Tank Mechanic Simulator i Sekiro: Shadows Die Twice (109)



Cierpliwość jest wysoce wskazana przy obu opisywanych w tym tygodniu grach. Pośpiech w Sekiro: Shadows Die Twice w większości przypadków prowadzi do śmierci, a samą grę ukończą tylko najwytrwalsi. Tank Mechanic Simulator z kolei testuje cierpliwość gracza sprawdzając jak długo będzie w stanie robić to samo. Więc o obu tych tytułach znajdziecie w poniższych tekstach.

Zapraszam!

Tank Mechanic Simulator (PC)
Gatunek: Symulator mechanika
Developer: Playway
Rok wydania: 2020r.
Dostępny tylko na PC
Moją recenzję Tank Mechanic Simulator dla serwisu gamerweb.pl przeczytacie tutaj


Jestem święcie przekonany, że nie ja jedyny w dzieciństwie uwielbiałem bawić się wojnę, przy okazji odgrywając role ze swojego ulubionego wówczas serialu – Czterech Pancernych i Psa. Dziecięca fascynacja przygodami załogi Rudego 102 jako skutek uboczny wywołała u mnie, a także zapewne u wielu innych, absolutną miłość do czołgów. Choć przez latach mój zasób wiedzy dotyczący tych wielotonowych machin śmierci nie poszerzył się ponad to, co wiedziałem kiedyś, nadal widok T34 sprawia mi niepohamowaną radość, a wspomnienia ze strzelania do Niemców jako Janek Kos wracają w mgnieniu oka. Toteż ciężko było sobie odmówić, mając okazję do przetestowania Tank Mechanic Simulator – gry o naprawianiu czołgów.

Koncepcja jest świetna. Prowadzimy małe muzeum czołgów, a przy okazji dorabiamy sobie przywracając wykopane gdzieś na polach wraki do stanu ich świetności. Kilka pierwszych godzin wciąga jak diabli głównie za sprawą ekscytacji możliwością obcowania z tymi przepięknymi maszynami i poszerzania swojej wirtualnej kolekcji. Jest to z pewnością gratka dla fanów militariów, bo kolejne czołgi nie tylko będziemy mogli wystawić w swoim muzeum, ale także przejechać się nimi po specjalnym torze przeszkód czy też zabrać na poligon by postrzelać do celów. Olbrzymią frajdę daje też samo poszukiwanie wraków, o których informacje dostajemy w formie maili od znajomych fanatyków. Przeczesywanie terenu z wykrywaczem w dłoniach może wyglądać na nudne, ale ku zaskoczeniu wcale takie nie jest, bowiem bezustannie czujemy w sobie ekscytację tym, co zaraz wykopiemy.


Nie bez powodu napisałem, że to właśnie te pierwsze kilka godzin wciągają jak diabli. Tank Mechanic Simulator niestety bardzo szybko okazuje się być niezwykle wtórnym tytułem, do którego niezbyt chce się wracać. Każdy kontrakt przebiega tak samo, bo w przeciwieństwie do Car Mechanic Simulator klienci nie borykają się z żadną konkretną usterką, a po prostu przywożą nam kupę zardzewiałej stali i proszą by zrobić z tego czołg. Tak przynajmniej na 37%. W rezultacie naprawa każdej maszyny, niezależnie od modelu, sprowadza się do odrdzewienia, wypiaskowania i położenia podkładu pod farbę na takiej ilości elementów by osiągnąć minimum do zaliczenia zadania. Dodatkowo po kilku takich zleceniach mamy tyle kasy, że nie musimy się o cokolwiek martwić i w zasadzie zamiast wykopywać czołgi, moglibyśmy je kupować. To z resztą byłoby lepszym pomysłem, bo frajda z grzebania w ziemi u chłopa z Podlasia ulatuje gdzieś tak przy trzecim razie.

Jeżeli naprawdę jaracie się czołgami to Tank Mechanic Simulator z pewnością da Wam mnóstwo frajdy, a nawet jeżeli odpadniecie po kilku godzinach to gra jest na tyle tania, że jakoś bardzo to nie zaboli. Żal mam jednak do twórców, że nieco zmarnowali potencjał tego tytułu, bo wystarczyłoby trochę urozmaicić zlecenia od klientów i już grałoby się zdecydowanie ciekawiej. W obecnej formie niestety po krótkim okresie zachłyśnięcia się i tupania w pracy nóżką w oczekiwaniu na kolejne odrdzewianko bardzo szybko pojawia się znużenie, a w końcu nawet zmęczenie formułą rozgrywki. Trochę też w tym mojej winy, bo poświęciłem na Tank Mechanic Simulator cały swój wolny czas, a to jednak produkcja, którą najlepiej jest dawkować.

