Odyseja obrażonego (239)
Assassin’s
Creed: Odyssey pokazał mi, że choć faktycznie teraz to nie ma asasynów (a
kiedyś to były!), to wbrew pozorom wcale nie oznacza to niczego złego.
Posłuchajcie…
Assassin’s Creed: Odyssey
Gatunek: RPG
Producent: Ubisoft Quebec
Rok
wydania: 2018
Grałem
na: PlayStation 5
Gra
dostępna także na: Xbox One, PlayStation 4, PC
Assassin’s
Creed to jedna z tych serii, na które śmiertelnie się obraziłem, kiedy
zapowiedziano jej diametralny zwrot w nowym kierunku. Przez lata wydawało mi
się, że porzucenie skradankowej formuły na rzecz mechaniki pełnoprawnego RPG-a
sprawi, że cykl zatraci swoją własną tożsamość. Aż do teraz nie miałem jednak
okazji do skonfrontowania swoich przypuszczeń z rzeczywistością. Za sprawą
mojej świeżo upieczonej żony w czytniku mojej konsoli jakiś czas temu zagościło
bowiem Assassin’s Creed i przyznam, że dawno już żaden tytuł nie wywołał we mnie
równie skrajnych emocji.
Pozornie
miałem rację i rzeczywiście Assassin’s Creed: Odyssey (a co za tym idzie
również Origins i Valhalla, które są przecież oparte na tym samym szkielecie)
to „asasyn” wyłącznie z nazwy. Twórcy zmienili tak wiele, że tytuł ten bez
najmniejszego problemu mógłby otwierać zupełnie nową serię gier RPG.
Wprowadzenie systemu questów, poziomów bohatera oraz przeciwników, a także
niemalże całkowite zarżnięcie skradania skutkują doświadczeniem zupełnie innym
od tego, do którego przez lata przyzwyczajał nas Ubisoft.
Nie
jest to bynajmniej wada, w żadnym razie. Inne nie oznacza w końcu gorsze, co
świetnie widać właśnie na przykładzie Assassin’s Creed: Odyssey. To
dopracowana, pełnowymiarowa produkcja, przy której spędziłem kilkadziesiąt nad
wyraz przyjemnych godzin. Gra momentalnie oczarowuje klimatem starożytnej
Grecji, co rusz zachwycając zniewalającymi krajobrazami i intrygując ciasnymi,
pełnymi rzeźb i zróżnicowanej architektury uliczkami kolejnych polis, a
doznania tylko potęguje przygrywająca w tle muzyka.
Nowy, RPG-owy kierunek wprawdzie wymaga porzucenia starych taktyk na rzecz bardziej agresywnego stylu rozgrywki, ale kiedy tylko nam się to uda, okaże się, że walka w Assassin’s Creed: Odyssey sprawia masę frajdy, pozwalając na zaskakująco dużą dowolność w boju. Skupienie się na parowaniu jest równie skuteczne, co unikanie, do dyspozycji mamy szereg różnorodnych umiejętności specjalnych, a nic też nie stoi na przeszkodzie, by w ferworze walki wycofać się na moment i zalać wrogów gradem strzał z łuku. Mało tego, jeśli znudzi Wam się walka na lądzie, to w lokalnym porcie czekać na Was będzie statek, którym ruszycie na podbój mórz i oceanów.
A
jest co podbijać, bo wirtualna Hellada jest wręcz przytłaczająco olbrzymia, a
przy tym niezwykle różnorodna. Każda kolejna wysepka wyraźnie się od siebie
różni, więc w trakcie rozgrywki naturalnie chce się sprawdzić, na co też tym
razem natrafimy. Obszerne Ateny kapitalnie kontrastują z ciasną, wciśniętą
między góry Spartą, a bujne lasy Fokidy w niczym nie przypominają spalonej
słońcem Krety. To jedna z tych gier, w których bez problemu można utopić
dziesiątki godzin, zwyczajnie spacerując i podziwiając piękno jej świata.
Żałuję
jedynie, że w parze z naprawdę fantastyczną rozgrywką nie idzie równie
dopracowana fabuła. Opowieść o próbie odnalezienia i zjednoczenia przez Kassandrę
(lub Aleksiosa) swojej rodziny, przepleciona z wątkiem kultu Kosmosa wprawdzie
miała spory potencjał, ale ostatecznie całość okazuje się być jedynie wymówką
do odwiedzenia kolejnych lokacji. Co gorsza, w zasadzie trudno jest to nazwać
opowieścią o asasynach, bo zakon jeszcze nie powstał, a jedynym łącznikiem z
odwieczną wojną templariuszy i asasynów jest dosłownie kilka scenek z
teraźniejszości.
Tym
bardziej nie rozumiem, czemu nie zdecydowano się na kompletne odcięcie się od
tematu. Wątek asasyński jest tu kompletnie zbędny i wciśnięty na siłę, byle
tylko usprawiedliwić doczepienie do gry tytułu Assassin’s Creed, mającego
sprzedać ją niedzielnym graczom. Zdecydowanie wolałbym, by zamiast kombinowania,
jak połączyć to z lore serii, skupiono się na napisaniu solidnej fabuły. Żal
bowiem, że tak przepastne grono barwnych lokacji i fascynujące lokacje zostały
zmarnowane na niezbyt spójną i w zasadzie pozbawioną sensownego finału
opowiastkę.
Wciąż
nie jestem zbyt wielkim fanem nowego oblicza serii, ale po skończeniu
Assassin’s Creed: Odyssey patrzę na nie zdecydowanie przychylniej. Wprawdzie
nazywanie tego tytułu to swego rodzaju zaklinanie rzeczywistości i uważam, że
zupełne odcięcie Odysei od marki wyszłoby jej zdecydowanie na dobre, ale nie
zmienia to faktu, że jest to najzwyczajniej w świecie bardzo dobra i wciągająca
produkcja.
Zgadzam się z oceną tego asasyna. Gra pomimo, że nie jest typowym Assassin Cread, ma do zaoferowania mnóstwo frajdy. Spędziłem kilka lub kilkanaście dodatkowych godzin tylko po to, żeby odwiedzić każdy zakamarek tego świata. Kiedyś, któreś czasopismo o grach, opisując i wystawiając noty używało jako jednej z kategorii oceny "miodność". W przypadku tego tytułu właśnie ta miodność dodaje mnóstwo uroku tej grze. Szczerze mogę polecić tą grę do spędzenia kilku jesienno zimowych wieczorów.
OdpowiedzUsuń