Ambicja to coś niezwykle w życiu ważnego. To właśnie ona jest siłą pchająca nas do rozwijania się i podejmowania wyzwań, pomagająca nam wyjść ze strefy komfortu i sięgać ku niebiosom. Truizm, prawda, ale w ciągu ostatniego tygodnia trochę o tym myślałem. Głównie pisząc tekst poświęcony Tony Hawk’s Pro Skater 4 – grze, która w ramach nostalgicznej podróży dała mi bolesną lekcję pokory, pokazując, że wcale nie jestem tak dobry graczem, za jakiego się uważałem. Ofiarami własnej ambicji stała się również ekipa Reflections Interactive, która postanowiła, że tworzony przez nich Driv3r stanie w szranki z Grand Theft Auto, w dodatku wychodząc z tego spotkania z tarczą. W efekcie dostaliśmy niezwykle ambitny, acz niedopracowany produkt, udowadniający, że sama ambicja nie zawsze wystarcza.
Bez niej jednak wciąż prawdopodobnie dostawalibyśmy odgrzewane kotlety, żerujące na sukcesach poprzedniczek, jak choćby
Far Cry 4, którego odświeżyłem sobie ostatnio w celu przejścia zaległych dodatków. I tak, jak bawiłem się świetnie w pachnącym roguelitem
Escape from Durgesh Prison oraz zabarwionym fantastyką
Valley of the Yetis, tak niezbyt odkrywcze, pomniejsze DLC pokroju
The Syringe oraz
Hurk Deluxe Pack okazały się być przyjemnym, acz niezapadającym w pamięć doświadczenie, o którym najpewniej w najbliższym czasie zapomnę.
Tony Hawk’s
Pro Skater 4
Gatunek: Skating
Developer:
Neversoft
Rok
wydania: 2002r.
Grałem
na: PlayStation 2
Gra
dostępna także na: PlayStation, Gamecube, Xbox, PC
To
jedna z tych gier, w które grał praktycznie każdy z mojego pokolenia. Płytka z „tonym
hołkiem 4” przechodziła z ręki do ręki wśród okolicznych dzieciaków, a nawet
jeśli akurat nie była to „czwóreczka”, z pewnością na dysku lub pośród stosu
przegranych płyt znaleźć można była, którąś z odsłon serii. Tony Hawk’s Pro
Skater swoim niskim progiem wejścia i „l00zackim” stylem kupowało umysły młodziaków,
cichaczem wychowując przy okazji część z nich na skaterów. Sam pod wpływem
czwartej odsłony serii zapragnąłem rozpocząć swoją przygodę z deskorolką,
aczkolwiek był to dość krótki i raczej bolesny rozdział mojego życia. W
zasadzie jedynym trikiem, który udało mi się wykonać z całkiem widowiskowym
skutkiem było wjechanie w znak drogowy. Po tym incydencie postanowiłem
ograniczyć swojego deskorolkowe przygody do gier wideo, unikając tym samym
boleśniejszych niż poobijane ego kontuzji.
Z
całą moją miłością do serii i Tony Hawk’s Pro Skater 4 w szczególności, moje
przygody z „czwórką” zazwyczaj kończyły się dość szybko. Ot, pograłem chwilę do
momentu znudzenia, po czym włączałem inną grę, najczęściej traktującą o „szczelaniu”.
Wynikało to przede wszystkim z drastycznie rosnącego wraz z postępami w karierze
poziomu trudności, który na późniejszych etapach wymaga świetnego opanowania
mechaniki oraz cierpliwości. Aczkolwiek ta ostatnia przydaje się nawet na
początkowych poziomach, bo bywa, iż dane zadanie powtarzać będziemy
wielokrotnie. Toteż podchodząc tym razem do THPS4 postawiłem sobie cel zaliczenia
wszystkich wyzwań. Wszakże jestem już dorosłym człowiekiem, posiadam pokaźne growe
doświadczenie, a produkcje takie jak Sekiro oraz Bloodborne nauczyły mnie
przecież pokory i cierpliwości.
