Lubieżna fantastyka (154)
Kingdoms
of Amalur: Reckoning to jeden z najbardziej odtwórczych RPG-ów w jakie przyszło
mi kiedykolwiek zagrać, ale nie da mu się odmówić pewnego uroku, którym
przykuwa do monitora. W opisywanej edycji Re-Reckoning znajdziecie także dwa
dodatki – równie odtwórczy co podstawka, piracki The Legend of Dead Kel oraz
zdecydowanie ciekawszy, bo inspirowany starożytną Grecją Teeth of Naros.
Cyklicznie
na Pykmisiu musi też pojawić się szczująca gracza cycem powieść wizualna prosto
z Japonii. Tym razem mowa o Kotodama: The 7 Mysteries of Fujisawa, łączącej
komórkową minigierkę z gatunku „połącz trzy”, pełną tajemnic i paranormalnych
zjawisk historię oraz miłość Japończyków do roznegliżowanych licealistek. Już
nawet mnie to nie rusza…
Posłuchajcie…
Kingdoms of Amalur: Re-Reckoning
Gatunek: RPG
Developer: Kaiko, Big Huge Games* oraz 38 Studios*
Rok wydania:
2020r.
Grałem na: PC
Gra dostępna także na: PlayStation 3*, PlayStation 4, PlayStation 5**,
Xbox 360*, Xbox One oraz Xbox Series X/S**
Moja recenzja Kingdoms of Amalur: Re-Reckoning dla Gamerweb.pl
*oryginalne Kingdoms of Amalur: Reckoning z 2012 roku
*we wstecznej
kompatybilności
Kingdoms of Amalur: Reckoning – The Legend of Dead Kel
Dodatek
Developer: Big Huge Games oraz 38 Studios
Rok wydania:
2012r.
Grałem na: PC
Dodatek dostępny
także na: PlayStation 3, PlayStation 4, PlayStation 5*, Xbox 360, Xbox One oraz
Xbox Series X/S*
*we wstecznej
kompatybilności
Dodatki do gier z piratami w roli głównej stały się już taką samą
sztampą, co te wprowadzające do zabawy zombie. Zresztą pirackie „lore” bardzo
często powiązaną jest z jakąś formą nieumarły, zazwyczaj w postaci przeklętej
załogi statku. Ta sztampowość większości filmów i gier o piratach sprawia, że
kompletnie nie widzę w tej tematyce niczego interesującego. Wręcz przeciwnie,
czuję pewną odrazę, bo całość kojarzy mi się z przedszkolnymi przebierankami w
ramach jakichś grupowych zabaw, gdzie jeden był Batmanem, inny Spider-Manem, a
jeszcze kolejny szalał właśnie w pirackim przebranku. Nie inaczej jest niestety
w przypadku Kingdoms of Amalur i wydanego niedługo po jego premierze The Legend
of Dead Kel, który do całego tego generycznego fantasy dorzuca jeszcze dość
sztampową opowiastkę o piratach.
DLC zabiera nas na odległą wyspę Gallow’s End, gdzie zmierzyć będziemy
musieli się z tytułowym piratem Dead Kelem, zagrażającym nie tylko mieszkańcom
wysepki, ale także każdemu komu choć do głowy przyjdzie zbliżenie się do niej.
Mamy tu więc i klasycznego nieumarłego pirata wraz z całą swoją załogą, na
których nałożono klątwę, mamy również tajemnicze bóstwo, czczone przez
wyspiarzy, a do tego wszystkiego dokooptowano jeszcze ekscentryczną panią
kapitan. Fabuła niestety nie porywa i nierzadko okazuje się dość przewidywalną.
Co gorsza, nie czuć tu nawet tego charakterystycznego pirackiego klimatu, bo ów
„wilków morskich” poza Dead Kelem i jego ekipą praktycznie tu nie ma. Szkoda,
bo o ile nie jestem fanem „piractwa”, o tyle w takiej Nocy Kruka do Gothica 2
wykonano to naprawdę nieźle i nawet moja wiecznie marudząca dusza potrafiła się
w tej rzeczywistości zanurzyć.
Tak naprawdę najlepszym elementem The Legend of Dead Kel jest fakt, że
niedługo po dotarciu do wybrzeży Gallow’s End, zyskujemy możliwość uzyskania
praw własności do zrujnowanej fortecy w sercu wyspy. Z jej restauracją
powiązana jest stosowna linia fabularna, a wraz z postępami ruinę przeistoczymy
w prawdziwą twierdzę, w której swój dom znajdą kupcy, treserzy dzikich zwierząt
oraz zbrojmistrzowie, którzy, co najważniejsze, użyczą nam swoich usług.
Wprawdzie rozbudowa „bazy” jest raczej liniowa i nie mamy możliwości jej
spersonalizowania, ale i tak jest to całkiem przyjemna opcja, dająca znacznie
więcej satysfakcji niż remontowanie pojedynczych chatek w podstawce. Szkoda
tylko, że ogólna nijakość The Legend of Dead Kel sprawia, że na Gallow’s End po
ukończeniu głównej linii fabularnej nie za bardzo chce się wracać.
