Ostatni raz (151)
Przyrzekam,
że to absolutnie ostatni raz, kiedy krzyczę na Cyberpunka 2077 czy też raczej
jego twórców i stan techniczny owej produkcji. Jeśli jednak nowa gra CD Projekt
RED was nie interesuje i wolelibyście poczytać o jakimś klasyku, z pewnością
powinniście rzucić na tekst poświęcony Heart of Darkness – filmowej platformówce
od twórcy Another World.
Posłuchajcie…
Cyberpunk 2077
Gatunek: RPG
Developer: CD
Projekt RED
Rok
wydania: 2020r.
Grałem
na: Xbox Series X oraz Xbox One
Gra
dostępna także na PlayStation 4, PlayStation 5 oraz komputerach PC
Moja recenzja Cyberpunk 2077 dla Gamerweb.pl
O Cyberpunk 2077 mówiłem także w odcinku „Kindybał” podcastu TrójK
Szczerze
przyznam, że mam olbrzymią nadzieję, iż jest to ostatni raz, kiedy muszę o tej
grze opowiadać. Jestem już po prostu fizycznie i psychicznie zmęczony całym tym
medialnym szumem i towarzyszącą premierze Cyberpunka 2077 nagonką. Mam
wrażenie, że ostatnie dwa tygodnie mojego życiu zostały wręcz zdominowane przez
najnowszą grę REDów. O Cyberpunku gadałem już na antenie Radia Wrocław oraz
podcastu TrójK, a i w męczarniach zrodziłem dość pokaźną recenzję ów produkcji
dla serwisu Gamerweb. Wpis na blogu traktuję więc jako swego rodzaju wisienkę
na torcie, a więc definitywne zamknięcie tego tematu.
Mogę
więc nazwać siebie człowiekiem szczęśliwym, bo przecież wielu pracowników CD
Projekt RED nie będzie się w stanie od swojego najnowszego „dzieła” uwolnić
jeszcze przez bardzo długi czas. I tak, jak Wiedźmin 3 pozostawał na ustach
graczy przez ostatnie pięć lat ze względu na jego jakość, tak Cyberpunk 2077
powtórzy PR-owe osiągnięcie poprzedniej produkcji studia, tyle tylko, że ze
względu na owej jakości brak. Tajemnicą poliszynela jest bowiem, że gra ta w
obecnym stanie wyjść nigdy nie powinna. Gracze PC oraz posiadacze konsol
obecnej generacji są jeszcze w na tyle uprzywilejowanej sytuacji, że Cyberpunk
2077 na ich sprzętach działa w miarę przyzwoicie, więc zmagać muszą się co
najwyżej z licznymi bugami. Sam na Xboksie Series X cieszyłem się płynnymi 60
klatkami (jedynie w co bardziej tłocznych lokacjach zdarzały się spadki) i
całkiem niezłym poziomem graficznym, choć należy tu pamiętać, że obecnie tytuł
ten na XSX i PS5 dostępny jest wyłącznie w ramach wstecznej kompatybilności.
Wersja dedykowana nowym konsolom trafi do sprzedaży w przyszłym roku.
Co
jednak mają powiedzieć wszyscy ci, którzy Cyberpunka 2077 kupili na fali hype’u,
nie zdając sobie sprawy z tego, że posiadane przez nich PlayStation 4 lub Xbox
One ledwo sobie z ową grą radzą. Niska rozdzielczość, rozmyte tekstury oraz
oscylujący w okolicach 20FPS klatkaż to tylko kilka z problemów, których
doświadczyłem, testując swoją kopię gry na wysłużonym już „magnetowidzie”. To,
jak CD Projekt RED zachował się wobec graczy, kreując wizję, iż ich najnowsza
produkcja „działa zaskakująco dobrze” na starych sprzętach, jest czystym
świństwem. Wybaczcie, ale „zaskakująco dobre działanie” nie jest i nigdy nie
powinno być synonimem „gra się uruchamia”. Owszem, Xbox One i PlayStation 4
mają już na karku ponad siedem lat, ale wbrew dyrdymałom wypisywanym przez
internetowych inteligentów, nie sprawia to, że konsole te nie są w stanie
uruchamiać dobrze wyglądających i nieźle działających współczesnych produkcji.
Tylko w tym roku na owe sprzęty ukazały się tak niesamowicie prezentujące się
gry jak choćby The Last of Us Part II, Ghost of Tsushima czy w końcu Assassin’s
Creed: Valhalla. Toteż do szewskiej pasji doprowadzają mnie tego typu
komentarze, często z dopiskiem, że należy w końcu „wymienić stare graty na
współczesny sprzęt”.
Niestety
nie każdy ma na tyle szczęścia w życiu, by móc w momencie premiery nowej
konsoli lub karty graficznej wyłożyć na nią kilka tysięcy złotych. Nie oznacza
to jednak, że można takim osobom napluć w twarz, wciskając im kosztujący niemal
trzy stówki bubel, zarzekając się przy tym, że można w niego bezproblemowo
grać. Boli to też przede wszystkim dlatego, że CD Projekt RED dotychczas cieszył
się szacunkiem i zaufaniem graczy, bo zawsze to właśnie ich stawiał na
pierwszym miejscu. Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że wraz z premierą
Cyberpunka 2077 upadł ostatni bastion i nie ma już w świecie gier żadnego
niegoniącego wyłącznie za zyskiem studia. Blizzard zaprzedał swoją godność
Chinom i Kottickowi, Rockstar Games w pełni poświęciło się w dojeniu trybów
online w Red Dead Redemption II oraz entej już wersji GTA V, a teraz do tego
zacnego grona dołączyli REDzi.
