Tydzień 37 (Carmageddon: Splat Pack, Mafia III, Adventures of Mana)



Zazwyczaj stronię od nazywania moich tekstów recenzjami. W końcu nigdy nie aspirowałem do tworzenia recenzji, a zawsze zależało mi raczej na zgrabnym przelaniu swoich odczuć i przemyśleń na wirtualny papier. Dziś jednak jest dzień, w którym publikuję swój pierwszy tekst, któremu najbliżej jest do recenzji. Część wpisu poświęcona Mafii III zajmuje rekordowe, jak na pykmisiowe normy, osiem akapitów. Jest to gra, o której musiałem napisać trochę więcej, bo mam z nią straszliwy problem. Nie mogę jej sklasyfikować jako średniaka 5/10, bo każdy z jej elementów okazuje się być albo świetny, albo fatalny, więc granie w nią przypomina jedną, wielką huśtawkę nastrojów. Niemniej, spróbowałem przybliżyć to, co najbardziej rzuciło mi się w oczy w trzeciej Mafii.

Wpis otwieram jednak czym innym, a mianowicie dodatkiem do Carmageddona, o którym mocno nacechowany emocjonalnie tekst mogliście czytać dwa tygodnie temu. Można by pomyśleć, że jestem masochistą, bo skoro tak psioczyłem na podstawkę, to po co odpalałem dodatek? Cóż, bo i tak już go miałem, więc czemu by nie sprawdzić. O dziwo, nie żałuję.

Na sam koniec natomiast przeczytacie o Adventures of Mana – grze, która należy jednocześnie do dwóch osobnych serii. Oryginalnie był to spin-off Final Fantasy, a obecnie jest to pierwsza część serii Mana. W praktyce jest to jednak tytuł mocno inspirowany dwuwymiarowymi The Legend of Zelda z domieszką RPG. Całkiem ciekawa gra, którą zainteresować powinni się zwłaszcza nowi i niedzielni gracze.

Zapraszam!

Carmageddon: Splat Pack (PC)
Stainless Games, 1997r.
Dodatek ekskluzywny


Dwa tygodnie temu dość ostro potraktowałem oryginalnego Carmageddona. Swoją opinię podtrzymuję i wciąż uważam, że jest to gra z dzisiejszego punktu widzenia zła. Mimo to postanowiłem sprawdzić dodatek do niego, który już i tak zawarty jest w posiadanej przeze mnie edycji Max Pack. Znów mam okropnie mieszane uczucia, chociaż szczerze powiem, że bawiłem się dużo lepiej niż w przypadku podstawki. Przede wszystkim w dodatku wzrosła liczba klatek, co najpewniej spowodowane jest znacznym zmniejszeniem się liczby wyświetlanych na ekranie pikseli. Nie wiem, czemu tak się stało, bo oryginał był wyraźny i ostry, a tutaj musiałem użerać się z przerażającą pikselozą. Z początku było ciężko, ale jakoś się przyzwyczaiłem. Ważne, że klatek było więcej, dzięki czemu samochody prowadziły się odrobinę lepiej, choć, znów, Carmageddon nie ma najlepszego modelu jazdy. W dużym stopniu zniknął również problem nie rejestrowania zadawanych przeciwnikom obrażeń. Z tym, że słowo „dużym” jest tutaj słowem kluczowym.

Całkiem podobała mi się sceneria, aczkolwiek jest ona utrzymana w zupełnie innym klimacie niż oryginalne mapy. Zamiast w miastach, fabrykach i kopalniach, ścigamy się po azteckich ruinach, średniowiecznych zamkach czy w końcu nawet w piekle. Co prawda, niektóre motywy są zupełnie nietrafione, np. podniebna trasa, która przy braku precyzyjnego sterowania okazuje się być koszmarem, ale i tak jest nieźle. Dobrze wypadają też nowe modele samochodów, a zwłaszcza druga wersja Eagle’a (podstawowego autka) i Carrerosaurus (Porsche z kolcami). To właśnie nimi jeździ się najlepiej. Z pozostałymi jest już różnie. Niektóre są okej, ale innymi w ogóle nie da się jeździć. Najgorszy jest taki mały pług (czy coś w tym rodzaju), który w zasadzie nie posiada funkcji skręcania. Albo jedziesz prosto, albo kręcisz bączki.