Rzeczywistość
niestety dość szybko zrewidowała moje marzenia o osiągnięciu deskorolkowego mistrzostwa.
Kilka początkowych poziomów faktycznie udało mi się wymaksować, ale mniej
więcej w okolicach połowy gry zaczęły się schody. Okazuje się bowiem, że grom
tego typu zaskakująco blisko jest do bijatyk. Podstawowe kombinacje, odpowiadające
tu za wykonywanie trików, są całkiem łatwe do opanowania, więc już po chwili
jesteśmy w stanie wykonywać sensowne kombosy. Na późniejszych poziomach to
jednak nie wystarczy, a my prędko zrozumiemy, że nasze umiejętności to zaledwie
kropla w oceanie możliwości mechaniki THPS4. Weterani serii potrafią robić
istne cuda, które może wyglądają łatwo, ale absolutnie takimi nie są.
Ponownie
poczułem się więc jak ten kilkunastoletni chłystek, próbujący swoich sił w
jeździe na deskorolce. THPS4 okazało się być całkiem niezłą lekcją pokory,
której żadna gra od dawna mi nie dała. Łatwo bowiem zakopać się w swojej strefie
komfortu, grać tylko w gry akcji i hodować w sobie poczucie bycia dobrym w gierki.
Wystarczy jednak wyjść poza nią, by okazało się, że istnieje masa produkcji, w
których jest się kompletnym laikiem. Idealnie podsumowała to moja niegrająca
zazwyczaj narzeczona, kwitując moje wywołane emocjami gubienie się w
przyciskach na padzie zdaniem „to teraz już mnie rozumiesz”. Faktycznie,
zrozumiałem i postawiłem odpuścić, zadowalając się odblokowaniem wszystkim map
i zrobieniu na nich tego, co byłem w stanie. Bawiłem się zdecydowanie lepiej,
choć nie wykluczam, że moja urażona duma kiedyś zapragnie ponownego podejścia
do wymaksowania Tony Hawk’s Pro Skater 4.
Driv3r
Gatunek:
Reflections Interactive
Developer: Art
Co. oraz PQube
Rok
wydania: 2004r.
Grałem
na: PC
Gra
dostępna także na: PlayStation 2, Xbox
Cofanie
się w czasie to niebezpieczna zabawa, zwłaszcza w kontekście gier wideo. Filmy,
literatura oraz muzyka wprawdzie również się starzeją, ale nie jest to
odczuwalne równie mocno, co w przypadku gier. Starzejące się mechaniki, mniejsze
możliwości ówczesnych sprzętów oraz postęp technologiczny sprawiają, że
powracając do tytułów z dawnych lat, istnieje spore prawdopodobieństwo, że
boleśnie się przez ten pomysł poobijamy. Seria Driver jest w tym kontekście
dość interesująca, bo w jej pierwszą odsłonę, wydaną jeszcze w 1999 roku,
jestem w stanie bez bólu grać nawet dzisiaj. Jasne, niska rozdzielczość i
charakterystyczne dla pierwszego PlayStation morfujące tekstury kłują w oczy,
ale odbiera się to raczej jako uroczą cechę charakterystyczną gier z tamtej
epoki. Z kolei Driv3r wydany pięć lat później na zdecydowanie mocniejsze
konsole pod wieloma względami po prostu sprawia wrażenie gorsze od pierwowzoru.
Driv3r
ukazał się bowiem w okresie pogoni kolejnych studiów za sukcesem GTA. Na rynku
jak grzyby po deszczu wyrastały kolejne produkcje pragnące skapitalizować na
sukcesie Rockstara. Nie inaczej było z trzecim Driverem, choć uczciwie
zaznaczyć trzeba, że już przy okazji części drugiej gracze otrzymali możliwość
pieszego biegania po mieście, by zarekwirować nowy pojazd. Driv3r miał jednak
ambicje stania się pełnoprawnym sandboksem, pełnym strzelanin i pościgów z
policją, co niestety boleśnie odbiło się na rozgrywce. Sukces pierwszych odsłon
serii tkwił, w moim odczuciu, w prostych założeniach – całość sprowadzała się
do bycia tytułowym kierowcą, dzięki czemu w kolejnych misjach mieliśmy okazję
poczuć się niczym Bullit.
