Fotka (253)

 

Myślałem, że moje zdjęcia są już wystarczająco przerażające, a potem zagrałem w Madison

Posłuchajcie…

Madison

Gatunek: Horror

Producent: Bloodious Games

Rok wydania: 2022

Grałem na: PlayStation 5

Gra dostępna również na: PlayStation 4, Xbox Series X/S, Xbox One, Nintendo Switch, PC

Wielką tragedią dla graczy było, wywołane wewnętrznymi konfliktami i zmianami w Konami, anulowanie w 2015 roku Silent Hills. Jego poświęcenie na całe szczęście nie poszło na marne – służąca za specyficzną formę marketingu gra P.T. wywarła bowiem tak olbrzymie wrażenie na społeczności fanów marki, że obecnie, blisko dziesięć lat od jej debiutu, co rusz natrafiamy na niezależne produkcje, starające się emulować oferowane przez tę produkcję doświadczenie. Do grona najlepszych przedstawicieli tego nurtu bez dwóch zdań należy właśnie Madison.

Żeby nie było, w żadnym razie nie jest to tytuł w jakikolwiek sposób odkrywczy. Madison to bowiem klasyczny już horror, określany przez złośliwców „symulatorem chodzenia”. Rozgrywka jest zatem do bólu wręcz prosta, opierając się w końcu na powolnym eksplorowaniu nawiedzonego domu rodziny Hale’ów, podczas którego usiłujemy odkryć tajemnicę związaną z serią morderstw sprzed lat, a przy okazji zwyczajnie przetrwać i umknąć polującym na nas siłom nieczystym.

Nie mamy tu żadnych broni czy leczniczych roślinek. Ba, nie ma tu nawet walki, a jedyną formą odpierania demonicznych ataków jest wierny aparat głównego bohatera. Służy on również do rozwiązywania części zagadek, wpływając swoim fleszem na otoczenie. Brzmi to dość abstrakcyjnie, ale w trakcie samej rozgrywki zdaje się to mieć jak najbardziej sens ze względu na historię owego urządzenia. Przyznam jednak, że miejsca, w którym należy go użyć mogłyby być lepiej oznaczone. Przynajmniej na początku, bo o ile wraz z upływającymi godzinami uczymy się pewnych zależności, o tyle na początku Madison daleko jest do bycia czytelną produkcją.

Abstrakcyjne zagadki to zresztą w ogóle dość spory problem całej gry. Lubię dobrą zagwozdkę, ale niektóre ze stawianych przed graczem wyzwań przekraczają tę cienką granicę między wymagającym a nieprzejrzystym. W jednej z lokacji można spokojnie utkwić na długi czas, bo jeden z potrzebnych do progresji przedmiotów pojawi się dopiero, kiedy odnajdziemy malutką karteczkę, przesuwaną pod drzwiami poza naszym wzrokiem. Innym razem będziemy zmuszeni do kilkunastokrotnego przesłuchania całej piosenki na szeregu gramofonów, bo z któregoś z nim, wybieranego losowo, wypadnie wówczas kolejny element układanki.

Jest to dość upierdliwe, ale przy odrobinie uporu (lub z zewnętrzną pomocą) prędzej czy później wpadnie się na rozwiązanie. Czasu na celebrowanie jednak nie będzie, bo demoniczna działalność z każdą kolejną zagadką staje się coraz bardziej widoczna. W tle nieustannie słychać tupot i skrzypienie podłogi, drzwi zamykają się na naszych oczach, a elementy otoczenia zmieniają swoją pozycję, kiedy tylko na moment odwrócimy wzrok. Klimat jest zatem gęsty niczym smoła, a poczucie zagrożenia nie odstępuje nas nawet na krok. Trzeba jednak przyznać, że to raczej zasługa kilku mniej lub bardziej tanich jump scare’ów, aniżeli faktycznego zagrożenia ze strony potwora.

Nie zmienia to jednak faktu, że grając w Madison faktycznie się bałem. Już widok samych korytarzy – niby realistycznych, ale jednocześnie w jakiś sposób nierzeczywistych – przywołuje gęsią skórkę, zwłaszcza kiedy nagle wysiada światło, a całość spowita jest diaboliczną czerwienią. Warto jednak ograniczyć się do grania wyłącznie w nocy, kiedy pozostali domownicy śpią. Krzątająca się po mieszkaniu żona lub goniący niewidzialną mysz kot skutecznie niszczą iluzję zagrożenia. Ta natomiast jest na tyle świetna, że szkoda ją sobie odbierać. Zwłaszcza że to najlepszy element Madison, bo bez niej to zaledwie symulator chodzenia.

Komentarze

Popularne posty