Tydzień 38 (The Zoo Race, Wolfenstein: The New Order, Okage: Shadow King)
Mam
niemały dylemat, który tytuł z dzisiejszego zestawienia zajawić, jako grę
„numeru”. Z jednej strony bardzo ciekawy fabularnie, bo osadzony w
alternatywnych, nazistowskich latach sześćdziesiątych Wolfenstein: The New
Order, czyli kolejny reboot serii, któremu mechanicznie bliżej do Return to
Castle Wolfenstein, aniżeli do Wolfensteina z 2009 roku, byłby idealnym
kandydatem. Z drugiej strony mamy perłę w najczystszej postaci – The Zoo Race.
Jest to gra, uwaga, biblijna, mocno oparta na historii Arki Noego. Jest to też,
jak wskazuje tytuł, gra wyścigowa. Brzmi wariacko i tak właśnie też jest. Nie
potrafię zatem najważniejszego w tym tygodniu tytułu. Oba wyżej wymienione są
nim z zupełnie odmiennych powodów.
Produkcją
zamykającą ten tydzień jest natomiast lekki jRPG – Okage: Shadow King. Dość już
leciwy tytuł, bo pamiętający jeszcze początki PlayStation 2. Pod warstwą czasem
głupiutkiego, czasem dziwacznego humoru znajdziecie jednak zaskakująco głęboką
historię poruszającą tematy przyszywania innym łatek. Dodam też, że uważam
Okage za grę idealną dla osób, które dopiero przymierzają się do spróbowania
japońskiej szkoły RPG.
A,
bym zapomniał. Na samym dole czekać będzie was drobny kącik muzyczny. W
przypadku The Zoo Race i Wolfensteina: The New Order jest niesamowicie ważną
kwestią. Dlaczego? Tego dowiecie się z tekstów im poświęconych.
Zapraszam!
The Zoo Race (PC)
Wyścigi
Cougar Interactive,
2007r.
Tytuł ekskluzywny
Przysięgam, że w czasie robienia zdjęcia była tutaj woda |
Gry
religijne to z pewnością nie mój konik. Nie jestem pewien, czy istnieje
ktokolwiek, kto byłby zapalonym fanem tego typu gier. Zazwyczaj są to dosyć
proste, wykonane po taniości produkcje o bardzo jasnym i niezaskakującym
przesłaniu, piętnujące przy okazji wszelakie grzeszne zachowania. The Zoo Race
to jednak gra religijna z zupełnie innej beczki. Wyobraźcie sobie, że Noe wraz
ze swoimi synami tak ucieszyli się z powodu opadających wód potopu, że
postanowili celebrować to i chwalić Pana poprzez zbudowanie torów wyścigowych i
otworzenie mistrzostw, w których udział brały zwierzęta. Brzmi nierealnie i w
sumie trochę głupie, nie? To nic, bo to wciąż jest tło fabularne The Zoo Race.
Faktycznie
ścigamy się tutaj przeróżnymi zwierzakami. Mamy świnie w cylindrze, kozę w
indiańskim pióropuszu, a nawet nosorożca w hełmie wikinga. Mimo, że to wszystko
niby odbywa się tuż po potopie, to już twórcy przy projektowaniu lokacji i
tego, co się na nich odbębnia mocno polecieli. W trakcie bardzo łatwych
wyścigów musimy unikać beczek spuszczanych na nas przez synów Noego, piranii,
ptasich kup, a nawet bombardujących nas drugowojennych myśliwców. Nieważne, czy
akurat biegniemy przez podziemny zamek czy zostaliśmy wystrzeleni na księżyc,
gra nie oferuje żadnej logicznej spójności i właśnie to jest w niej piękne. To
konkretna jazda bez trzymanki, podczas której to, co znajduje się za następnym
zakrętem jest kompletnie nie do przewidzenia. Każda z ośmiu tras to czyste
złoto, a fakt, że The Zoo Race jest darmowy pozbawia Was jakichkolwiek
argumentów, aby go nie sprawdzić. Jeżeli lubicie się dobrze i beztrosko bawić,
to tytuł ten zaoferuje Wam więcej, niż się Wam wydaje.
No
i muzyka. Chrześcijański pop na syntezatorach. Sprawdźcie na YouTube, bo utwory
lecące w tle to dobro w najczystszej postaci.
