Niespodziewanki (149)

 

Przerwijmy na chwilę niekończące się pasmo informacji związane z Cyberpunkiem i porozmawiajmy o grach, które w całym tym rozgardiaszu mogły wam umknąć. Przede wszystkim pierwszego grudnia ukazało się Twin Mirror, nowa narracyjna przygodówka od twórców Life is Strange, która, choć wciąż warta jest uwagi, nie okazała się być kolejnym hitem od Dontnod Entertainment. Tego samego dnia wydano również Chronos: Before the Ashes, idealnego soulslike’a dla początkujących, w którego pierwotną wersję zagrać można także w VR.

Na sam koniec zostawiam tytuł nieco starszy, ale wciąż nieziemsko popularny, czyli najbardziej imponujący symulator lotów kosmicznych, czyli Elite Dangerous. Jeśli macie chętnych znajomych i masę wolnego czasu – to gra dla was.

Posłuchajcie…

Twin Mirror

Gatunek: Przygodówka

Developer: Dontnod Entertainment

Rok wydania: 2020r.

Grałem na: Xbox Series X

Gra dostępna także na Xboksie One, PlayStation 4, PlayStation 5 oraz komputerach PC

Moja recenzja Twin Mirror dla serwisu Gamerweb.pl

Mam wrażenie, że Dontnod wstydzi się swojej najnowszej produkcji, bo jak inaczej wytłumaczyć całkowity brak jej marketingu? Jasne, były zwiastuny i zapowiedzi, ale o samym Twin Mirror absolutnie nikt nie mówi. Kompletna cisza w eterze, jak gdyby gra ta w ogóle nie istniała. A przecież stoi za nią samo Dontnod, mistrzowie gier narracyjnych, którzy dali nam fenomenalne Life is Strange i świetne Tell Me Why. Twitter powinien szumieć i puchnąć od wrażeń grających w Twin Mirror ludzi. Tymczasem jego premiera została całkowicie zignorowana…

Trochę to rozumiem, bo tytuł ten zdecydowanie nie jest największym osiągnięciem studia. Najciekawsze w tym wszystkim jest jednak to, że Twin Mirror wykłada się na elementach, które Dontnod opanowało wręcz do perfekcji, czego dowiedli przy okazji swoich poprzednich produkcji. Brak tu porywającej historii, złożonych i interesujących bohaterów, wiarygodnych relacji między nimi, a i dialogi napisane zostały co najwyżej poprawnie. Wszystko to sprawia, że przejście Twin Mirror odarte jest z jakichkolwiek emocji. Gracza średnio obchodzi, co dzieje się na ekranie, bo przyświeca mu nie pragnienie rozwikłania zagadki, a jedynie chęć zobaczenia napisów końcowych, by odhaczyć kolejną grę z listy.

A szkoda, bo tytuł ten posiada olbrzymi, niestety niespełniony potencjał. Historia Samuela Higgsa usiłującego odnaleźć mordercę swojego przyjaciela, a jednocześnie oczyścić swoje dobre imię mogła być czymś naprawdę niesamowitym. Mamy tu bowiem i dręczące bohatera demony przeszłości oraz jego problemy psychiczne, mamy skrywane przez mieszkańców miasteczka Basswood tajemnice, a i ono samo posiada bogatą historię. To wszystko niestety rozmywa się w trakcie samej rozgrywki, za co obwiniam przede wszystkim zaskakująco krótki czas gry. Zwyczajnie niemożliwym jest odpowiednie rozwinięcie wszystkich wątków w zaledwie 5-6 godzin i uważam, że Twin Mirror wyszłoby zdecydowanie na dobre, gdyby jego historię rozpisano na kilka odcinków, tak jak w przypadku Life is Strange i Tell Me Why. Moglibyśmy otrzymać wtedy kolejny hit od Dontnod, a nie bękarta, którego wstydzą się jego ojcowie.

Chronos: Before the Ashes

Gatunek: Soulslike

Developer: Gunfire Games

Rok wydania: 2020r.

Grałem na: PC i Xbox Series X

Gra dostępna także na Xboksie One, PlayStation 4 oraz PlayStation 5

Moja recenzja Chronos: Before the Ashes dla serwisu Gamerweb.pl

Moje zamiłowanie do wszelakiej maści soulslike’ów nie pojawiło się z dnia na dzień. Był to dość powolny proces, w trakcie którego musiałem nie tylko oswoić się z brutalnym poziomem trudności tego typu gier, ale również przełamać swój strach przed porażką, bo to właśnie on najczęściej do niej doprowadzał. Kiedy zaczynałem swoją przygodę z gatunkiem, na rynku nie było jeszcze takiego zatrzęsienia klonów Dark Souls jak dzisiaj, więc byłem poniekąd zmuszony do wejścia w ten fascynujący świat właśnie poprzez grę From Software. Gdybym jednak miał robić to dzisiaj, najprawdopodobniej sięgnąłbym właśnie po Chronos: Before the Ashes, który obecnie jest bezapelacyjnie najlepszym sposobem na rozpoczęcie przygody z soulslike’ami.