Kingdoms of Amalur: Reckoning – Teeth of Naros
Dodatek
Developer: Big Huge Games oraz 38 Studios
Rok wydania:
2012r.
Grałem na: PC
Dodatek dostępny
także na: PlayStation 3, PlayStation 4, PlayStation 5*, Xbox 360, Xbox One oraz
Xbox Series X/S*
*we wstecznej
kompatybilności
Kotodama: The 7 Mysteries of Fujisawa
Gatunek:
Powieść wizualna
Developer:
Art Co. oraz PQube
Rok
wydania: 2019r.
Grałem
na: Nintendo Switch
Gra
dostępna także na PlayStation 4 oraz komputerach PC.
Produkowane
w Japonii powieści wizualne to każdorazowo kopalnie dziwactw, niedorzeczności i
dowodów niepokojącej fascynacji Japończyków kuso ubranymi dziewczynkami. Mam
wrażenie, że próba odnalezienia japońskiej gry nieposiadającej wątków
erotycznych z udziałem nastoletnich uczennic jest iście syzyfową pracą.
Kapitalnym tego przykładem jest Kotodama: The 7 Mysteries of Fujisawa, w którym
wcielamy się w ucznia tytułowej szkoły Fujisawa, poszukującego wraz ze swoimi
koleżankami rozwiązania tytułowych i rzekomo paranormalnych szkolnych tajemnic.
Teoretycznie
nie ma tu więc żadnych bardziej rozwiniętych wątków romantycznych, a i w samych
dialogach brakuje jakichkolwiek podtekstów seksualnych. Twórcy jednak nie mogli
odmówić sobie upchnięcia gdzieś takowego elementu, zakamuflowanego tu w postaci
przekonywania siłą perswazji (tytułowa kotodama) rozmówców do wyjawienia swoich
sekretów, co zaprezentowano w formie całkiem przyjemnej i wciągającej
minigierki z gatunku „połącz trzy”. Zdobywane za kolejne połączenia punkty zapełniają
podzielone na ćwiartki kółeczko, od którego stopnia zapełnienia zależy to, jak
bardzo rozebrany jest nasz rozmówca. Fabularnie wytłumaczono to wyobraźnią
głównego bohatera, który w celu zmniejszenia tremy wyobraża sobie
„przeciwników” nago. Jednoznacznej nagości wprawdzie tu nie ma i bohaterów
pooglądać możemy co najwyżej w bieliźnie, ale rozgrywce towarzyszą niezbyt
subtelne jęki rozkoszy, a wygrana skutkuje raczej oczywistym orgazmem. Przyznam,
że już nawet mnie to nie dziwi. Zdążyłem się już przyzwyczaić do takich
elementów w japońskich produkcjach.
Mocno
zaskoczyła mnie natomiast sama konstrukcja rozgrywki, która niestety sprawia,
że Kotodama: The 7 Mysteries of Fujisama to najbardziej upierdliwa powieść wizualna
w jaką przyszło mi grać. Dobra gra z tego gatunku oferuje kilka warstw
fabularnej głębi – przechodząc ją raz zaledwie liźniemy całości, której
dogłębne poznanie wymagać będzie kilkukrotnego ukończenia. Na tej zasadzie
działało chociażby Hatoful Boyfriend, uprzyjemniające kolejne podejście
zupełnie nowymi wątkami. Najważniejsze jest jednak to, że to od gracza zależy,
czy jest zadowolony ze stopnia poznania historii danej gry, czy może jednak ma
ochotę by podjąć próbę odkrycia wszystkich sekretów scenariusza.
Z
kolei Kotodama nie tylko pozbawia gracza tego wyboru, ale także odbiera mu
satysfakcję z ukończenia gry, przewijając „taśmę” do początku przygody kilka
sekund po wyświetleniu się napisów końcowych. I tak w kółko, aż nie odkryjemy
absolutnie wszystkiego, co tytuł ten ma do zaoferowania. Przy drugim podejściu
ma to jeszcze o tyle sensu, że pojawiają się nowe wstawki fabularne, a i
odblokowane zostają dwa zablokowane wcześniej końcowe rozdziały. Później jednak
niewiele się zmienia, a my zmuszeni jesteśmy do przeklikiwania się przez
doskonale nam już znane dialogi. Początkowo miałem ambicję, by rzeczywiście
poznać prawdziwe zakończenie Kotodamy, ale mój zapał dość szybko się wypalił.
Po trzech przejściach uznałem, że to, co widziałem, w zupełności mi wystarcza.
Reszta może sobie pozostać ostatnią tajemnicą Fujisawy.
Wyśmienity wpis! Wspólnie z kapitułą podjęliśmy decyzję o przyznaniu Panu Orderu Złotego Jarmużu, GRATULUJĘ!
OdpowiedzUsuń