Tydzień 35 (DmC: Devil May Cry - Vergil's Downfall, God of War III, God of War: A Call from the Wilds, Bloodborne + The Old Hunters)
Chciwość.
To właśnie to słowo wydaje się być motywem przewodnim dzisiejszego wpisu, choć
równie dobrze można by uznać za kontynuację omawiania gier brutalnych
zapoczątkowanego w zeszłym tygodniu. Niemniej, w moim mniemaniu to właśnie
chciwość najlepiej charakteryzuje bohaterów opisywanych poniżej gier.
Vergil
z dodatku Vergil’s Downfall do DmC: Devil May Cry zatraca swoje człowieczeństwo
w pragnieniu stania się potężnym. Kratos z God of War III oraz tekstowego God
of War: A Call from the Wilds doprowadza do wielu tragedii w swym bezwzględnym
pościgu za upragnioną zemstą. Natomiast wszystkie ugrupowania, z którymi do
czynienia mamy w Bloodborne oraz dodatku The Old Hunters swoim ślepym dążeniu
do uzyskania boskiej wiedzy zsyłają na Yharnam tragedię.
Warto
zaznaczyć, że, jak wspominałem, są to wszystko dość brutalne tytuły, więc
skierowane są raczej do dorosłego odbiorcy. O ile dodatek do DmC czy God of
War: A Call from the Wilds jeszcze jako tako przejdą, zwłaszcza ten drugi, o
tyle Bloodborne oraz The Old Hunters posiadają już bardzo nieprzyjemną (w
pozytywnym znaczeniu) i niepokojącą, a momentami nawet wręcz obrzydliwą
stylistykę. Ponadto motywami przewijającymi się przez całą historię jest
wyłupywanie oczu i picie krwi. O God of War III już nie mówię, bo tam krew się „sypie”,
głowy latają, a i szczucia cycem jest niemało.
Zapraszam!
DmC: Devil May Cry – Vergil’s Downfall (Xbox One*)
Ninja Theory, 2013r.
Dodatek dostępny
również na: Xbox 360, PlayStation 4*, PlayStation 3, PC
To
się nazywa zmiana tonu. O ile podstawka była często mocno gówniarska, ale za to
nadrabiała świetną techno-metalową muzyką i ciekawymi projektami lokacji, o
tyle dodatek jest już dużo bardziej stonowany. Niestety w praktycznie każdym
aspekcie. Metal i techniawę zamieniono na pompatycznie grającą orkiestrę, a
zwiedzane lokacje składają się głównie z zawieszonych w powietrzu starych
dworów i betonowych chodników. To jednak zrozumiała zmiana (choć można było się
bardziej postarać przy projektowaniu lokacji, które są zwyczajnie nudne), gdyż
głównym bohaterem dodatku jest nie Dante, a, jak można domyślić się po tytule,
jego brat Vergil.
Uwaga, spoilery z podstawki.
Vergil’s
Downfall to bezpośrednia kontynuacja DmC, a jej akcja rozpoczyna się tuż po
tym, kiedy ranny Vergil opuścił Dantego i Kat, udając się na grób swojej matki.
Tam też umiera i trafia prosto do piekła, gdzie musi stawić czoła wszystkiemu
temu, co dręczyło go za życia. Sama historia nie wciąga i tak naprawdę niezbyt
obchodziło mnie to, co dzieje się na ekranie. Nie ma w sobie tego czegoś, a i
samemu Vergilowi przydałaby się odrobina charyzmy (aczkolwiek tutaj muszę
pochwalić poprawę dialogów, które nie atakują gracza gówniarskimi hasełkami o
posiadaniu większego dyndacza między nogami). Niemniej, scenarzystom udaje się
wytworzyć w graczu pewną dozę niepewności, co do tego, czy Vergil naprawdę nie
żyje i trafił do piekła, czy jest to po prostu wytwór jego wyobraźni
spowodowany utratą krwi. Fakt, koniec końców odnajdujemy na to odpowiedź, ale
do tego momentu nie jesteśmy pewni, co jest jawą, a co snem.
