Abba ojcze (241)
Kiedy
tylko zapadała noc, jak przestawałem zagrywać się w Super Mario RPG: Legend of
the Seven Stars, by stać się tanecznym demonem w ABBA: You Can Dance.
Posłuchajcie…
Super Mario RPG: Legend of the Seven Stars
Gatunek:
jRPG
Producent:
Square
Rok
wydania: 1996
Grałem
na: SNES Classic Edition
Gra
dostępna także na: SNES
Ostatnim,
z czym kojarzy mi się Mario, są japońskie RPG-i, choć zdążyłem się już przecież
przyzwyczaić, że wąs najsłynniejszego hydraulika świata zdobi okładki nie tylko
klasycznych platformówek, ale również gier wyścigowych, sportowych,
imprezowych, a nawet wariacji Tetrisa. Tymczasem w 1996 roku Nintendo oddało
markę w ręce Square, by Ci stworzyli pierwszego (choć mimo wszystko nie
jedynego, aczkolwiek – według doniesień fanów – seria Paper Mario to nie do
końca to samo) jRPG-a z wąsaczem w roli głównej.
Nie
ma co, Nintendo nie mogło sobie wybrać lepszego partnera do tej roboty, bo
Square jest z jRPG-ami niemalże tożsame. Nie powinno zatem dziwić, że twórcy
kultowego Chrono Triggera i nieśmiertelnej serii Final Fantasy sprawili, że
kuriozalny pomysł „Wielkiego N” nie tylko stał się rzeczywistością, ale też
olbrzymim sukcesem, zarówno komercyjnym, jak i artystycznym. Co jednak
najważniejsze, Super Mario RPG: Legend of the Seven Stars to produkcja, po którą
warto sięgnąć nawet dziś – dwadzieścia sześć lat po premierze.
Wprawdzie
nie będzie to łatwe, bo, poza zamkniętymi sklepami cyfrowymi Wii i Wii U oraz
wycofanym ze sprzedaży SNES Classic Edition, Super Mario RPG: Legend of the
Seven Stars nigdy nie trafiło do ponownej sprzedaży. By zagrać, należy zatem
nieco się natrudzić lub udać się w głąb szarej strefy sceny emulacyjnej.
Jakkolwiek byście jednak do tematu nie podeszli, Wasz trud jak najbardziej się
opłaci, bo Super Mario RPG to naprawdę solidny i wbrew pozorom pełnoprawny
jRPG, z którym każdy fan klasyki powinien się zapoznać.
Oczywiście,
nie należy spodziewać się tutaj fabuły równie głębokiej i złożonej, co w innych
produkcjach Square. Jest to w końcu tytuł z Mario w roli głównej, więc
zrozumiałym jest, że celuje on w zdecydowanie bardziej rodzinne środowisko.
Fabularnie po raz kolejny zaczynamy od próby uratowania księżniczki Toadstool z
rąk parszywego Bowsera, ale dość szybko będziemy musieli osiągnąć porozumienie
ponad podziałami, bo jego zamek zostaje przejęty przez tajemniczego Smithy’ego,
o którym początkowo wiadomo tylko tyle, że planuje przejąć kontrolę nad całym
światem.
Ot,
raczej nieskomplikowana opowiastka, w której nie brakuje jednak sympatycznych
bohaterów. Jak w każdym klasycznym jRPG-u, tak i tutaj będziemy bowiem zbierać
własną drużynę z poznawanych podczas wyprawy indywiduów. Każdy z członków ekipy
posiada też zestaw charakterystycznych umiejętności specjalnych, które warto
nauczyć się wykorzystywać, by jak najsprawniej rozprawiać się z przeciwnikami.
Poza
zdecydowanie niższym i przystosowanym do młodszego odbiorcy poziomem trudności,
system walki w Super Mario RPG to bowiem dokładnie to samo, co zobaczyć można w
dowolnej odsłonie Final Fantasy, wzbogacony jedynie o element interaktywny.
Otóż wciskając w odpowiednim momencie przycisk ataku, możemy zwiększyć zadawane
przeciwnikom obrażenia lub uchronić przed ich otrzymaniem samych siebie. To
dość prosty, ale całkiem efektywny pomysł, który nieco urozmaica kolejne,
bliźniaczo do siebie podobne potyczki.
