC)
Visual
novel
BlackMuffin
Studio, 2019r.
Gra
dostępna wyłącznie na PC*
Tytuł
ten zwrócił moją uwagę jeszcze przy okazji zeszłorocznego E3. Pamiętam, że był
to dość specyficzny moment konferencji, bo jedna po drugiej zaprezentowano dwie
gry opierające się na podróżowaniu taksówką. Tytułu tej drugiej nie pomnę, ale
Night Call to już zupełnie inna bajka. Wylewający się ze zwiastuna klimat noir
kupił mnie od razu. Nocą podróżujemy taksówką zbierając informacje o grasującym
w Paryżu mordercy, za dnia natomiast staramy się połączyć zebrane poszlaki w
jedną sensowną całość i wydedukować tożsamość recydywisty. Wszystko to
utrzymane w niemalże czerni i bieli z plumkającą tylko w tle muzyką zagłuszaną
przez większość czasu stukającymi o samochód kroplami deszczu.
Wizja
ta obiecuje wciągającą, klimatyczną i trzymającą w napięciu opowieść, zatem z
niecierpliwością odpalałem Night Call już kilka dni po premierze. Z żalem muszę
jednak przyznać, że zamówiony taksówkarz nie dowiózł i produkcji BlackMuffin
Studio trochę brakuje do mojej, może nazbyt wyidealizowanej, wizji. Przede
wszystkim prowadzenie całego tego śledztwa i poszukiwanie mordercy to jedna
wielka zgadywanka. Po tym jak cudem przeżyliśmy jego atak i zostaliśmy
zaangażowani w pracę detektywistyczną przez niezbyt ciepło do nas nastawioną panią
policjant, dostajemy pięciu podejrzanych, na temat których informacje musimy zdobyć
wypytując naszych klientów. Gra obiecuje zatem wizję delikatnego kierowania
pasażerów na odpowiednie tory i manipulowania dialogami tak, aby pozyskać
potrzebne informacje. Owszem, w jakieś szczątkowej formie jest to tutaj obecne,
ale przez większość czasu niestety nasi rozmówcy gadają o głupotach zupełnie
niezwiązanych z mordercą. Z początku stwierdziłem, że to w sumie normalne, bo
raczej bardzo dziwnym byłoby, gdyby każdy Paryżanin stanowił istną kopalnię
wiedzy na temat ściganego zabójcy, ale potem okazało się, że w rozgrywanym
akurat przeze mnie scenariuszu większość pasażerów to zapchajdziury, którzy
przydatni będą dopiero przy okazji innych śledztw.
Night
Call oferuje bowiem trzy „kampanie” poświęcone trzem różnym mordercom.
Zakładałem, że każda z nich to osobny wątek w życiu kierowcy z innymi
założeniami fabularnymi, ale nie. Wszystko wygląda tak samo. Zostajemy
zaatakowani, budzimy się w szpitalu, a potem policja wciąga nas w pościg za
mordercą. Nie różnią się też pasażerowie, na których natrafimy, więc kiedy
odebrałem znaną mi już babcię i przeklikać musiałem się przez słyszany już
przeze mnie dialog – stwierdziłem, że jednego mordercę już schwytałem i to była
moja historia w Night Call. Szkoda, bo chętnie pobawiłbym się jeszcze trochę,
bo nawet jeśli samo prowadzenie dochodzenia nie jest najlepsze, to już miło
jest położyć się w łóżku i po prostu posłuchać taksówkowych dyskusji stanowiących
nie tylko pijackie opowiastki, ale także moralne dywagacje nt. rasizmu,
homoseksualizmu czy tam innego -izmu. Bardzo zatem żałuję, że każde z trzech
dostępnych śledztw nie jest osobną historią, a tylko lekko zmodyfikowaną wersją
tej samej opowieści, bo nawet najlepszych dialogów nie chciałoby mi się słuchać
trzy razy z rzędu.
*aczkolwiek
w połowie października ukaże się także na PlayStation 4 i Switchu.
Wolfenstein:
Cyberpilot (PlayStation
4 + VR)
FPS
Arkane
Studios i MachineGames, 2019r.
