Wypasając krowy, czyli o symulatorach życia + Harvest Moon: Mad Dash i Travis Strikes Again: No More Heroes z dodatkami (92)
Wypełniająca
nasze codzienne życia rutyna może dobijać, ale na nasze szczęście walczyć z nią
można na różne sposoby. Jedni wolą uciec w wirtualnym świat niczym w Travis
Strikes Again: No More Heroes, slasherze spod rąk Sudy51. Inni z kolei nie
potrzebują aż tak drastycznie różnych doznań i wystarczy im dorzucenie do
swojej codzienności lekkiego twistu, np. dorzucenie imprezowej otoczki do
farmerskiego życia tak, jak robi to Harvest Moon: Mad Dash.
No,
są też i tacy, którzy chcą po prostu wcielić się w kogoś innego bez żadnych
udziwnień. Ot, pragną po prostu spędzić dzień w cudzej skórze. Temu też właśnie
poświęciłem w tego tygodniowy felieton.
Jednak
niezależnie od Waszych preferencji, o każdej z wyżej wymienionych przeczytacie poniżej.
Zapraszam!
Wypasając
krowy, czyli o symulatorach życia
Wiele
lat temu jednym z moich ulubionych typów gry w fanowskim multiplayerze do San
Andreas były serwery role play, na których, jak sama nazwa wskazuje, odgrywało
się stworzone przez siebie postacie, prowadząc jakoby drugie życie. Wymagało to
odrobinę dyscypliny i z pewnością nie było tak intensywne w doznania jak zwykły
deathmatch lub wyścig, lecz nadal pozostawało całkiem ekscytujące. Szczególnie
dla młodziaka, dla którego było to swego rodzaju odsłonięcie rąbka tajemnicy
związanego z dorosłym życiem. Wciąż pamiętam pierwszy kupiony za uzbierane
pieniądze samochód, a także codzienne logowanie się wieczorem i śmiganie z
wyimaginowanym mopem (bo przecież fizycznie w grze go nie było) po ratuszu,
integrując się w międzyczasie z ludźmi.
To
właśnie te sporadyczne rzeczy rozbijające codzienną rutynę i fantastyczni ludzie
sprawiały, że grało się tam tak dobrze. Wydaje mi się zatem, że to jest główny
powód, dla którego wszelakie symulatory życia nie bardzo do mnie trafiają. Nie
mówię tu o The Sims, ponieważ bliżej im do symulatora boga aniżeli życia. Na
myśli mam raczej Harvest Moon czy nawet wydanego stosunkowo niedawno Graveyard
Keepera. Teoretycznie bardzo im blisko do serwerów RP w GTA, ale właśnie przez
ten brak innych graczy świat wydaje się pusty pomimo dziesiątek przechadzających
się jego dróżkami i ścieżkami postaci niezależnych.
Co
gorsza, z jakiegoś powodu nie potrafię zaakceptować, że może po prostu nie są
to gry dla mnie i wciąż po głowie lata mi myśl, że może następnym razem mnie
złapie. Mimo to w Harvest Moon: The Tale of Two Towns spędziłem masę czasu,
lecz wciąż nie czułem się wciągnięty. Robiłem to raczej z poczucia „graczowskiego”
obowiązku w trakcie podróży autobusem. Jasne, gry tego typu mają swój urok.
Wstawanie rano, mycie i karmienie zwierzaków, doglądanie grządki, a w
niektórych wariacjach (Graveyard Keeper) nawet naprawianie grobów i przygotowywanie
zmarłych do pogrzebu – wszystko to pewnym czasie daje poczucie, że przynależymy
do tego świata. I jest to absolutnie świetne, ale obawiam się, że potrzebuję
nieco więcej atrakcji niż sporadyczne festiwale na szczycie góry w Harvest
Moon. Może kiedyś trafię na swój symulator życia.
Harvest
Moon: Mad Dash (PlayStation
4)
Gatunek:
Grupowanie warzyw na czas
Developer:
Natsume Inc.
Rok
wydania: 2019r.
Dostępne
także na Switch
Moją
recenzję Harvest Moon: Mad Dash dla serwisu gamerweb.pl możecie przeczytać
tutaj
Jeżeli
czytając jakiekolwiek newsy o Harvest Moon: Mad Dash mieliście przed oczami
farmerską wersję Overcooked to najlepiej jak najszybciej zapomnijcie o tym
skojarzeniu, bo o ile jest ono całkiem trafne, o tyle samej grze do Overcooked
daleko. To tytuł wypruty z jakiejkolwiek głębi rozgrywki czy też czegokolwiek,
co motywowałoby gracza do kontynuowania przygody. W zasadzie jedyne, co możemy
robić to przechodzić kolejny poziomy i zdobywać gwiazdki, które nie wpływają na
rozgrywkę w żaden znaczący sposób. Zapomnijcie o nowych postaciach czy choćby
ciuszkach – tego tutaj po prostu nie ma.
Ja
rozumiem, że jest to produkt tworzony przede wszystkim z myślą o dzieciach, ale
nie oznacza to, że nie można od niego z tego powodu wymagać więcej niż oferuje.
W obecnym stanie gra przez większość czasu po prostu nuży, a kiedy tego nie
robi – frustruje. Lwia część poziomów przechodzi się sama na najwyższą notę,
ale co jakiś czas zdarza się jeden przy którym ledwo radzę sobie ja, a co
dopiero dziecko. Najbardziej wkurzający jest fakt, że nie przegrywa się z
powodu własnych niedoskonałości, a przez działający na niekorzyść gracza system.
Rośliny wyrastające w ułamku sekundy w miejscu grządki podniesionej przez
przypadek, co zmusza nas do jej wyrzucenia czy zwierzęta odmawiające zjedzenia
stojącego obok siana, uniemożliwiając tym samym pozyskanie mleka lub jajek.
Matko, jak to wkurza
W
Overcooked w momencie przegranej czułem, że „ok, nie do końca jeszcze ogarniam
tę mapę”. Tutaj natomiast jestem przekonany, że nigdy się jej nie nauczę, bo
nie jest to możliwe. W przeciwieństwie do „pierwowzoru” wszystko oparte jest
tutaj na elemencie losowym, więc czegokolwiek byśmy nie robili, coś w końcu
przyjdzie i dziabnie nas w tyłek. Sporo narzekam, wiem, ale naprawdę
spodziewałem się nieco więcej po Mad Dashu. Nie oznacza to wcale, że jest to
zła gra, bo nie jest. Jest typowym średniakiem, którego można ograć na
olbrzymiej przecenie, ale osobiście wolałbym chyba jeszcze raz trzasnąć w
Overcooked.
Travis
Strikes Again: No More Heroes (Switch)
Gatunek:
Slasher
Developer:
Grasshopper Manufacture
Rok
wydania: 2019r.
Dostępne
także na: PlayStation 4, PC
Japonia.
Kraj, w którym tworzenie gier to nie biznes z okazjonalną nutą pasji, ale
przede wszystkim sposób na upuszczenie nieco swoim fantazjom i dziwactwom.
Idealnym przykładem tego jest Suda51 – twórca takich wyjątkowych produkcji, jak
Shadows of the Damned, Lollipop Chainsaw, czy No More Heroes właśnie. Trochę
wstyd powiedzieć, że w żadną jego produkcję nigdy nie grałem. Choć nie tworzy
on może gier doskonałych i należą one raczej do średniej półki, to jest to
jednak postać na tyle unikatowa, że warto przynajmniej sprawdzić cokolwiek z
tego, co wyszło spod jego ręki.
Travis
Strikes Again nie jest trzecią odsłoną cyklu. To raczej spin-off i sami twórcy
dają o tym znać na przestrzeni gry wielokrotnie, bowiem jedną z cech
charakterystycznych tej produkcji jest ciągłe łamanie czwartej ściany,
samoświadomość bohaterów i brak jakiejkolwiek powagi. Fabularnie mało co ma
jakikolwiek sens. Ukrywający się z dala od cywilizacji Travis Touchdown zostaje
zaatakowany przez chcącego się zemścić za zamordowaną w finale jedynki córkę
Badmana, w wyniku czego, po krótkiej bijatyce, przypadkowo uruchamiają uśpioną
konsolę Death Drive Mk. II i zostają wessani do jej środka. A to dopiero intro
gry. W skrócie naszym celem jest zebranie sześciu Death Ballów, służących jako
nośniki gier dla tej niszowej konsoli. Dlaczego? W sumie to nie wiem? Niby jest
jakiś tam główny zły w postaci dr Juvenile, ale do świata rzeczywistego wracamy
niedługo po tym jak tam trafiamy i w zasadzie nic nie zmusza bohaterów do
ponownego go odwiedzania. Zapędy kolekcjonerskie? Nie wiem, fabuła to naprawdę
nie jest najjaśniejszy punkt tej gry.
Niestety
skłamałbym mówiąc, że Travis Strikes Again ratuje rozgrywka, bo niestety tak
nie jest. Upchano tutaj absolutnie wszystko, co tylko można było. Zatem choć u
podstawy tytuł ten jest slasherem to lwią część rozgrywki pochłania także
„Travis Strikes Back”, czyli utrzymany w stylu retro tryb tekstowy, w którym
głównym bohater wyrusza w świat w poszukiwaniu kolejnych gier do konsoli. Co
więcej, jest on niepomijalny jeżeli chcecie Travis Strikes Again ukończyć. Bez
jego uruchomienia nie odblokujemy kolejnych poziomów, więc powtarzać będziemy
mogli tylko ten pierwszy tutorialowi. Plus jest taki, że poszczególne rozdziały
tekstówki nie są zbyt długie, więc po kilku minutach czytania możemy cieszyć
się już nowym trybem.
Z
początku odkrywanie kolejnych to nawiązań do klasycznych gier, którymi kolejne
poziomy są naszpikowane bawi. Przebiega się przez nie całkiem przyjemnie,
ciachając na kawałeczki kolejnych przeciwników, a wszystkiemu towarzyszy
naprawdę dobra ścieżka dźwiękowa. Niestety im dłużej gramy w Travis Strikes
Again, tym bardziej opanowuje nas uczucie znużenia. Późniejsze etapy okazują
się nie być tak angażującymi jak początkowe, a żenująco słaba fabuła nie
dostarcza żadnej motywacji do gry. Toteż niby tytuł ten skończyłem i bawiłem
się przyzwoicie, ale mam też wrażenie, że duży wpływ na to ma fakt, że jest to
pierwsza gra, którą odpaliłem na Switchu. Toteż jeżeli zamierzacie sprawić
sobie najnowszy jak dotąd upust fantazji Sudy51, namówcie kogoś do wspólnej
zabawy, bo w kooperacji na pewno gra zyska kilka dodatkowych punkcików.
Travis
Strikes Again: No More Heroes – Black Dandelion (Switch)
Dodatek
Developer:
Grasshopper Manufacture
Rok
wydania: 2019r.
Dostępne
także na: PlayStation 4, PC
Jeżeli
ukończyliście podstawkę to w Waszej głowie mogła zrodzić się pewna myśl.
„Zaraz, zaraz!”, mogliście zakrzyknąć. „Przecież zebraliśmy tylko pięć, a nie
sześć Death Ballów. Szósta była fałszywa”. Owszem, tak było i chcę szczerze
wierzyć, że jest to wynik niedopatrzenia, a nie celowy zabieg marketingowy w
celu sprzedania dodatku, które szóstą, prawdziwą kulę dostaje. Oczywiście
najpierw musimy przebrnąć przez półgodzinną tekstówką, która w moim odczuciu
jest najsłabszym rozdziałem „Travis Strikes Back” w całej grze. Czy zatem
warto?
Trochę
nie warto. Siódma gra, czyli prawdziwy Killer Marathon (który w oryginale
okazał się być niedokończonym sequelem Shadows of the Damned, przypomnę)
sprawił, że miałem ochotę odłożyć pada i już do Travis Strikes Again nie
wrócić. Nie chodzi o to, że jest to to poziom jakoś bardzo słaby czy trudny, bo
w sumie to po prostu więcej tego samego. Problem w tym, że jest on strasznie
irytujący. Nie dość, że musimy dobiec do celu w określonym czasie, walcząc przy
tym z przeciwnikami, to jeszcze mapa usiana jest przeszkodami, które odpychają
i przewracają Travisa, czego efektem jest telewizor obrzucony toną mięsa. O
dodatku mogę powiedzieć tylko tyle dobrego, że końcowa cutscenka jest całkiem
urocza. A odpowiadając na pytanie: nie warto.
Travis
Strikes Again: No More Heroes – Bubblegum Fatale (Switch)
Dodatek
Developer:
Grasshopper Manufacture
Rok
wydania: 2019r.
Dostępne
także na: PlayStation 4, PC
Tutaj to bez kitu chyba się im budżet
całkowicie skończył, bo cały dodatek to kolejny osobny tryb tekstowy, tym razem
zatytułowany „Badman Strikes Back”. Służy on za swego rodzaju prequel gry,
bowiem opowiada o przeszłości Badmana, wyjaśniając, jak stał się tym, kim jest
i jak dowiedział się o śmierci córki. W sumie czyta się to całkiem nieźle, ale
gdybym nie dostał tego DLC w przepustce sezonowej dołączanej do pudełkowych
wydań Travis Strikes Again, byłbym mocno zawiedziony zawartością. Niby
dostajemy jeszcze Bad Girl jako nową postać do gry, ale by ją sprawdzić w akcji
musimy wrócić do już nam znanych etapów.
Komentarze
Prześlij komentarz