Kult niedocenienia + Transistor i Duke Nukem Forever: The Doctor Who Cloned Me (93)
Dziś
będzie o byciu niedocenionym. Bowiem nie tylko sam felieton poświęcony jest
produkcjom, którym na swoją kontynuację przyszło czekać wiele długich lat, ale
także same gry opisywane w poniższym tekście są w jakiś sposób niedocenione.
Transistor, choć świetny, nie zdołał powtórzyć sukcesu Bastiona, poprzedniego
tytułu spod ręki jego twórców, a Duke Nukem Forever… Cóż… Tę historię zna
raczej każdy. Ja tam się przy nim bawiłem całkiem nieźle i tak samo było w
przypadku dodatku The Doctor Who Cloned Me do niego.
Zapraszam!
Kult Niedocenienia
Ogrywając
dodatek do Duke Nukem Forever, o którym przeczytać będziecie mogli w dalszej
części tego wpisu, nie byłem w stanie nie myśleć o historii tego tytułu. O tym,
jak kolejna odsłona serii, choć oczekiwana i pożądana przez graczy nie ujrzała
światła dziennego przez 14 długich lat. Duke nie jest jednak odosobnionym
przypadkiem. Takich gier było dużo więcej, ale mam wrażenie, że powoli tracimy
tego typu produkcje. Nie dlatego, że o nich zapominamy, ale dlatego, że
otrzymają lub już otrzymały kontynuacje.
Jedną
z najświeższych kultowych, acz niedocenionych gier był bez wątpienia Mirror’s
Edge. Platformowa gra z perspektywą z pierwszej osoby oparta na mechanice
parkouru zapewniała bez dwóch zdań unikatowe doświadczenie, lecz było to za
mało by sprzedać wystarczająco kopii. Co ciekawe, Mirror’s Edge zyskał na
kultowości bardzo szybko i już niedługo po premierze mówiło się, że jakby taka
dwójka powstała to by było super. No i zrobili, po ośmiu lata od premiery
oryginału ukazał się Mirror’s Edge: Catalyst osadzony tym razem w otwartym
świecie, który niestety nie doskoczył do poprzeczki ustanowionej przez jego
poprzednika. Zyskaliśmy zatem kolejną niezłą grę na kupkę wstydu, ale niestety
straciliśmy legendę. Pozostaje więc pytanie: czy było warto?
Miejmy
nadzieję, że odpowiedź brzmieć będzie twierdząco w przypadku Shenmue III, którego
premiera odbyć ma się jutro, tj. 19 listopada. Przez prawie dwadzieścia lat
fani serii czekać musieli na kontynuację przygód poszukującego zemsty za śmierć
ojca Ryo Hazukiego. Pierwsze dwie części nie przebiły się do mainstreamu przede
wszystkim przez fakt bycia wydanymi na przedwcześnie ubitego przez Segę Dreamcasta.
Co prawda, dwójka pojawiła się później na oryginalnym Xboxie, ale grono
zapalonych fanów za swoją cierpliwość zostało wynagrodzone dopiero w trakcie słynnego
już „E3 Snów” z 2015 roku, kiedy to Sony zapowiedziało wszystko, czego gracze mogliby
sobie życzyć. Na większość niestety dalej czekamy.
Gdzieś
na horyzoncie majaczą też przecież kontynuacje Beyond Good & Evil, które
całkowicie zmieniło ton gry, a także Psychonauts. Tego drugie przedsmak dostaliśmy
już w postaci Psychonauts in the Rombus of Ruin, całkiem nieźle ocenianej
VR-owej produkcji. Jak jednak sprawdzą się pełnoprawne kontynuacje? Na to będziemy
musieli jeszcze trochę poczekać. Jakkolwiek jednak miało by nie być,
pamiętajcie, by nie dać porwać się hype’owi. W przeciwnym wypadku możecie
boleśnie zderzyć się z rzeczywistością, jak wielu zderzyło się w przypadku Duke
Nukem Forever.
Transistor
(PC)
Gatunek:
Półturowy Slasher
Developer:
Supergiant Games
Rok
wydania: 2014r.
Dostępne
także na: PlayStation 4, Switch, iOS
Pamiętam,
że kiedy Transistor miał się dopiero na rynku pojawić, jedną z najczęściej
podawanych przez media informacji był fakt, że jest to gra twórców Bastiona –
tytułu wówczas niesamowicie wychwalanego. Oczekiwania były zatem olbrzymie i
można było wręcz odnieść wrażenie, że będzie to jedna z najważniejszych gier
2014 roku. Potem jednak Transistora wydano, trochę pochwalono, lecz koniec
końców jakoś słuch o nim zaginął. A szkoda, bo to bardzo nietypowa produkcja.