No i tak to jest z tym Carmageddonem. Niby warto się z nim zapoznać, bo to jednak ważna pozycja w growej historii, ale zalecałbym raczej przejechanie kilku wyścigów i pobawienie się odrobinkę, a następnie odłożenie go na półkę. Im dalej w las, tym bardziej robi się on frustrujący, więc tym sposobem zaoszczędzicie sobie nerwów.

Mafia III (PlayStation 4)
Strzelanka w otwartym świecie
Hangar 13, 2016r.
Gra dostępna również na: Xbox One, PC, Mac


Jasny gwint, ależ jestem w tym momencie rozdarty. Z jednej strony jestem zachwycony, a z drugiej mam ochotę wysłać list do twórców z zapytaniem „Panowie, kto to Panom tak spie…”. Wskazywałoby to, że trzecia Mafia to typowy średniak, który pewne rzeczy robi dobrze, inne źle, a ogólne wrażenie są wypadkową tych dwóch doświadczeń. Problem w tym, że brakuje mi tutaj tego balansu. Emocje związane z tym tytułem zawsze lądowały skrajnie po jednej lub po drugiej strony barykady. Bo widzicie, Mafia III to cholernie nierówna gra.

Do gry usiadłem wraz ze swoją lubą, bo jakoś tak wyszło, że seria ta stała się naszą serią. Z resztą druga Mafia to jeden z pierwszych tytułów, w którym się zakochała. Nic dziwnego, bo możliwość przeniesienia się w czasie do lat pięćdziesiątych i zatracenia się w tym pięknym świecie jest wizją bardzo kuszącą. Szczególnie, jeżeli, tak jak my, ma się słabość do dawnych czasów. Zatem trójeczka była na naszym radarze od momentu zapowiedzi, ale szybko straciła priorytet, kiedy ukazały się pierwsze recenzje. W końcu jednak wrzucili grę do PS Plus i zabrakło jakichkolwiek wymówek, aby do New Bordeaux z roku 1968 się nie przenieść.


To właśnie tam poznajemy Lincolna Claya, naszego protagonistę i weterana wojny w Wietnamie, który wraca do rodzinnego miasta z planem wyjazdu i zdystansowania się od traumatycznych przeżyć. Niestety chęć pomocy przyjaciołom i wzięcie udziału w napadzie na zlecenie bossa lokalnej mafii Sala Marcano kończy się ich śmiercią z rąk pracodawcy. Z życiem uchodzi tylko Lincoln. Odtąd motywuje go już wyłącznie pragnienie zemsty. To prosta historia, w której nie uświadczycie zagmatwanych dylematów moralnych czy zwrotów akcji, po których szczękę będziecie musieli zbierać z podłogi. Nie jest to wcale minus. Fabuła jest tutaj więcej niż kompetentna, a każda z głównych postaci ma naprawdę ciekawie napisane tło oraz motywacje. O ile do zawartości ciężko mi się przyczepić, o tyle jej forma aż się o to prosi.

