Mordercze klocki (152)
Powroty
kultowych serii gier wideo bywają bolesne, o czym przekonać musiał się niestety
„fanklub” Fear Effect, kiedy dwa lata temu światło dzienne ujrzało Fear Effect
Sedna – trzecia, zupełnie odmienna odsłona klasyka z pierwszego PlayStation,
która dość zaskakująco okazała się być twin-stick shooterem z elementami
skradanymi.
Niemniejszym
zaskoczeniem okazał się też fakt, że LEGO Indiana Jones: The Original
Adventures, czyli wesoła platformówko-naparzanka dla milusińskich okazała się
idealnym tłem dla słuchanego podcastu o najbardziej tajemniczych morderstwach.
Posłuchajcie…
Fear Effect Sedna
Gatunek:
Strzelanko-skradanka
Developer: Sunshee
Rok wydania:
2018r.
Grałem
na: Xbox Series X*
Gra
dostępna także na PlayStation 4, PlayStation 5*, Xbox One, Nintendo Switch oraz
komputerach PC
*we
wstecznej kompatybilności
Cykl
Fear Effect należy do grona legend mojego dzieciństwa. Doskonale pamiętam
spędzone przy nim godziny, w pamięci zapadło przede wszystkim przemykanie po
mrocznych balkonach wieżowca czy też innej wysokiej konstrukcji, ale
jednocześnie nie posiadam jakiejkolwiek więzi emocjonalnej z żadnym z dwóch
oryginalnych tytułów. Przez lata nie byłem nawet do końca pewien, czy aby na
pewno w owe produkcje grałem, bo pamiętałem jedynie pojedyncze sceny. Toteż
zapowiedź Fear Effect Sedna sprzed kilku lat nie zdołała wzbudzić we mnie
większych emocji, choć, nie powiem, byłem nią zaintrygowany.
Dobrze
się chyba jednak stało, bo brak emocjonalnej więzi uchronił przed olbrzymim
rozczarowaniem, którym okazał się być najnowszy rozdział historii o pewnej
grupie najemników walczących z nadnaturalnymi bytami. Sedna, według informacji
w internecie, projektowana była z myślą o zarówno weteranach cyklu, jak i
kompletnie nowych graczach. To zrozumiałe, w końcu cześć druga miała premierę
17 lat przed ukazaniem się „trójki”. Problem tylko, że Fear Effect Sedna
zawodzi w obu aspektach, zwłaszcza w przypadku fabuły. Sam jej koncept jest
całkiem intrygujący, bo starożytny artefakt, do którego kradzieży wynajęta
została dowodzona przez czarnowłosą Hanę ekipa najemników, okazuje się być
powiązany z inuickimi wierzeniami, co dodaje całej historii paranormalnego
sznytu. Żal więc, że opowiedziana jest ona w sposób fatalny. Dialogi często nie
mają absolutnie żadnego sensu, śpiesząc przy okazji na złamanie karku, a i gra
aktorska pozostawia tu wiele do życzenia. Nowi gracze dodatkowo będą musieli
mierzyć się z poczuciem zagubienia, wynikającym z masy nawiązań i
niewytłuczonych zbyt dobrze relacji między bohaterami. Po skończeniu gry nie
jestem do końca pewien, kim w zasadzie są główni bohaterowie i dlaczego
wydarzenia na ekranie miały miejsce.
Weteranów
serii czeka natomiast zupełnie odmienne rozczarowanie, bowiem Fear Effect Sedna
kompletnie zmienił gatunek. O ile oryginalne gry sklasyfikować można byłoby
jako survival horror na modłę Resident Evil, o tyle Sedna jest raczej
twin-stick shooterem z elementami skradankowymi. To trochę przykre, że fani
serii, którzy na jej kontynuację oczekiwali przez wiele długich lat, finalnie
dostali kompletnie oderwaną od jej korzeni produkcję. I nie byłby to może tak
wielki problem, gdyby rozgrywka w Fear Effect Sedna była dobra, ale niestety
nie jest. Jasne, tytuł ten jest jak najbardziej grywalny i sporadycznie może
nawet dać graczowi nieco frajdy, lecz przez zdecydowaną większość czasu musimy
użerać się z kiepskimi decyzjami projektowymi. Zmiana ostrzeliwanego celu
graniczy z cudem, unikanie ciosów również, a nawet próba zmiany kontrolowanej
postaci (bo jednocześnie pod swoją opieką możemy mieć nawet pięć) to droga
przez mękę.