Gra
dostępna także na PC
Do
działania wymaga gogli HTC Vive, Windows Mixed Reality lub Valve Index
Jako,
że Wolfenstein: Cyberpilot był na dobrą sprawę moim dziewiczym zetknięciem się
z technologią VR ciężko było mi się nim nie zachłysnąć i zachwycić. Możliwość
wkroczenia do okupowanego przez nazistów Paryża lat 80. i zajęcia miejsca za
sterami niemieckich mechów bojowych jest naprawdę świetna, więc przez
zdecydowaną większość czasu bawiłem się świetnie. Z radością podziwiałem
strzeliste wieżowce oblepione swastykami, wąskie ulice kamieniczek pełnych
kawiarenek, a nawet głupie tunele metra. W „czapce wijarce” wszystko to robi
kolosalne wrażenia – zwłaszcza przy pierwszym zetknięciu się z tą technologią.
Niestety będąc już jakiś czas graczem nie mogę nie zauważyć, że Cyberpilot jest
raczej kiepską grą, przypominając przy tym bardziej technologiczne demo,
aniżeli pełnoprawną produkcję osadzoną w świecie Wolfensteina.
Seria
ostatnimi czasy zasłynęła przede wszystkim z dorosłego (przez większość czasu)
i ambitnego podejścia do fabuły, oferując nam niezwykle ciekawe opowieści osadzone
w alternatywnej historii naszego świata. Akcja Cyberpilota nadal toczy się w
uniwersum znanym nam z The New Order i The New Colossus, ale niestety podobnej
jakości narracji i głębi fabularnej próżno tutaj szukać. Fabułę wepchnięto do
gry w absolutnie szczątkowej formie, przez co nie dowiemy się raczej więcej o
świecie gry ani o jej bohaterach. Ot, wcielamy się w hakera na usługach ruchu
oporu i sterując przeprogramowanymi mechami niszczymy nazistowskie technologie.
Dodatkowo na dobrą sprawę wszystko kończy się zanim na dobre się zacznie, bo
kampania składa się z zaledwie czterech misji i da się ją ukończyć w jakieś
dwie godzinki.
To
bardzo mało nawet jak na grę kosztującą 90zł. Może jeszcze przymknąłbym na to
oko, gdyby Cyberpilot zachwycał wizualnie i oferował niepowtarzalne wodotryski,
ale tego wcale a wcale nie robi. Wręcz przeciwnie – gra jest dosyć brzydka.
Zdaję sobie sprawę, że PS VR nie jest technologią z najwyższej półki i nie
oferuje tak wysokich rozdzielczości jak produkty konkurencji, ale zagrałem
także w kilka innych gier VR i w żadnej z nich rozmycie i pikseloza na dalszym
planie nie kłuła w oczy tak, jak w przypadku Cyberpilota. Momentami
rozszyfrowanie na co w zasadzie patrzymy potrafiło przyprawić trudności.
Problem ten pojawiał się raczej wyłącznie w przypadku mniejszych elementów
scenerii, ale kiedy sterujemy kilkumetrowym mechem również ludzie okazują się
być całkiem drobnymi. Jestem zatem mocno zawiedziony, bo pokładałem w tytule tym
spore nadzieje, a, jak się okazało, jedynymi jego atutami są niezłe sterowanie
i fakt, że była to jedna z moich pierwszych gier VR.
Spider-Man:
Homecoming - Virtual Reality Experience (PlayStation 4 + VR)
FPS
CreateVR,
2017r.
Gra
dostępna także na PC
Do
działania wymaga gogli HTC Vive, Oculus Rift lub Valve Index
Na
wstępie warto zaznaczyć, że jest to produkcja darmowa będąca przede wszystkim
reklamą pierwszego Spider-Mana z MCU. To powiedziawszy, nadal czuję się
zawiedziony. Widząc napis „Virtual Reality Experience” w tytule miałem
nadzieję, że faktycznie będzie to jakieś interesujące doświadczenie pozwalające
mi na poczucie się jakbym to właśnie ja był człowiekiem pająkiem. Na początku
jest całkiem nieźle, bo dostajemy strój i możliwość przyjrzenia się swojemu
pajęczemu Ja w lustrze, a dodatkowo widok przed nami sugeruje nam, że już
niedługo bujać będziemy się na sieci po uliczkach Nowego Jorku. No tylko, że
nie, bo gra to w zasadzie jeden wielki tutorial, w którym uczeni jesteśmy
obsługi i zasad działania trzech rodzajów utworzonych z pajęczej sieci
pocisków. Fajnie, ale szkoda, że wiedzy tej nie możemy wykorzystać w praktyce,
bo poza nauką możemy sobie tylko naprawić dźwig i popatrzeć na przelatującego
Michaela Keatona w stroju z filmu. Potem zabawa się kończy. Super doświadczenie,
naprawdę.
Komentarze
Prześlij komentarz