Przede wszystkim jest to produkcja nieco łatwiejsza od większości gier z gatunku, ale jednocześnie twórcy nie traktują gracza jak dziecko, więc wciąż z pewnością zginiecie tu nie raz. Co ważniejsze, można również wybrać poziom trudności gry przed jej rozpoczęciem, dzięki czemu w Chronosie coś dla siebie znajdą zarówno osoby absolutnie początkujące, jak i starzy wyjadacze. I fakt, walka oraz rozwój postaci nie są tak rozwinięte jak w Soulsach, ale jest to w zupełności wystarczające w przypadku „soulslike’a dla początkujących”. Zwłaszcza, że Chronos ma kilka ciekawych mechanik, których próżno szukać w innych tego typu grach. Przykładowo, każda śmierć postarza naszego bohatera o rok, a co dziesięciolecie otrzymujemy możliwość wybrania jednej z trzech oferowanych ulepszeń (np. szybsze uniki). Z kolei im starsi jesteśmy, tym zwiększenie zręczności lub siły kosztować będzie więcej punktów, ale za to siła mistyczna będzie stawać się coraz tańsza. Wprowadza to ciekawy dylemat związany ze śmiercią, sprawiając przy okazji, że ona sama nie jest tak bardzo bolesna.

Dorzućcie do tego sporo naprawdę przyjemnych zagadek środowiskowych i intrygującą fabułę, a otrzymacie zaskakująco niezłego soulslike’a. Tyle tylko, że skierowanego do nieco innej grupy odbiorców. Wiele uproszczeń wynika natomiast z faktu, że Chronos: Before the Ashes pierwotnie ukazał się w 2016 roku jako gra na gogle wirtualnej rzeczywistości. Po sukcesie Remnant: From the Ashes, z którym Chronos dzieli uniwersum, twórcy postanowili nieco przeprojektować rozgrywkę i wydać grę jako pełnoprawnego soulslike’a. Sytuacja to niecodzienna, ale jej efekt jest jak najbardziej pozytywny.

Elite Dangerous

Gatunek: Kosmiczne latadełko

Developer: Frontier Developments

Rok wydania: 2014r.

Grałem na: PC

Gra dostępna także na Xboksie One, Xboksie Series X/S, PlayStation 4 oraz PlayStation 5.

Strasznie chciałbym być jedną z tych osób, które w Elite Dangerous wpakowały tysiące godzin, mozolnie budując swoją flotę i biorąc wraz ze swoją gildią udział w historycznych, wielogodzinnych bitwach, o których głośno w „internetach” (dla nieznających tematu: w 2017 roku odbyła się batalia, w której uczestniczyło 3000 graczy link). Tytuł ten ma tez ku temu olbrzymi potencjał, oferując gameplay, który łączy w sobie elementy gry singlowej oraz wieloosobowej, ale pozostawiający pełną wolność wyboru w rękach gracza. Toteż teoretycznie możemy tu zrobić wszystko i nic. Bowiem choć świat posiada swoją naturalnie rozwijającą się przy pomocy działań graczy historię, nie uświadczycie tutaj żadnej fabuły narzuconej przez twórców. Nasz los zależy tylko i wyłącznie od nas.

Z początku Elite Dangerous może przytłoczyć liczbą mechanik, których należy się nauczyć. Ale kiedy tylko ogarniemy podstawy latania własnym stateczkiem w kosmosie, otworzy się przed nami przepastny świat, w którym w przyszłości odciśniemy swoje piętno. Pierwsze kilka godzin bawiłem się naprawdę świetnie, skacząc między systemami, bawiąc się w kuriera i łowcę najemników. Klimat gry jest naprawdę kapitalny, a uczucie osamotnienia w nieskończonym wszechświecie wręcz niepowtarzalny. Kupiłem też kilka statków, podjąłem się manualnego lądowania planetarnego i bawiłem się przy tym wszystkim naprawdę dobrze. Niemniej by w pełni doświadczyć Elite Dangerous należy nie tylko znaleźć ludzi do wspólnego grania, ale przede wszystkim zainwestować w niego kupę czasu, której ja niestety nie mam. Gdybym jednak ponownie cofnął się do czasów gimnazjum lub podstawówki, prawdopodobnie w grze tej bym przepadł.

Zdecydowanie więcej radości dał mi kompetetywny multiplayer, w którym wraz z grupą innych graczy strzelaliśmy do siebie na przepięknych mapach, pełnych ciasnych przestrzeni aż proszących się o przelecenie przez nie. Autentycznie można się tu poczuć niczym Han Solo walczący z Tie Fighterami w Gwiezdnych Wojnach, a przy okazji nie trzeba się bać o utratę własnego statku, na którego ciułaliśmy wykonując kolejne misje kurierskie, bo w trybie wieloosobowym kosmiczny myśliwiec dostaje się z przydziału. Kapitalna gra, której chciałbym kiedyś doświadczyć w pełni – zakładając gogle VR i przystępując do gildii.

Komentarze

Popularne posty