Moim największym zarzutem są przerywniki filmowe. Połowa jest naprawdę świetnie wyreżyserowana, wzbogacona fantastycznie dobraną muzyką z tamtej epoki. Ogląda się to jak dobry, gangsterski film. Wrażenie to niweczy jednak reszta. Pozostałe cut-scenki to totalne dno i wstyd byłoby mi podpisać się pod nimi własnym nazwiskiem, gdybym sam je tworzył. Jedynym wytłumaczeniem na ich stan jest presja czasu i/lub budżet. Już tłumaczę. Z perspektywy statycznej kamery obserwujemy dwie stojące sztywno naprzeciw siebie postacie, które prowadzą ze sobą dialog. Zero zmian ujęć, zero gestykulacji, nic. Kukły. I to nie jest tak, że rzucają jakieś puste hasełka czy krótkie polecenia. Nie, bohaterowie zwierzają się ze swoich życiowych doświadczeń, dyskutują na tematy społeczne, etc. To jest do wybaczenia w GTA: Liberty City Stories czy Vice City Stories, które oryginalnie wyszły przecież na PSP, ale kiedy mamy do czynienia z grą AAA wydaną na duże konsole to nie można takich rzeczy nie skrytykować. Niestety, psuje to wiarygodność świata i wyrzuca zainteresowania gracza przez okno, a w dodatku przypomina, że „hej, to jest gra”.

Podobnie jest z misjami. Niby mamy naprawdę świetne misje główne, w których po kolei wybijamy kapitanów Marcana, niszcząc przy okazji jego siatkę przestępczą i osłabiając go. Każde z tego typu zadań jest przemyślane, oryginalne i świeże. Wkradając się na przyjęcie w przebraniu kelnera, aby odurzyć gości i cichaczem dopaść cel naprawdę czujemy, że gramy w Mafię, a nie klona GTA. To z kolei okazuje się być tylko ułudą, bo Mafia III to właśnie średnio udany klon produkcji Rockstar Games. Żeby odblokować te dobre misje, musimy przedrzeć się przez dziesiątki identycznych, powtarzalnych zadań typu „zabij Maćka Rzeźnika” lub „przesłuchaj informatorów”. Fakt, potrafi to być przyjemne, a zwłaszcza, gdy uda nam się wykonać je bez alarmowania wrogów lub zlikwidować cel jednym, celnym rzutem granatem. Jednak co z tego, skoro będziemy musieli robić dokładnie to samo pięćdziesiąt kolejnych razy? To nic innego jak zwyczajny sposób na przedłużenie gry. Zupełnie z resztą niepotrzebny. Wolałbym żeby usunięto z Mafii III wszystkie te zapychacze i pozostawiono samo mięsko, tak jak było to w poprzedniczkach. Historia Lincolna Claya naprawdę nie musi być rozciągnięta na 20-30 godzin. Lepiej sprawdziłaby się, gdyby czas potrzebny na jej poznanie skondensowano do, powiedzmy, ośmiu, ale za to upewniono się, że wszystko, co się w ich trakcie dzieje jest naprawdę miodne. Niestety, żyjemy w czasach, w których każda seria musi być przerabiana na sandboxa wystarczającego na xxx godzin.


Do tego wszystkiego dochodzą problemy techniczne, ale to jest jednak temat rzeka. Nie spotkacie raczej nic psującego grę, ale wiele błędów okazuje się być upierdliwymi, np. fakt, że po dojechaniu na miejsce, skąd w ramach w misji pobocznej mamy zwinąć ciężarówkę, okazuje się, że nikogo ani nic tam nie ma. Myślę, super, nie zrobię zadania. Robię szybki research i co się okazuje? Zadania tak naprawdę nie ma, a znacznik jest tylko dla picu.

Zakończmy jednak pozytywną nutą. Bardzo fajny, choć mógłby być bardziej rozbudowany, jest system rozwoju własnej organizacji i rozdzielania przejmowanych dzielnic i biznesów między swoich kapitanów (w tym znanego z dwójki Vito Scalettę, który wygląda bardziej jak swoja kopia z dyskontu, aniżeli faktycznie on). Dostajemy za to bonusy, a to, czy będziemy wobec swojej ekipy fair ma wpływ na to, jak potoczy się opowieść. Każdy w końcu chce ugrać coś dla siebie, więc jeżeli będziemy zbyt długo olewać jednego z naszych współpracowników to w końcu pałka się przegnie i się chłopina (lub kobita) zdenerwuje.

