Gas, gas, gas (176)
Wchodzenie
bokiem w zakręty zdarzało mi się wyłącznie przy oblodzonej nawierzchni, a i to
rzadko i przy śmiesznie małych prędkościach. Olbrzymi podziw zawsze budzili we
mnie jednak profesjonalni drifterzy, bo, nie ma się co oszukiwać, sztuką jest wchodzenie
w zakręty z podobną gracją. Z tego też względu w swoim growym życiu niejednokrotnie
sam próbowałem opanować tę umiejętność z lepszym lub gorszym skutkiem w przeróżnych
tytułach. Stworzone z miłości do tematu Drift21 jawiło mi się zatem jako
idealna gra dla mnie.
Choć
teoretycznie karty i magia są ze sobą dość ściśle powiązane, nie jest to połączenie
darzone przeze mnie jakąkolwiek większą sympatią. Ba, w karty w niemalże żadnej
postaci nie lubię nawet grać! Spellcaster University, strategia ekonomiczna z
elementami karcianki, która pewnego wieczora znalazła się na moim dysku, ani
trochę nie jawiła mi się zatem jako idealna gra dla mnie.
Czy
miałem rację w obu przypadkach?
Posłuchajcie…
Drift21
Gatunek: Samochodowa
Developer: ECC
Games
Rok
wydania: 2021r.
Grałem
na: PC
Gra
dostępna wyłącznie na PC
Need
for Speed: Underground 2 był ostatnią grą z dobrą mechaniką driftowania. Od
tamtej pory każda kolejna próba niosła ze sobą dość mizerne efekty. Przyznam jednak,
że może w tym miejscu przemawiać przeze mnie nostalgia, bo katując Lancera w
NFSU2 nie przekroczyłem jeszcze dwucyfrowej bariery wieku, ale autentycznie w
żadnej innej grze wchodzenie samochodem w zakręty bokiem nie było tak przyjemne
i naturalne jak tutaj. Coś zawsze wydawało się być odrobinę nie tak, choć nadal
nie jestem w stanie dokładnie wskazać co, bo to się po prostu czuje. Nie
sądziłem więc, że jeszcze kiedykolwiek trafię na produkcję, która ponownie
rozpali we mnie uśpionego driftera. Wtem na parking wjechał Drift21, zarzucając
zgrabnie dupką na zakręcie.
Czuć,
że jest to projekt stworzony z pasji, a nie kolejny cynicznie wydany symulator,
z których ostatnimi czasy słynie Polska. Drift21 może nie być piękny i w pełni
dopracowany, ale to, co powinno być w nim najważniejsze – driftowanie –
zaprogramowano tutaj kapitalnie. Dawno już nie czułem takiej swobody we
wchodzeniu w zakręty oraz po prostu dziecięcej frajdy, kiedy bokiem udało mi
się pokonać bardzo długi łuk, a na jego końcu przerzucić tyłek na drugą stronę
i z gracją wejść w następny zakręt. Polakom z ECC Games udało się osiągnąć
idealny balans w poziomie trudności – Drift21 to wręcz perfekcyjny przykład
powiedzenia „easy to learn, hard to master”.
Pamiętać
należy jednak, że u podstaw jest to symulator. Nie wystarczy zatem wdusić
spacji przed zakrętem, by widowiskowo polecieć bokiem, bo najprawdopodobniej
skończy się to bączkiem i uderzeniem w bandę. To tytuł, do którego dobrze jest
zainwestować w kierownicę, bo sukces wymaga uważnego kontrolowania kąta
wychylenia kół oraz inteligentnego operowania pedałami gazu i hamulca. Dzięki
temu każdy łuk, zwłaszcza na początku, jest niezwykle angażujący. Czujemy, że z
każdym kolejnym podejściem stajemy się lepsi i już po kilku godzinach jesteśmy
w stanie przejechać trasę w widowiskowy sposób, co sprawia masę satysfakcji.