Jeszcze
tylko wspomnę, że z deka smutno mi się zrobiło po zakończeniu, bo sugeruje ono,
że planowany był pełnoprawny sequel DmC, ale już nigdy go raczej nie ujrzymy,
bo przecież kolejny DMC stanowić ma przecież powrót do oryginalnej serii.
Szkoda, bo jednak DmC to całkiem dobry tytuł jest. Dodatek natomiast mogę
polecić tylko ultra fanom oryginału lub komuś, komu mało jest Devil May Cry’a.
Pozostali mogą go spokojnie sobie odpuścić, bo wprowadza do nowej historii
Dantego niepotrzebny cliffhanger i tak naprawdę niewiele więcej.
*wersja zremasterowana
przez QLOC i zawarta w pakiecie DmC: Devil May Cry Definitive Edition
God of War III (PlayStation 4*)
Slasher
SCE Santa Monica Studio, 2010r.
Gra dostępna również
na PlayStation 3
Seria
God of War jest serią mi bliską. To właśnie książkowej adaptacji jej pierwszej
części poświęciłem swoją pracę dyplomową. Toteż, chcąc nie chcąc, interesuje
mnie historia Kratosa i jego droga do zemsty na bogach Olimpu. Na przestrzeni
lat w ręce wpadły mi w zasadzie wszystkie części oryginalnej sagi poza tą ją
wieńczącą właśnie. Jakże się zatem ucieszyłem, kiedy okazało się, że Sony
postanowiło do wrześniowego Plusa dodać właśnie God of War III. Włączyłem,
pograłem, przeszedłem nawet. I o matko, ależ to jest dobra gra.
Już
sam początek uderza gracza w twarz epickością w postaci wspinaczki armii
tytanów na szczyt Olimpu i Kratosa walczącego na grzbiecie Gai z konio-pajęczym
żywiołakiem stworzonym przez Posejdona. A to wcale nie jest najbardziej
niesamowita rzecz, która się w trzecim GoWie odbębnia. Ponadto, graficznie gra
to wciąż cukiereczek. Projekty postaci i lokacji to cycuś, a szczegółowość
modeli, którą podziwiać można na zbliżeniach, nadal robi wrażenie, choć już nie
aż takie, jak robiło osiem lat temu. Zdecydowanie nie jest to też gra dla
dzieci. O ile już poprzednie odsłony miały cycki i były brutalne, o tyle trójka
podnosi poprzeczkę. Wydłubywanie oczu, powolne i bardzo graficzne urywanie głów
czy też dosłowne rozrywanie przeciwników gołymi rękoma na strzępy to tutaj
chleb powszedni.
Co
najważniejsze, God of War III dostarcza też fabularnie. Stanowi on ostatni
rozdział w historii Kratosa (a przynajmniej stanowił do momentu, w którym
postanowiono wcisnąć go w mitologię nordycką) i naprawdę widać to po skali
wydarzeń, do stanu, sprzed których nie ma już powrotu. Kratos w tej części
pokazuje w pełni jak bardzo jest bezwzględny i, że nie cofnie się przed niczym,
by otrzymać upragnioną zemstę. Jest to człowiek, którego okropnie ciężko jest
lubić, ale któremu też nie da się nie współczuć, gdyż jest to przede wszystkim
postać tragiczna, co uwypuklone zostaje właśnie w trójce. Niemniej, wydaje mi
się, że w trakcie wydarzeń w niej przedstawianych dokonuje się w nim drobna
przemiana i pojawia się w nim odrobina tłumionej przez gorejący w nim gniew
empatii. Twórcy pozostawili jednak tę kwestię otwartą do interpretacji gracza
po ukończeniu historii. Zatem ja skłaniam się właśnie ku tej wersji, co
potwierdzałaby jego zmiana charakteru w tegorocznym God of War. Zatem jest to
moim zdaniem fantastyczne zwieńczenie jego historii i niezależnie od tego jak
dobra nie byłaby najnowsza odsłona serii, uważam ją za niepotrzebną, a
przynajmniej z Kratosem jako protagonistą.
*remaster z 2015r.
God of War: A Call from the Wilds (PC)
Gra tekstowa
Sony + Facebook,
2018r.
Gra dostępna równie na
wszystkim z aplikacją Facebook Messenger
Tak.
To God of War w formie gry tekstowej. Tak, takiej bez grafiki ze sporadycznymi
obrazkami. Tak, trzeba czytać. I trochę pisać też. Inaczej się go nie
przejdzie. Tak, walczy się. Rencami. Łukiem też. I zwiedza się las. W czterech
kierunkach świata. Tak, to kanon, a nie fanowski projekt. Więcej nawet, to
prequel najnowszego God of Wara. Tego nordyckiego. Ciekawe, nie? To jedna z
tych fajniejszych akcji promocyjnych. A Call from the Wilds nie trwa zbyt
długo. Do przejścia wystarcza niecała godzinka, ale otrzymuje się za to kilka
ładnych obrazków i poznaje trochę Atreusa, syna Kratosa, bo to on właśnie jest
tutaj bohaterem. W trakcie zabawy w pobliskim lesie słyszy dwa wzywające go
głosy i postanawia sprawdzić, co w trawie piszczy. Więcej nie zdradzę, bo po
co? Jeżeli ciekawi was fabuła serii to odpalcie swój telefon i w wyszukiwarce
wpiszcie tytuł. Gra dostępna zupełnie za darmo i jest całkiem ciekawa, a
przerwać można w każdym momencie, a później wrócić do niej, kiedy tylko ma się
czas.
Bloodborne (PlayStation 4)
Soulslike
From Software, 2015r.
Tytuł ekskluzywny
Końca
dobiegła noc łowów trwająca od wczesnej wiosny na mojej konsoli. Niesamowicie
cieszę się, że ją przeżyłem i ujrzałem napisy końcowe, a jednocześnie żal mi
opuszczać wyniszczone plagą Yharnam. Gry od From Software to za każdym razem
niesamowita, niepokojąca i pełna tajemnic przygoda, która pochłania gracza w
całości i nie odpuszcza mu aż do końca. Moje pierwsze spotkanie z Dark Souls
było bolesne i dopiero przy trzecim podejściu coś w moim mózgu przeskoczyło i
zakochałem się w serii. Demon’s Souls pochłonąłem w lekko ponad tydzień, potem
Dark Souls z dodatkiem. Cudo. W końcu nadszedł jednak czas na Bloodborne, chyba
najbardziej uwielbianą grę From Software. No i znowu… Zakochałem się.
Nie
była to jednak miłość od pierwszego wejrzenia i nadal to Demon’s Souls zajmuje
w moim sercu pierwsze miejsce. W teorii jest to ta sama, a przynajmniej bardzo
podobna gra, jeżeli o mechanice mowa. Mamy tutaj bowiem wymagającą hybrydę
slashera i RPG z bogatą historią podawaną nam w strzępach poprzez opisy
przedmiotów, sporadyczne dialogi oraz świat gry. Niby to samo, ale jednak coś
jest w Bloodbornie takiego, że nie do końca zaskoczył mi on tak, jak inne
Soulsy. Wydaje mi się, że chodzi przede wszystkim o lore gry, bo to on (a nie
poziom trudności, jak przypuszcza wielu) sprawia, że kolejne produkcje From
Software zrzeszają wokół siebie oddaną społeczność. Bloodborne w żadnym wypadku
pod tym względem nie zawodzi. Historia świata, do którego nas wrzuca jest
niesamowicie zawiła i pełna niedomówień, ale odniosłem wrażenie, że tych
niedomówień jest tutaj znacznie więcej niż w poprzednich grach. Zarówno w
Demon’s Souls, jak i w Dark Souls struktura świata była dla mnie jasna.
Natomiast świat Bloodborne przypomina mi raczej swego rodzaju puzzle, w których
brakuje niektórych elementów.
Paradoksalnie,
nie jest to do końca minus, a jedynie czynnik sprawiający, że odrobinę ciężej
jest wszystko zrozumieć. Cały urok tkwi właśnie w łączeniu faktów i
poszukiwaniu kolejnych puzzli przy pomocy społeczności. Pisząc ten tekst wciąż
czytam o tym świecie i napotykanych w nim bohaterach. Ciekawe jest to, że w
Bloodborne i jego poprzednikach przedstawiane wydarzenia stają się jakby drugoplanowe,
bowiem na plan pierwszy wysuwa się to, co wydarzyło się nawet i na wiele lat
przed przybyciem Łowcy do Yharnam. Dopiero poznając historię świata, nasza
wędrówka nabiera sensu. Staje się dla nas jasne, że Bloodborne to historia o
niebezpieczeństwie, które niesie ze sobą fanatyczne wręcz dążenie do zdobycia
jak największej ilości wiedzy i ingerowanie w sprawy nadludzkich bytów.
Bloodborne czerpie garściami z twórczości Lovecrafta, więc poczucie
beznadziejności sytuacji i bezsilności wobec kosmicznych stworów nie opuszcza
gracza ani na krok. To jedna z tych gier, przy których klimat naprawdę wylewa
się z monitora wiadrami.
Trzeba
jednak nastawić się, że po jednorazowym przejściu gry i bez researchu gra może
wydawać się być wydmuszką – trudną grą o walczeniu z potworami, w której fabuły
nie ma wcale. Toteż polecam zagłębić się trochę w temat. Całkiem dobrze grało
mi się też przy jednoczesnym słuchaniu kolejnych odcinków Bonfireside Chat,
anglojęzycznego podcastu omawiającego poszczególne lokacje z gry w kolejności
chronologicznej. Zatem może on posłużyć również jako swego rodzaju rozkład
jazdy. Co prawda, między innymi przez to, przejście Bloodborne zajęło mi tyle,
ile zajęło. Mógłbym to przelecieć w tydzień, ale z historii nie zrozumiałbym
pewnie prawie nic. Zatem nie żałuję i polecam.
Bloodborne: The Old Hunters (PlayStation
4)
From Software, 2015r.
Ciężko
jest pisać o The Old Hunters zaraz po napisaniu tekstu o Bloodborne. Zwłaszcza,
że pojawiają się one tuż obok siebie we wpisie. Pozwolę sobie zatem, że nie
będę nadto się o nim rozpisywał, ponieważ w praktyce musiałbym popełnić
autoplagiat. The Old Hunters to rozwinięcie historii podstawki i wyklarowanie
(choć w tej serii na słowo to należy patrzeć z mocnym przymrużeniem oka)
pewnych wątków poprzez wysłanie gracza do Koszmaru Łowcy, do którego po śmierci
trafiają… cóż... łowcy. Zatem można by powiedzieć, że cofamy się na swój sposób
w czasie. W rzeczywistości jednak trafiamy tak naprawdę do jednego z wielu
Bloodborne’owych snów, dzięki czemu mamy okazje do poznania ważnych dla
historii tego świata postaci osobiście (na przykład Ludwiga) oraz pozbierania
do kupi informacji o tragedii pewnej rybackiej wioski oraz początku plagi.
Zarówno
lokacje, jak i bossowie są w tym DLC prześwietne. Bez wątpienia moją ulubienicą
jest tutaj Lady Maria. Walka z którą jest niesamowicie fair poprzez
umieszczenie jej w pustym, rozległym pomieszczeniu, dzięki czemu mamy wrażenie,
że faktycznie walczymy jak równy z równą. W zasadzie podobnie jest również w
przypadków pozostałych bossów, choć nie aż do takiego stopnia. Zapewnić mogę
jednak, że każda z tych potyczek wstrzyknie wam do krwi mnóstwo adrenaliny.
Szczególnie ta ostatnia. Miesiąc zajęło mi ubicie finałowego bossa, ale w końcu
dałem radę. Męczyłem się z nim dłużej niż ze wszystkimi pozostałymi razem
wziętymi, ale w końcu dałem radę, co zapewniło mi naprawdę masę satysfakcji.
Zatem, mówię wam, warto.
Galeria
Amygdala w Bloodborne: The Old Hunters |
Queen Yharnam w Bloodborne |
Vergil w DmC: Devil May Cry - Vergil's Downfall |
Atreus w God of War: A Call from the Wilds |
Kratos w God of War III |
Komentarze
Prześlij komentarz