Teoretycznie
Driv3r wciąż robi to naprawdę nieźle. Ponownie wcielamy się tu w pracującego
pod przykrywką policjanta Johna Tannera, który tym razem przenika szeregi szajki
zajmującej się przemytem samochodu. Ponownie więc weźmiemy udział w licznych
pościgach oraz widowiskowych misjach, w których naszym zadaniem będzie
chociażby załadowanie skradzionych samochodów do pędzącej ulicami Nicei ciężarówki
lub próba pozbycia się z prowadzonego samochodu bomby. Powraca
charakterystyczny dla serii model jazdy, sprawiający, że absolutnie każdy
pojazd wchodzi w zakręty na ręcznym, majestatycznie zarzucając przy tym
tyłkiem. Tym razem dodano też motocykle i łodzie, co jest zbędnym, ale miłym
dodatkiem. Co jednak najważniejsze, Driv3r pełen jest również strzelanin i jest
to niestety absolutnie najgorszy element tej produkcji. Model strzelania jest
okrutnie sztywny, broń swoim brakiem „kopnięcia” sprawia wrażenie zabawek, a
sporadyczni bossowie to istne gąbki na pociski. Za każdym razem, gdy musiałem
opuścić samochód, moja frajda z gry pikowała w dół, aczkolwiek muszę przyznać,
że i tu zdarzały się lepsze sekwencje, jak choćby w trakcie których Tanner
musiał pod ostrzałem salwować ucieczką z doków Miami albo zrujnowanego budynku
gdzieś w Istambule.
Absolutnie
koszmarna jest za to strona techniczna gry. Co prawda nie mogę powiedzieć, że
roi się w niej od błędów, bo na takowe, pomimo informacji o srogim
„zabugowaniu”, natknąłem się zaledwie kilka razy i były to raczej pierdoły.
Muszę jednak ponarzekać na oprawę gry, która, przyznam, zaskoczyła mnie swoją
nierównością. Muzyka, gra aktorska i reżyseria przerywników filmowym są tu
naprawdę solidne, tworząc przy okazji kapitalny klimat filmów policyjnych
sprzed pięćdziesięciu lat. Driv3r posiada nawet natywne wsparcie dla
rozdzielczości FHD oraz monitorów panoramicznych, co w tamtych czasach wcale
nie było czymś oczywistym. Jednak co z tego, skoro w tak wysokiej wówczas
rozdzielczości gracz znosić musi rozmyte tekstury, tragiczne modele postaci i
pojawiające się w trakcie jazdy dosłownie kilka metrów przed nim samochody oraz
elementy otoczenia. Najciekawszym jest jednak to, że użyto tu dokładnie tych
samych odgłosów pojazdów i świata, co w pierwszym Driverze. Wywołuje to pewien
dysonans, bo z jednej strony graficznie i mechanicznie jest to gra z PS2, ale
udźwiękowienie sugerowałoby jednak tytuł przeznaczony na szaraka. Brzmi to dość
komicznie i początkowo może wybijać z wczuwki. Niemniej, mimo wszystkich
problemów, bawiłem się przy Driv3rze zaskakująco dobrze i choć nie jest to w
żadnym wypadku najlepsza gra ówczesnej generacji, nie jest też najgorszą. Taki
tam uroczy średniaczek.
Far Cry 4: Escape from Durgesh Prison
Dodatek
Developer:
Ubisoft Montreal
Rok wydania:
2015r.
