Staruszek na desce (240)
Zupełnie
nie spodziewałem się, że po tylu udanych powrotach, to właśnie Tony Hawk’s
Underground 2 pokaże mi, że czasami może jednak faktycznie nie warto jest
odświeżać wspomnienia. A przecież tak bardzo lubiłem śmigać na desce z Tonym i
Bamem…
Posłuchajcie…
Tony Hawk’s Underground 2
Gatunek:
Sportowa
Producent:
Neversoft
Rok
wydania: 2004
Grałem
na: Xbox
Gra
dostępna także na: PlayStation 2, PlayStation Portable, GameCube, PC
Przez
ostatnie cztery lata starałem się podtrzymywać na blogu narrację, że wbrew
pozorom warto jest odbywać nostalgiczne podróże i od czasu do czasu wracać do gier,
przy których za młodu spędziliśmy dziesiątki, jeśli nie setki godzin. Nie
zawsze jest to bezbolesne doświadczenie, bo technologia idzie do przodu, więc
wydane już tytuły z każdym kolejnym rokiem stają się coraz bardziej
przestarzałe, ale i z samego obcowania z przywarami i dziwactwami ówczesnych
produkcji można czerpać mnóstwo frajdy.
Do
tej pory podeście to sprawdzało się znakomicie i sporo radości dawało mi
cofanie się nawet do tak „pradawnych” produkcji, jak Quest for Glory II: Trial by Fire. Tony Hawk’s Underground 2 – gra zdecydowanie młodsza – zaskoczył mnie
zatem, kiedy niedługo po jego odpaleniu zacząłem poważnie żałować swojej
decyzji. Było to o tyle dziwne, że w podstawówce spędziłem przy owej produkcji
masę godzin, nie tylko ciesząc się wariacką kampanią, ale też rywalizując z
innymi graczami w sieciowych potyczkach.
Mimo
to, moja nostalgiczna podróż okazała się niewypałem, pozostawiając tym samym
sporą bruzdę na moich wspomnieniach. Nie było to jednak spowodowane stanem
technicznym samej produkcji, bo pod tym względem Tony Hawk’s Underground 2
niewiele można zarzucić, mając oczywiście na uwadze fakt, że tytuł ten powstał
z myślą o szóstej generacji konsol. Należy się więc spodziewać prostych modeli,
rozmazanych tekstur i niskiej rozdzielczości. Skutecznie wynagradza to jednak
płynna rozgrywka w 60 klatkach na sekundę, co na sprzętach z tamtej ery jest
rzeczą wręcz niesłychaną.
Absolutnie
niczego nie mogę zarzucić również mechanice rozgrywki, bo to praktycznie kropka
w kropkę to samo, co w poprzednich osłonach, wzbogacone tylko o kilka niecodziennych
pojazdów oraz tryb skupienia, czyli krótkotrwałe spowolnienie czasu, pomagające
w wykonywaniu trików. Nie zmienia to jednak zbyt wiele w samym rdzeniu zabawy,
więc po licznych sesjach w Tony Hawk’s Pro Skater 4 i Tony Hawk’s Underground,
czułem się jak w domu, śmigając na desce po miastach całego świata.
Mapy
to już niestety osobny wątek. Przyznam, że spośród wszystkich ogranych przeze
mnie odsłon serii, te z Tony Hawk’s Underground 2 podobały mi się najmniej. Na
uwagę zdecydowanie zasługuje bardzo przyjemna Barcelona oraz arcyklimatyczny
Nowy Orlean, ale poza nimi miałem wrażenie, że lokacjom brakuje wyrazu i
czegoś, co w jakiś sposób by je wyróżniało. Tym samym Berlin, Boston, a nawet
Sydney poniekąd zlewają mi się ze sobą. Pamiętam je, ale bez większych emocji.
Mam
wrażenie, że cała magia Tony Hawk’s Underground 2 ulatuje wraz z wiekiem
grającego. Jako młodziak byłem absolutnie oniemiały możliwością zwiedzenia
całego świata w towarzystwie legend pokroju Tony’ego Hawka i Bama Margery,
siejąc zniszczenie w trakcie tej totalnie wykręconej eskapady. Czułem się
wówczas niczym członek ekipy Jackass, a to właśnie na filmach z tej serii
(tudzież Viva La Bam) oparto cały charakter THUG2.
Mając
już nieco więcej lat, trudno mi jest nie zauważyć, jak bardzo gówniarska jest
ta produkcja. Może to konsekwencja posiadania starczego mózgu w głowie, ale
absolutnie nie bawi mnie już gra ruletkę przy pomocy śliny i grube chłopy,
sadzące potężne bąki na kiblu, a absolutnie cała kampania to jeden, wielki
festiwal żenady. To właśnie z tego powodu nie byłem w stanie bawić się w Tony
Hawk’s Underground 2 równie dobrze, co przed laty. Szkoda, bo rozgrywka i
muzyka to nadal absolutnie fenomenalna robota, a cała ta gówniarska otoczka
jest dla nich niczym growy Wiedźmin dla Sapkowskiego.
Komentarze
Prześlij komentarz