Zdaję
sobie sprawę z tego, że dawno już na moim blogu nie było tak równie negatywnego
tekstu o żadnej z ogrywanych przeze mnie gier. Jest to jednak wynik mojej
olbrzymiej miłości do Cyberpunka 2077, bo pod wszystkimi trapiącymi ją
problemami, skrywa się naprawdę dobra produkcja. Jasne, nie jest to mesjasz
gamingu, bo tytuł ten w żadnym wypadku nie oferuje nowej jakości. W wielu
aspektach (np. strzelaniu czy otwartym świecie) jest mocno przeciętny, ale
REDom wciąż nie można odmówić, że potrafią napisać przepiękny, wciągający i
wręcz żyjący świat, w którym aż roi się od wiarygodnych, wielowymiarowych
bohaterów. Obcowanie z Night City i poznawanie kolejnych rozdziałów jego
historii absolutnie przyćmiewa wszystkie niedogodności, które tak bardzo
irytowałyby w każdej innej grze. W Cyberpunka 2077 zagrać trzeba, ale osobiście
poczekałbym aż zostanie w końcu doprowadzony do poziomu, który nam obiecano.
Zwłaszcza jeśli jesteście użytkownikami Xboksa One lub PlayStation 4.
Cierpliwości…
Heart of Darkness
Gatunek:
Platformówka
Developer:
Amazing Studio
Rok
wydania: 1998r.
Grałem
na: PlayStation 3 (w ramach wstecznej kompatybilności)
Gra
dostępna także na PlayStation oraz komputerach PC
Jeżeli
istnieje produkcja, której należy się remake lub chociażby remaster, bez dwóch
zdań jest to właśnie Heart of Darkness autorstwa Erica Chahiego. Ów pana
możecie kojarzyć choćby z rewolucyjnego w pewnych aspektach Another World. Z
resztą wystarczy jeden rzut oka na zdjęcia, by zauważyć, że obie te produkcje
są do siebie bardzo podobne. Heart of Darkness to bowiem również przedstawiciel
gatunku „filmowych platformówek”. Gra stawia więc olbrzymi nacisk na
opowiadanie historii, oferując przy okazji nacisk na opowiadanie historii,
oferując przy okazji prawie pół godziny trójwymiarowych przerywników filmowych.
W dzisiejszych czasach może nie brzmi to zbyt powalająco, ale należy pamiętać,
że tytuł ten powstawał w czasach, w których 3D w grach dopiero raczkowało, a i
fabularnie z nimi różnie.
Wprawdzie
Heart of Darkness pod względem opowiadanej historii raczej nie stanie w szranki
z The Last of Us czy też Red Dead Redemption II, bo wcielamy się w niej chłopca
imieniem Andy, który przy pomocy zbudowanej w swoim domku na drzewie rakiety
udaje się na obcą planetę, by uratować swojego porwanego przez kosmitów psa.
Twórcom nie da się jednak odmówić, że faktycznie w swojej grze opowiadają jakąś
historię i nie została ona sprowadzona wyłącznie do pojedynczego akapitu w
dołączanej do pudełka instrukcji. Fabule służy nawet gameplay, który sensownie
koresponduje z poczuciem zagrożenia i zagubienia na obcej planecie, oferując
graczowi niesamowitą wręcz immersję, której próżno szukać w wielu innych
produkcjach. I nie mam tu na myśli wyłącznie ówczesnych gier.
Niejednokrotnie
w trakcie zabawy serce waliło mi niczym młot pneumatyczny, kiedy nareszcie po
wielu próbach udało mi się pokonać nacierające na mnie setki Cieni, będących
przepoczwarzonymi przez Pana Ciemności mieszkańcami tej dziwnej planety.
Rozgrywka w Heart of Darkness jest zatem dość wymagająca, choć niestety nie
zawsze robi to fair. Zagadki środowiskowe i większość potyczek zaprojektowano w
taki sposób, by faktycznie powodzenie zależało do umiejętności i pomysłowości
gracza. Niemniej zdecydowanie zbyt często zdarzało się, że śmierć ponosiłem nie
z powodu braku wprawy, a raczej z winy koślawego momentami sterowania. Heart of
Darkness cierpi bowiem na tę samą przypadłość, co każda inna „filmowa
platformówka” (ot, choćby Oddworld: Abe’s Oddysee), czyli charakterystyczną
ociężałość sterowania, skutkującą jego dość niską precyzją.
Momentami
naprawdę trudno jest wymierzyć skok, zrobić w odpowiednim czasie unik, czy też
wyliczyć, w którym miejscu wyhamujemy po sprincie. O ile jednak przez większość
zabawy nie sprawia to większych problemów, o tyle pod koniec momentami dostać
można szewskiej pasji, bo pojawiają się tam sekcje zmuszające gracza do
jednoczesnego strzelania do otaczających go zewsząd cieni, a jednocześnie w
całym tym chaosie uskakiwania przed kulami ognia w odpowiednim momencie. Gdy
kończyłem Heart of Darkness byłem więc wściekły na twórców, wyklinając ich pod
niebiosa, ale w momencie pisania tego tekstu nie czuję już złości. Czuję
jedynie satysfakcję i radość, że mogłem doświadczyć tej kapitalnej produkcji i
podołać stawianym przez nią wyzwaniom.
Komentarze
Prześlij komentarz