Grałem na: Xbox
Series X*
Dodatek dostępny
także na: PlayStation 3, PlayStation 4, PlayStation 5*, Xbox 360, Xbox One oraz
Xbox Series S*
*we wstecznej kompatybilności
Powrót do Far Cry 4 okazał się dość bolesny. Nie tylko jest to jedna z moich najmniej lubianych odsłon serii, ale przede wszystkim to właśnie dodatek Escape from Durgesh Prison powitał mnie jako pierwszy w momencie powrotu do pięknego, acz diabelnie niebezpiecznego Kyratu. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że rozszerzenie to jest bardzo wymagające, ponieważ twórcy wpadli na pomysł, by uczynić z niego doświadczenie klasycznie roguelike’owe. Oznacza to, że po każdej śmierci gra cofa nas do samego początku, pozwalając nam jednak na zachowanie zdobytego uzbrojenia, przedmiotów oraz umiejętności, co choć ociupinkę osładza gorycz porażki.
Należy w tym miejscu powiedzieć, iż wbrew pozorom w całym dodatku nie ma absolutnie żadnej ucieczki z jakiegokolwiek więzienia. Tytuł odnosi się wyłącznie do wydarzeń sprzed rozpoczęcia się DLC, którego akcję osadzono tuż po tym, jak Ajay Ghale wydostaje się z tytułowego więzienia i ledwo żywy zostaje uratowany przez, co ciekawe, Pagana Mina. W swoim ekscentryzmie postanawia on bowiem zagrać z Ajayem w pewnego rodzaju grę. Pagan informuje Złotą Ścieżkę o miejscu pobytu głównego bohatera i daje mu pół godziny na dotarcie do punktu ewakuacji oraz wybronienie się przed zalewającymi go falami wrogów.
I faktycznie, licznik bezustannie odlicza czas. Dodatkowe minuty możemy zdobywać wykonując rozmaite akcje – od misji pobocznych, przez pomoc tubylcom, aż po pierdoły pokroju czystych zabić zwierzyny przy użyciu łuku. Teoretycznie do punktu ewakuacji udać możemy się zaraz po rozpoczęciu przygody, ale jako, że nie mamy przy sobie żadnych broni, a Ajay nagle zapomniał wszystkiego, czego się nauczył – nie jest to najlepszy pomysł, bo poskutkuje to zwyczajnym wpierniczem. Toteż cała zabawa sprowadza się przede wszystkim do zdobywania nowych pukawek, rozwijania bohatera, a także kończenia zlecanych przez Pagana misji specjalnych, za których zaliczenie dostarczy on do punktu ewakuacji kilka bajerów pokroju dodatkowych apteczek czy nawet kilku członków Złotej Ścieżki, którzy pomogą nam w walce.
W efekcie dodatek, który teoretycznie da się przejść w 15 minut, w rzeczywistości zajmuje dobrych kilka godzin. Nawet z maksymalnie rozwiniętym bohaterem obrona startującego helikoptera nie należy do najłatwiejszych i wymaga od gracza doskonałej świadomości otoczenia oraz opanowania mechaniki walki. Zabawę można ułatwić sobie nieco odpalając dodatek w kooperacji, ale Escape from Durgesh Prison daje masę frajdy nawet w pojedynkę. To wymagające doświadczenie, lecz jego ukończenie jest niezmiernie satysfakcjonujące.
Far Cry 4: Valley of the Yetis
Dodatek
Developer: Ubisoft
Montreal
Rok wydania:
2015r.
Grałem na: Xbox
Series X*
Dodatek dostępny
także na: PlayStation 3, PlayStation 4, PlayStation 5*, Xbox 360, Xbox One oraz
Xbox Series S*
*we wstecznej
kompatybilności
Pierwsze doniesienia o dodatku wprowadzającym do Far Cry’a 4 Yeti potraktowałem jako pewną niedorzeczność. Z jakiegoś powodu seria ta zawsze kojarzyła mi się z dość realistycznymi strzelankami, ale przecież już pierwsza jej odsłona bardzo mocno osadzona była w sci-fi. Z resztą nawet „czwórka” wykorzystywała elementy fantastyczne na korzyść swojej historii, oferując niekiedy dość surrealistyczne etapy związane z wierzeniami zamieszkujących Himalaje plemion. Toteż w chwili obecnej Valley of the Yetis wydaje mi się jak najbardziej na miejscu, a pojawiający się na mapie gry śnieżni kuzyni Wielkiej Stopy idealnie wpasowują się w klimat zamieszkiwanych przez przywiązanych do lokalnej religii tubylców, mroźnych Himalajów.