Wolfenstein: The New Order (Xbox One)
FPS
MachineGames, 2014r.
Gra dostępna również
na: Xbox 360, PlayStation 4, PlayStation 3, PC
Zrobiłem
sobie krzywdę. Patient gaming w ogólnym rozrachunku jest fantastycznym sposobem
na obcowanie z grami. Kompletne produkty, niższe ceny, świadomość, w co się
wchodzi. Wszystko to jest świetne, ale w przypadku The New Order żałuję, że
wszedłem do tej rzeki dopiero teraz, a nie kilka lat wcześniej. Chyba
wytworzyłem sobie w głowie wyidealizowany obraz tej gry, który tylko rósł i
rósł na przestrzeni lat, co musiało się ostatecznie spotkać z zawodem. Nie
zrozumcie mnie źle. To naprawdę dobry tytuł. Po prostu zbyt wiele sobie
obiecywałem.
Wolfenstein:
The New Order miał być swego rodzaju listem miłosnym do korzeni gatunku.
Pozbyto się więc automatycznej regeneracji zdrowia, dodano apteczki i pancerze,
podniesiono poziom trudności i, o dziwo, obniżono tempo rozgrywki. Wszystko to
sprawia, że w The New Order gra się faktycznie, jak w ładniejszą wersję czegoś,
co mogło wyjść 15-20 lat temu. Mimo to, gameplay wcale nie jest prosty. Mamy
tutaj zalążek systemu osłon czy skradania, poprzez wykonywanie konkretnych
akcji zdobywamy nowe umiejętności, etc. Jest to zatem swego rodzaju hybryda
starej i nowej szkoły robienia shooterów. Miks ten wychodzi całkiem nieźle,
chociaż, jak na mój gust, stoi za bardzo w rozkroku. Nigdy nie czułem się w
butach Blazkowicza na tyle komfortowo, aby czerpać z gry czysty fun. Miałem
wrażenie, że postać porusza się jakoś zbyt wolno, a pociski robiły raczej
średnie wrażenie na przeciwnikach. Niby nie bolało, ale jakby czegoś było mi
brak.
Do
przodu ciągnęła mnie przede wszystkim historia, która sama w sobie również jest
okej, ale bez rewelacji. Jest prosto i rozwija się to wszystko raczej średnio
ciekawie. Trochę przeczę sam sobie, prawda? Robię to dlatego, że fabuła
Wolfensteina robi settingiem i postaciami. The New Order wrzuca nas do
alternatywnej rzeczywistości, w której to dzięki odkryciom doktora Wilhelma
„Deathsheada” Strasse nazistowskie Niemcy wygrały drugą wojnę światową i w
zasadzie przejęły kontrolę nad światem. Wszystko to odbywa się, kiedy B.J.
Blazkowicz po nieudanym szturmie na zamek Deathsheada trafia ze szrapnelem w
głowie do polskiego szpitala psychiatrycznego, gdzie spędza kolejne czternaście
lat swojego życia. Prawdopodobnie spędziłby tam więcej czasu, ale czystka dokonywana
przez Niemców na pacjentach zmusza go do wzięcia karabinu w dłoń i ponowne
podjęcie walki.
Świat
zmienił się nie do poznania. Zarówno dla nas, jak i naszego protagonisty.
Informacje o nim uzyskujemy poprzez urywki z gazet, podsłuchane rozmowy
mieszkańców Berlina oraz konwersacje z innymi uczestnikami rodzącego się w
centrum stolicy Niemiec ruchu oporu, do którego dostajemy się wraz z Anią,
jedyną pielęgniarką, która przeżyła rzeź w szpitalu. Jest ona też centralną
postacią w grze i w życiu Blazkowicza, bo szybko zakochują się w sobie i to jej
bezpieczeństwo bardzo często motywuje go do działania. Mam wrażenie, że trochę
zbyt szybko się to potoczyło, ale w ogólnym rozrachunku ich relacja wypada
dobrze. Poza nią poznajemy też wiele innych ciekawych postaci, choćby opiekującego
się upośledzonym olbrzymem byłego nazistę. Tym, co łączy każdego z bohaterów
jest fakt, że każdy z nich coś utracił. Wpływ tej straty jest uwidacznia się w
trakcie rozmów i świetnie wkomponowuje się w ciężki klimat świata, w którym
ludzie żyją w ciągłym strachu przed nie tylko rządem, ale również
sąsiadami.
Wolfensteinem:
The New Order warto się zatem zainteresować głównie ze względu na fantastyczny
projekt świata. Mechanicznie jest okej, ale moim zdaniem warstwa fabularna
powinna grać tutaj pierwsze skrzypce. Jeżeli lubicie śledzić relacje między
bohaterami lub fascynuje Was motyw alternatywnej historii świata – jest to gra
dla Was. Polecam zapoznać się też z soundtrackiem gry, bo na jej potrzeby na
język niemiecki przerobiono kilka naprawdę fantastycznych szlagierów, takich
jak „House of the Rising” The Animals czy „Yellow Submarine” Beatlesów (w
świecie gry na „Das Blaue U-Boot”).
Okage: Shadow King (PlayStation 4)
jRPG
Zener Works oraz Sony Computer Entertainment, 2001r.
Gra dostępna również
na PlayStation 2
Kontynuuję
kończenie tytułów, które kiedyś rozgrzebałem i porzuciłem. Od rozpoczęcia mojej
przygody z Okage minął ponad rok, a że byłem już pod sam koniec, to ukończenie
go było tak naprawdę tylko formalnością. Zdążyłem zapomnieć już, co tak bardzo
odrzuciło mnie od tego niesamowicie specyficznego jRPGa, ale bardzo szybko
przypomniałem sobie, gdy tylko uruchomiłem go ponownie i stanęło przede mną
zadanie przemierzenia składającego się z dziewięciu niemalże identycznych
pięter dungeona Deep Grave Pit. Jest to najsłabszy i, na szczęście, jedyny tak
zły moment w Okage.
Do
tego momentu i później Okage: Shadow King okazuje się być przeuroczą przygodą.
Fakt, grafika trąci lekko myszką, ale jako, że twórcy widocznie nie celowali w
realizm – wciąż może się podobać. Z resztą fantastycznie wpasowuje się w klimat
całej tej zwariowanej i dziwacznej opowieści o chłopcu, którego cień zostaje w
wyniku przypadku zastąpiony przez jedynego prawdziwego Złego Króla Stana. Ten z
kolei nakazuje swojemu nowemu niewolnikowi wyruszenie w świat w celu pokonania
wszystkich udawanych Złych Króli, dzięki czemu odzyska on pełnie swoich sił i
będzie w stanie ponownie przybrać ludzką postać. Tak zaczyna się nasza, dosyć
krótka jak na gatunek, przygoda, podczas której zwiedzimy mnóstwo
niepowtarzalnych lokacji oraz spotkamy szereg indywiduów, np. słynnego na cały
świat profesora Kislinga – naukowca, łowcę duchów i miłośnika młodych
dziewcząt. Jakkolwiek by to nie brzmiało. Każdy z elementów Okage składa się na
jedyny w swoim rodzaju klimat tej gry. Co więcej, mimo dużej ilości żartów i
braku powagi, historia, którą przychodzi nam śledzić wcale nie jest głupią
opowiastką. Jej motywem przewodnim jest szufladkowanie ludzi i konsekwencje
tego. Naprawdę ciekawie się to wszystko rozwija, chociaż momentami trzeba
przeklikać dyskusje o pierdołach.
Wydaje
mi się również, że jest to bardzo dobra pozycja dla osób, które jak dotąd nie
miały z gatunkiem styczności, a miałyby ochotę spróbowania jakiegoś japońskiego
RPGa. Sam nie jestem mocno z nimi doświadczony, a Okage to w zasadzie mój
trzeci jRPG, a, mimo to, ukończyłem go bezproblemowo. Co najważniejsze, napisy
końcowe można ujrzeć bez potrzeby grindowania i bezmyślnego wbijania wyższych
poziomów postaci. Wystarczy, że podążycie za fabułą, co zrobić warto.
Galeria
Trupa cyrkowa w intrze Okage: Shadow King |
Brak mi słów na to, co dzieje się w The Zoo Race |
Pierwszy widok na Berlin w Wolfenstein: The New Order |
Kącik muzyczny
Komentarze
Prześlij komentarz