Super
Mario RPG: Legend of the Seven Stars to – jak już wspominałem – pełnoprawny
jRPG, co wiąże się również ze wszystkimi przywarami tego gatunku, jak chociażby
masa powtarzalny potyczek. Nie zmienia to jednak faktu, że tytuł ten pełen jest
uroku i bawiłem się naprawdę przednio, przemierzając kolejne kolorowe krainy,
sąsiadujące z Grzybowym Królestwem. Toteż jeżeli chcielibyście zainteresować
młodszych graczy gatunkiem lub sami pragniecie spróbować w nim swoich sił, ale
odstraszają Was długie czasy rozgrywki i wysokie poziomy trudności – Super
Mario RPG: Legend of the Seven Stars będzie perfekcyjnym wyborem.
ABBA: You Can Dance
Gatunek:
Taneczna
Producent:
Ubisoft Paris, Ubisoft Bucharest
Rok
wydania: 2011
Grałem
na: Wii
Gra dostępna wyłącznie na Wii
Na
parkiecie poruszam się z gracją pijanego wujka na weselu, czym zresztą się
szczycę. Zazwyczaj też w tango nie lecę czym prędzej po rozpoczęciu, bo do rubasznych
pląsów potrzebna mi jest odpowiednia zaprawa. Tę stanowić mogą dwie rzeczy:
konsumpcja napojów szeroko rozumianych jako wyskokowe lub przepiękne szlagiery
dyskotek z czasów, których nie miałem szansy doświadczyć. ABBA: You Can Dance
skutecznie trafiła w drugą z powyższych kategorii, oferując mi możliwość
terroryzowania mojej żony i kota swoimi ponętnymi ruchami przy kapitalnych
kawałkach kultowego, szwedzkiego zespołu.
Choć
ruchy mam pijanego wujka, to już gust muzyczny odziedziczyłem po jego tylko
lekko zarumienionej winem żonie. Toteż kiedy z głośników zaczyna lecieć ABBA,
ewoluuję w tanecznego demona, nie mogąc się powstrzymać od pląsu. Nic więc
dziwnego, że taneczne ABBA: You Can Dance tak bardzo przypadło mi do gustu, bo
pośród 26 dostępnych kawałków znalazły się tu praktycznie same hity – „Mamma
Mia”, „Gimme, gimme”, „SOS”, „Super Trouper”, „Summer Night City”… Toć przecież
nóżka tupie na sam widok powyższych tytułów.
Nie
trzeba być jednak zawodowym tancerzem, by cokolwiek sensownego w ABBA: You Can
Dance zatańczyć. Naszym celem jest naśladowanie pląsającego na ekranie
tancerza, wspomagając się pojawiającymi się po jego lewej lub prawej stronie
podpowiedziami. Początkowe próby tańca są wprawdzie dość chaotyczne, bo gra nie
oferuje niestety możliwości zapoznania się z układem na sucho i przećwiczenia
poszczególnych kroków, ale po kilku chwilach zaczynamy łapać bluesa i
naśladowanie idzie nam coraz lepiej.
Sporym
ułatwieniem jest tu zdecydowanie fakt, że ABBA: You Can Dance powstała z myślą
o Wii, a zatem nasze ruchy śledzone są wyłącznie na podstawie trzymanego w
prawej dłoni wiilota. Po tanecznych doświadczeniach z Kinectem, ten sposób
sterowania wydawał mi się nie tyle ubogi, co wręcz ułomny, bo teoretycznie
wystarczy przecież stać i odpowiednio machać ręką. W praktyce sprawdza się to jednak
zaskakująco dobrze i choć faktycznie rozgrywka jest mocno uproszczona, to wciąż
wykonywać będziemy musieli masę obrotów i wymachów. Osobiście sam z siebie
chciałem jak najwierniej wykonywać prezentowane ruchy, bo po prostu wyglądało
to fajnie.
Naprawdę
nie sądziłem, że tak mocno wciągnę się w grę taneczną, a tu proszę… Po
uruchomieniu konsoli spędziłem praktycznie cały dzień, wywijając w salonie do
klasyków Abby, ciesząc michę i zażywając przy tym nieco potrzebnego każdemu lwu
kanapowemu ruchu. Mam też olbrzymią ochotę sięgnąć po kolejne gry taneczne, a
jako, że za ABBA: You Can Dance odpowiadali twórcy Just Dance, to już chyba
nawet wiem, co w niedalekiej przyszłości znajdzie się na moim celowniku.
Komentarze
Prześlij komentarz