Fabularnie Valley of the Yetis kontynuuje wątek rozpoczęty w Escape from Durgesh Prison. Helikopter, którym lecimy, rozbija się niedługo po starcie o jeden z górskich szczytów. Niemalże cała załoga ginie, a Ajay zmuszony jest do przetrwania w niesprzyjających warunkach około tygodnia, gdyż burze śnieżne uniemożliwiają Złotej Ścieżce wysłanie załogi ratunkowej. Na nasze szczęście dość szybko natykamy się na stację nadawczą, w której się zadamawiamy. To właśnie ona za dnia stanowić będzie naszą bazę wypadową, nocą zaś zamieni się w istną fortecę, której bronić będziemy przed jej dotychczasowymi właścicielami – dziwnym kultem bożka zwanego Yulangiem. Warto zatem wykonywać zadania poboczne, oferujące dodatkowe ulepszenia fortyfikacji. Część z nich wprawdzie możemy kupić za zdobywane w trakcie misji głównych pieniądze, ale będzie to tylko ich ułamek. Dodatkowe CKM-y, wybuchające beczki czy też po prostu barykady są nieocenioną pomocą zwłaszcza w późniejszych etapów historii, kiedy to przybywające nocą siły wroga potrafią przytłoczyć. Warto więc nieco się natrudzić, by maksymalnie ulepszyć swoją fortecę.
W żadnym wypadku nie należy obawiać się jednak konieczności grindowania. Kolejne zadania są zaskakująco przyjemne nawet wtedy, kiedy teoretycznie polegają na tym samym. Twórcy zadbali o lekkie modyfikacje scenariusza, więc podejmując się wykradnięcia ciężarówki z zasobami raz może ona po prostu pędzić bezdrożami, by innym razem jej ekipę zagryzła banda zdziczałych psów. Jest ich tez na tyle niewiele, że z łatwością wpleść można je pomiędzy misje główne oraz nocne bronienie bazy. Tworzy to kapitalną pętlę gameplayową, która pomimo lekkiej powtarzalności naprawdę bawi.
Zwłaszcza, że towarzyszy jej może nie najbardziej odkrywcza, ale dość niezła fabuła związana z Yeti. Stwory te nie pojawiają się jednak tylko w konkretnych momentach historii, ale również kroczą dumnie po okolicznych pagórkach, stwarzając dla gracza olbrzymie zagrożenie. To istne gąbki na pociski i nie powiem, że początkowo na widok ich szarży zmykałem czym prędzej gdzie pieprz rośnie. Dość szybko okazuje się, że „miśki” nie stanowią aż tak wielkiego zagrożenia, o ile mam pod ręką wyrzutnię rakiet. Dwa pociski skutecznie ogłuszają bestię, pozwalając nam na wskoczenie na ich grzbiet, by dobić je przy pomocy noża. Nie zmienia to jednak faktu, że ich pojawienie się w trakcie trwającej już potyczki (na przykład podczas obrony bazy) diametralnie zmienia dynamikę walki, zmuszając gracza do skupienia się na szalejącym wewnątrz stworze. Wszystko to sprawia, że zabawa w Valley of the Yetis jest naprawdę przednia, a jak tak jak zacząłem dodatek, tak skończyłem go kilka godzin później, nie mogąc się oderwać.
Far Cry 4: The
Syringe
Dodatek
Developer:
Ubisoft Montreal
Rok wydania:
2014r.