Sekiro: Shadows Die Twice (PC)
Gatunek: Soulslike
Developer: From Software
Rok wydania: 2019r.
Dostępny także na Xbox One oraz PlayStation 4
Moją recenzję Sekiro: Shadows Die Twice dla serwisu gamerweb.pl przeczytacie tutaj


W końcu skończyłem Sekiro. Zajęło mi to rok, ale w końcu ostatni boss zginął od mojego miecza, przerywając tym samym klątwę nieśmiertelności. Przyznam, że miałem chwile zwątpienia, a nawet odłożyłem grę na prawie rok, bo tak bardzo byłem już tą jedną walką zmęczony. Finałowa walka w Sekiro to w moim odczuciu jedno z najtrudniejszych starć w grach w ogóle i wciry jakie w trakcie niej dostałem z pewnością zapamiętam na długi czas. Niemniej niesamowicie cieszę się, że mogłem to przeżyć, a radość, jaką czułem po oddaniu ostatniego cięcia jest po prostu nie do opisania. Finał Sekiro to perfekcja w najczystszej postaci.

Sekiro: Shadows Die Twice to nie jest prosta gra. Nie mam tu jednak na myśli poziomu trudności rozgrywki, a raczej fakt, że na każdym kroku podważa ona przyzwyczajenia gracza. Zwłaszcza tego, który na Dark Souls zjadł zęby. Wymachując na ślepo kataną nie osiągniemy nic. Turlając się na około przeciwnika nie osiągniemy nic. Próbując użyć innego typu oręża tym bardziej nic nie osiągniemy, bo takowego nie ma. Sekiro to gra o pokonywania własnych słabości i o powolnym oraz bolesnym stawaniu się lepszym. Dostajemy wyłącznie katanę i protezę ręki, którą wyposażyć możemy w dodatkowe moduły modyfikujące jej funkcje. Tyle. Musimy nauczyć się grać tak, jak zaplanowali to twórcy. Można od czasu do czasu nieco bardziej pokombinować. Tu zaspamować kogoś jakimś przedmiotem, tam znów podkraść się cichaczem do przeciwnika i zranić go przed walką, ale koniec końców na polu walki zostajemy tylko my i przeciwnik.


W żadnym momencie rozgrywki nie czułem, że stawiane przede mną wyzwanie jest niemożliwe do wykonania. Sekiro: Shadows Die Twice jest zawsze fair wobec gracza. Każdego przeciwnika da się pokonać, wystarczy jedynie nauczyć się swojej broni, jak i taktyki przeciwnika. Zdobytą wiedzę wystarczy wykorzystać przeciwko niemu. Czasem zajmuje to więcej czasu, czasami trochę mniej, ale w żadnym wypadku nie będzie to czas zmarnowany. Nie grindujecie odradzających się mobków by zwiększyć poziom swojej postaci – to Wy stajecie się lepsi jako gracze i nic nie udowadnia tego lepiej niż finałowe starcie.

Moment, w którym trafiamy na pełną dmuchawców polanę przepełniony jest strachem. Oto przecież wstępujemy na arenę, gdzie czekać na nas będzie ostatni przeciwnik. Niewiedza przeraża, a kolejne porażki bolą. Jednak za każdym odrodzeniem się postaci wiemy nieco więcej, potrafimy odczytywać ruchy przeciwnika ociupinkę lepiej. W końcu pokonujemy pierwszą z czterech faz i od razu giniemy, bo przeciwnik całkowicie zmienił zakres swoich ruchów. Znów czujemy się słabi. Giniemy raz za razem, powtarzając ten swego rodzaju cykl, rosnąc w siłę. W końcu początkowy strach ustępuje, a stojący przed nami samuraj nie jawi się jako niepokonany demon. Czujemy, że jesteśmy sobie równi. Wtedy zaczyna się przepiękny pokaz fechtunku, istny taniec śmierci wymagający od obu uczestników pełnego skupienia. Margines na błąd jest bowiem malutki.


Kiedy w końcu zatopiłem swoje ostrze w sercu finałowego bossa, ręce dosłownie mi się trzęsły z emocji i pompowanej do krwi adrenaliny. Niedowierzanie mieszało się z radością i pewnego rodzaju dumą z podołania wyzwaniu. Mogę nie być najlepszym z graczy, ale droga pokonana przeze mnie do celu jest moja. Za to tak właśnie ubóstwiam Sekiro. Za to, że zmusił mnie do nauczenia się w końcu parować. Za to, że nauczył mnie nie polegać na unikach. Za to, że jako jedna z nielicznych gier sprawiła, że moje umiejętności faktycznie wzrosły. Sekiro: Shadows Die Twice zostało uznane przez The Games Awards jako gra roku 2019. W pełni się z tym zgadzam.

Komentarze

Popularne posty