Co
gorsza, strzelaniny są nieuniknione nie tylko dlatego, że co rusz walczyć
musimy z bossami, ale też dlatego, że sekcje skradankowe zazwyczaj nie
pozostawiają najmniejszego marginesu błędu, więc koniec końców i tak
prawdopodobnie rozpocznie się jatka. Tyczy się to też licznych łamigłówek,
które w dodatku w większości są po prostu okropnie nieintuicyjne, więc ekran
ładowania oglądać będziemy tu często. Już nawet nie chce mi się wspominać o
systemie aktywnej pauzie i umiejętnościach specjalnych każdego z bohaterów, bo
praktycznie kompletnie z tego nie korzystałem. Raz, że jest to okrutnie
nieintuicyjne. Dwa, że poza dwoma momentami w trakcie całej kampanii nie ma
absolutnie żadnej potrzeby, by z tego korzystać. W podobny sposób można by też
opisać samo Fear Effect Sedna – można zagrać, ale po co?
LEGO Indiana Jones: The Original Adventures
Gatunek:
Przygodowa gra akcji
Developer:
Traveller’s Tales
Rok
wydania: 2008r.
Grałem
na: Xbox Series X*
Gra
dostępna także na PlayStation 2, PlayStation 3, PlayStation Portable, Xbox 360,
Xbox One*, Nintendo Wii, Nintendo DS oraz komputerach PC
*we
wstecznej kompatybilności
Po
piętnastu latach od ukazania się pierwszej gry LEGO od Traveller’s Tales (LEGO
Star Wars: The Video Game, dla ciekawskich), nareszcie zrozumiałem, że we
wszystkie ich produkcje tego typu grałem po prostu źle. Dotychczas każda
kolejna tego typu produkcja, choć bawiła mnie swoim rozkosznym i nieco głupawym
humorem, męczyła mnie raczej powtarzalną rozgrywką. Nic dziwnego, w końcu gry
LEGO przeznaczone są nie tylko przede wszystkim dla młodszych odbiorców, ale
też zyskują znacznie więcej w kanapowej kooperacji. Dzieckiem (przynajmniej
fizycznie) już nie jestem, swoich berbeciów też nie mam, a i narzeczona nie
jest zbyt skora do wspólnej zabawy klockami LEGO – grać muszę zatem sam, co dość
negatywnie odbija się na odbiorze produkcji Traveller’s Tales. Szkoda, bo
rezygnując z nich czuję, że omija mnie pewna wielka i ważna dla giereczkowa
grupa gier. Na szczęście dzięki LEGO Indiana Jones odkryłem sposób, by nie
nudzić się w trakcie graniu. Podcasty.
To
naprawdę niesamowite jak wiele może zmienić się po naciśnięciu magicznego
przycisku „play” w odtwarzaczu telefonu. Umysł zajęty słuchaniem podcastu o
najbardziej tajemniczych morderstwach w Polsce, kompletnie nie zauważa, że od
godziny bije „legoludki”, skacze nad kanciastymi krokodylami i buduje samochody
z klocków. Coś, co dotychczas nudziło i męczyło mnie niemiłosiernie, nagle
stało się przyjemnością. Fabuły śledzić i tak nie muszę, bo wszystkie filmy z
Indianą Jonesem już dawno obejrzałem, a i sama gra jest przecież ich swego
rodzaju parodią, opartą w dodatku na slapsticku. Toteż słuchanie audycji ani
trochę nie przeszkadza w heheszkowaniu, bo ktoś właśnie się przewrócił i jest
wesoło. Przyznam jednak, że tego typu humor ciekawe kontrastuje z płynącej z
głośnika telefonu opowieści, w której główna bohatera zostaje przez milicję na
drzewie. „Piąte: Nie zabijaj”, bardzo fajny podcast, swoją drogą, polecam.
Komentarze
Prześlij komentarz