Grałem na: Xbox
Series X*
Dodatek dostępny
także na: PlayStation 3, PlayStation 4, PlayStation 5*, Xbox 360, Xbox One oraz
Xbox Series S*
*we wstecznej
kompatybilności
O dodatku tym wspominam w zasadzie wyłącznie z kronikarskiego obowiązku, bo dostęp do niego uzyskać można wyłącznie zaopatrując się w przepustkę sezonową. DLC nie jest dostępne w sprzedaży osobno, ale nie lękajcie się ci, którzy rozszerzenia kupowali pojedynczo – The Syringe to bowiem przyjemny bonus, ale nic więcej. Ot, jedna dodatkowa misja do kampanii, w trakcie której udajemy się na mroźne Himalaje w celu odnalezienia rzekomo znajdującego się tam przepisu na niezwykle potężną formułę strzykawki. Strzelanie do żołnierzy Pagana Mina w ograniczonej przez warunki pogodowe widoczności jest przyjemne, ale całość ukończyć można w jakieś dziesięć minut i raczej brak tu czegokolwiek odkrywczego. Szkoda też, że zdobyta formuła faktycznie nie dorzuca nam do ekwipunku jakiejś dodatkowej strzykaweczki z unikalnymi efektami.
Far Cry 4: Hurk Deluxe Pack
Dodatek
Developer: Ubisoft Montreal
Rok wydania: 2014r.
Grałem na: Xbox
Series X*
Dodatek dostępny
także na: PlayStation 3, PlayStation 4, PlayStation 5*, Xbox 360, Xbox One oraz
Xbox Series S*
*we wstecznej
kompatybilności
Notatka: Poniższe obrazki pochodzą z oficjalnego press kitu dodatku, ponieważ Xbox wciął mi zdjęcia...
Hurk to jedno ze spoiw łączących ze sobą poszczególne odsłony serii, a jednocześnie jest to swego rodzaju maskotka Far Cry’a. Postać ta towarzyszy graczom jeszcze od czasów kapitalnej „trójki”, a jej kolejne wcielenia potrafią zaskoczyć – ot, w
Far Cry Primal mieliśmy okazję polować na mamuty z Urkim, przodkiem ulubionego zidiociałego Amerykanina Ubisoftu. Hurk Deluxe Pack to natomiast jedyny dodatek niemalże w całości poświęcony temu specyficznemu bohaterowi, choć nie należy się tu nastawiać na nie wiadomo jak dobrą historię.
Całość to zaledwie trzy misje, w trakcie których udamy się na poszukiwania trzech małpich figurek, by „zadowolić małpiego boga”. Dodatek w żadnym razie nie rozwija znacząco charakteru Hurka, będąc w zasadzie wymówką, by jeszcze trochę poszaleć w Kyracie oraz Himalajach. DLC w roli tej sprawdza się jednak nad wyraz dobrze, oferując graczowi różnorodne i całkiem pomysłowe scenariusze. W jednym musimy na przykład dokonać abordażu z helikoptera na pędzącą pod nami ciężarówkę, w innym zniszczenie siać będziemy na grzbiecie uratowanego z niewoli słonia, prując jednocześnie do przeciwników z M60. To szaleństwo fantastycznie pasuje do charakteru Hurka, a jego urocza nieudolność wprowadza przyjemnie luźny nastrój, pozwalający oderwać się na moment od powagi Far Cry 4 oraz pozostałych dodatków do niego.
W zestaw pakietu wchodzą także dwie niepowiązane z wątkiem Hurka misje – The Yak’s Farm oraz The Blood Ruby. O ile ta pierwsza nie jest zbyt porywająca, bo opiera się w zasadzie wyłącznie na wysadzeniu kilku ciężarówek oraz późniejszej obrony tytułowej farmy jaków przed przeciwnikami, o tyle druga z miejsca stała się jedną z moich ulubionych w całej serii. Jest tu po trosze wszystkiego – przetestować możemy bowiem zarówno naszą umiejętność niezauważonego przemykania między strażnikami, jak i faszerowania ich ołowiem, by w finale niczym w filmach z Bondem popędzić w dół krętymi górskimi ścieżkami na skuterze śnieżnym, omijając ostrzeliwujących nas żołnierzy Pagana Mina. Aż żal, że wszystko to trwa tak krótko.
Komentarze
Prześlij komentarz