W
kategorii „gatunek” postanowiłem wpisać dość enigmatycznie brzmiące „półturowy
slasher”. W zasadzie żadna ze składowych tej nazwy nie współgra ze sobą, a
przynajmniej pozornie, bo kiedy już w Transistor się zagra, wszystko nabiera
sensu. U podstaw jest to bowiem slasher w najczystszej postaci. Ot,
przemierzamy kolejne lokacje i mierzymy swoje siły z kolejnymi falami tzw.
procesów oraz okazjonalnymi bossami. Problem polega na tym, że większość z
dostępnych ataków jest dosyć w powolna, więc atakując wystawiamy się na ciosy
przeciwników, co zazwyczaj prowadzi do szybkiej śmierci. Z ratunkiem przychodzi
element turowy, w którym możemy na chwilę zatrzymać czas, by ustawić w kolejce
kilka akcji, które zostaną następnie błyskawicznie wykonane. Nie grozi nam
wtedy żadne niebezpieczeństwo, ale pamiętać musimy, że przez następnych kilka
sekund nie będziemy mogli korzystać z żadnych umiejętności ofensywnych. Coś za
coś.
Sprawuje
się to świetnie, choć w pewnym momencie można zacząć odczuwać znużenie. Walka
robi się powtarzalna, a nas przy komputerze trzyma już wyłącznie fabuła. Ta
jest całkiem niezła, choć do wielu rzeczy należy dojść samemu, łącząc pewne
fakty, bowiem nie dostajemy tutaj niemalże żadnego wytłumaczenia. Ot, zostajemy
wrzuceni w środek większej opowieści, wiedząc tylko tyle, że jako pozbawiona
głosu śpiewaczka Red musimy zemścić się na członkach Cameraty, używając do tego
wielkiego, gadającego miecza, czyli będącego również narratorem tytułowego
Transistora. Kolejne skrawki informacji zbiera się z zainteresowaniem, lecz
niestety na końcu okazuje się, że niewiele z pytań, które mamy, uzyskają
odpowiedź.
Duke Nukem
Forever: The Doctor Who Cloned Me (PC)
Dodatek
Developer:
Triptych Games
Rok
wydania: 2011r.
Dostępne
także na: Xbox 360, PlayStation 3
Lubię
takie powroty do gier uznanych przez wszystkich za absolutnie katastrofalne pod
każdym względem. Po kilku latach od premiery można na dany tytuł spojrzeć z
zupełnie innej perspektywy, nieskażonej oczekiwaniami czy krzykami internautów.
Duke Nukem Forever w dniu wydania został zmiażdżony i dość długo jawił się jako
jedna z najgorszych strzelanek na świecie. Problem w tym, że wcale nią nie jest
i w żadnym wypadku nie był. Fakt, to głupia, pod wieloma względami przestarzała
gra, ale można się przy niej dobrze bawić. To gra zupełnie inna niż wszystko,
co dostępne jest na rynku, która w dodatku mentalnie zatrzymała się w latach
dziewięćdziesiątych.
Dodatek
„The Doctor Who Cloned Me” nie zmienia w tym względzie zupełnie nic. Ba, zdaje
się wręcz krzyczeć „kurła, kiedyś to było!”, przywracając do życia oryginalnego
antagonistę serii, czyli tytułowego Dr Protona, który tuż po zakończeniu
podstawki porywa Duke’a i próbuje stworzyć armię jego klonów. Pozwala to na
wprowadzenie kilku dość ciekawych interakcji z nimi, ale nie dajcie się zwieść,
bo to nadal fabularne popłuczyny pełne gówniarskich dialogów pokroju „to
wygląda tak zajebiście, że mam ochotę krzyczeć kutas zupełnie bez powodu!
Kutas! Kutas! Kutas! Kutas! Kutas!” (dokładnie te słowa padają z ust jednego z
bohaterów). No, ale to już trochę wina samej postaci i nastolatków będących
docelową grupą odbiorców. Swoją drogą, niesie to ze sobą dość ciekawą i raczej
nieprzewidzianą konsekwencję, bo kreowany na samca alfa Duke Nukem wypada
raczej jako niewyżyty stulejarz poszukujący świerszczyków i śliniący się na
widok cycków. Zupełnie inaczej gra się w ten tytuł z tą myślą z tyłu głowy.
Dodatek
ten w moim odczuciu jest nieco lepszą wersją podstawki. Oznacza to, że
dostajemy dość klasyczną strzelankę z regeneracją zdrowia oraz możliwością
prowadzenia pojazdów w danych etapach. Gra jest pełna różnych, mniejszych bądź
większych mechanik. Ot, w jednym etapie musimy operować dźwigiem, a w innym
możemy spędzić chwilę grając na automacie lub w pinballa. Powraca także
rysowanie penisów na tablicach, ale już rzucania kupą próżno szukać. Dodatkowo
w którymś momencie po premierze twórcy dodali do menu opcję umożliwiającą
noszenie czterech spluw naraz, a nie dwóch jak było dotąd, więc gra zbliżyła
się nieco bardziej do oryginału.
Komentarze
Prześlij komentarz