Boli
więc, że już sam tryb kariery został potraktowany niejako po macoszemu. Nie uświadczymy
tu mistrzostw z prawdziwego zdarzenia, bo jeździć będziemy wyłącznie po pustych
torach, wykonując konkretne wyzwania pokroju „zdobycia X punktów na danym
wariancie trasy”. Sprawia to, że pomimo przyjemnej mechaniki, Drift21 szybko
robi się monotonny i pod koniec nie mogłem się już doczekać, aż przejadę przez ostatnią
bramkę i będę mógł ów tytuł odinstalować. Szkoda, bo teoretycznie mógłbym w Drift21
wpakować masę godzin, grzebiąc w silnikach samochodów i dosłownie rozbierając
je na części, byle tylko zyskać odrobinę mocy więcej przed kolejnymi zawodami. Wówczas
Drift21 byłby grą świetną, w obecnej formie jest już niestety tylko dobrą.
Spellcaster University
Gatunek:
Strategia ekonomiczna/karcianka
Developer:
Sneaky Yak Studio
Rok
wydania: 2021r.
Grałem
na: PC
Gra
dostępna wyłącznie na PC
Moja recenzja Spellcaster University dla Gamerweb.pl
Powiedzieć,
że ostatnimi czasy karcianki cieszą się wśród graczy popularnością, to nie
powiedzieć nic. Przeżywamy bowiem zalew produkcji wykorzystujących karty jako
swoją główną mechanikę. Co jednak najważniesze, coraz częściej nie są to
zwyczajne klony Magic: The Gathering lub Hearthstone’a, a tytuły łączące
nierzadko pozornie niekompatybilne ze sobą gatunki. Idealnym tego przykładem
jest właśnie Spellcaster University, które u swych podstaw jest strategią
ekonomiczną, pozwalającą graczom na wybudowanie ich wymarzonego uniwersytetu magicznego
i zarządzanie nim. Klasycznie mamy tu więc wznoszenie budowanie nowych
pomieszczeń, zatrudnianie pracowników, przyjmowanie studentów oraz
przydzielanie ich do klas, a także dbanie o potrzeby naszych podopiecznych. Psikus
polega jednak na tym, że rozwój naszego uniwersytetu uzależniony jest poniekąd
od naszego szczęścia, bo kolejne pomieszczenia i pracowników dobieramy w
postaci kart z kilku powiązanych z konkretnymi typami magii talii. Poza
reprezentowaną dziedziną, nigdy nie wiemy więc, co dostaniemy za wydane pieniądze,
ale na szczęście mamy możliwość wyboru spomiędzy trzech wylosowanych kart,
dzięki czemu nie jesteśmy w całości zdani na łaskę losu.
Jednak
nawet gdyby tak było, wątpię, by wpłynęło to na sam odbiór gry. Spellcaster
University nie należy bowiem do gier trudnych i złośliwcy mogliby określić go mianem
samograja. Faktycznie, nie musimy martwić się tu, że splajtujemy. Ba, wydaje mi
się, że, nie licząc ostatniego poziomu, w ogóle nie można tu przegrać. Sprawia
to niestety, że rozgrywka dość szybko staje się raczej schematyczna. Rozwój
uniwersytetu przy każdym podejściu przebiega mniej więcej tak samo,
charakterystyki potencjalnych studentów i wykładowców przestają nas obchodzić,
a jedyną angażująca mechaniką są kontakty z sąsiadującymi z nami ugrupowaniami,
które przy dobrych relacjach obdarzą nas różnorakimi benefitami. Boli więc
odrobinę fakt, że co dziesięć growych lat mozolnie budowana uczelnia zostaje
doszczętnie zniszczona przez armię Pana Ciemności, a my rozpoczynać musimy od
zera. Na szczęście zmieniają się lokacje, w których nie tylko poznajemy nowe
postacie, ale one same mają też wpływ na sposób budowania, bo, przykładowo,
działkę na dwie połowy rozdziela przepaść.
Wprowadza
to drobny powiew świeżości, ale przy dłuższych sesjach Spellcaster University
może okazać się nieco męczący. Przy krótszych posiedzeniach natomiast, problem
ten powinien całkowicie zniknąć, pozostawiając w waszych rękach niezwykle
przyjemną i uroczą strategię ekonomiczną z kartami w roli głównej. To dla mnie
naprawdę niemałe zaskoczenie, bo zazwyczaj nie przepadam za karciankami, ale
Spellcaster University jest na tyle „niekarciany”, że przyjemność z niego może
czerpać nawet taka maruda jak ja. Nie ma tu bowiem konieczności mozolnego budowania
swojego decku. Twórcy pozostawili samo mięsko, dzięki czemu w spokoju można
oddawać się wznoszeniu swojego akademickiego imperium.
Komentarze
Prześlij komentarz