Czy polecam? Nie. Czy odradzam? Też nie. Sami musicie zadecydować, czy dla fantastycznego klimatu i dobrej historii jesteście w stanie przebić się przez masę powtarzalnych misji i problemów technicznych. Ja, jak już mówiłem, nie żałuję, ale wydaje mi się, że sporo w tym zasługi ma fakt, że dawkowaliśmy sobie Mafię III na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy. W przeciwnym wypadku moja ocena prawdopodobnie znacznie by się różniła od obecnej.

Adventures of Mana* (PlayStation Vita)
Bardzo uproszczone RPG
Square Enix, 2016r.
Gra dostępna również na: Android, iOS


Dość przewrotnie jest to zarówno część serii Mana oraz Final Fantasy. Oryginalnie Adventures of Mana ukazało się pod tytułem Final Fantasy Adventure, a później zostało wydane w odświeżonej i nie do końca wiernej pierwowzorowi wersji ochrzczonej Sword of Mana, stając się przy okazji założycielem kolejnej serii gier. Adventures of Mana jest już remakiem wiernym oryginałowi i wszystkie kwestie fabularne są tutaj identyczne jak w Final Fantasy Adventure. Odrobinę to zagmatwane i dziwne, ale sam produkt jest bardzo dobry.

Jest to nic innego, jak klon The Legend of Zelda wzbogacony jedynie o elementy RPG w postaci statystyk i poziomów postaci. Dostajemy zatem prostą historię o zbiegłym gladiatorze, który w trakcie ucieczki przypadkiem napotyka potrzebującą pomocy księżniczkę ściganą przez złego lorda. Okazuje się, że jest ona kluczem do otworzenia drogi do Drzewa Many. Bohater postanawia więc jej pomóc i przy okazji uratować królestwo przed złem. Gdzieś tam po drodze raczeni jesteśmy również historią świata, ale dzieje się to raczej sporadycznie i koniec końców opowieść nam serwowana okazuje się mocno przewidywalna, aczkolwiek, nie powiem, śledzi się ją przyjemnie. Nawet, jeżeli robi się to ze średnim zainteresowaniem.

Jest to zasługą szaty graficznej oraz muzyki. Uproszczona i bardzo czysta stylistyka Adventures of Mana idealnie sprawdza się na ekranach konsol przenośnych oraz smartfonów. Natomiast ścieżka dźwiękowa pomaga przenieść się nam w baśniowy świat gry pełen złych imperiów, szlachetnych rycerzy, dziwnych stworów oraz przerośniętych, charakterystycznych dla Final Fantasy kurczakopodobnych Chocobo, które posłużą nam jako środek transportu. Jedyne, co mogę zarzucić temu tytułowi to fakt, że jest on śmiesznie prosty. Normalnie mi to nie przeszkadza, ale tutaj od wejścia na arenę z bossem do jej opuszczenia często mija zaledwie kilkanaście sekund. Trzy fazy finałowej walki zamknąłem w maksymalnie dwóch minutach. Fajnie jest czasem poczuć, że nasz bohater staje się coraz potężniejszy, ale jeżeli się z tym przesadzi to każdy złoczyńca zupełnie straci na wiarygodności. Jak to możliwe, że gość przejął władzę nad królestwem, skoro w trymiga pokonuje go chłopek-roztropek ze scyzorykiem w łapce. Jednak ogólna łatwość Adventures of Mana sprawia też, że jest to tytuł idealny dla początkującego lub bardzo młodego gracza.

Galeria

Max Damage w intrze Carmageddon: Splat Pack

Sumo i Dark Lord na grafice z Adventures of Mana

Lincoln Clay i Nicki Burke z Mafii III

Komentarze

  1. Bardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miły komentarz. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz znajdziesz na Pykmisiu coś ciekawego do poczytania :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty