Czarna owca (267)
Normą
stało się wieszanie psów na Castlevania II: Simon’s Quest, ale może warto się
zastanowić, czy ten diabeł faktycznie jest tak zły, jakim go malują.
Posłuchajcie…
Castlevania II: Simon’s Quest
Gatunek: RPG
Producent:
Konami
Rok
wydania: 1987
Grałem
na: PlayStation 5
Gra dostępna
również na: PlayStation 4, Xbox One, Xbox Series X/S, Nintendo Switch, PC,
Family Computer Disk System, NES, NES Classic Edition
Myśleliście,
że usilne wpychanie wszędzie otwartych światów i rozdmuchiwanie gier do
niemożebnych wręcz rozmiarów to plaga naszych czasów? Nie dziwię się, również
tak mi się wydawało. Tymczasem podobne praktyki stosowane już czterdzieści lat
temu, w czasach czwartej generacji konsol. Castlevania II: Simon’s Quest jest
bowiem dla oryginalnej Castlevanii mniej więcej tym, czym dla Darksiders było
Darksiders II – ambitną kontynuacją, która jednak podzieliła graczy. W końcu
nie mamy już do czynienia z prostą (przynajmniej mechanicznie) platformówką, a
pełnoprawnym RPG-em.
W
ogóle lata osiemdziesiąte były dość ciekawym okresem dla produkcji gier. O ile
dziś sukces nowej gry zazwyczaj skutkuje usilnym trzymaniem się przez twórców w
kolejnych latach sprawdzonej formuły (vide God of War: Ragnarok), kiedyś wcale
nie było to tak oczywiste. Jednym z najsłynniejszych przykładów jest chociażby
drastyczna zmiana w mechanice rozgrywki między The Legend of Zelda a Zelda II:
The Adventure of Link, która – podobnie zresztą do Castlevanii – ze stosunkowe
prostego akcyjniaka stała się produkcją aspirującą do miana gry RPG.
Na
całe szczęście, przeskok między pierwszą Castlevania a Castlevania II nie jest
równie drastyczny. Mechaniki rozgrywki u podstaw pozostaje z grubsza bez zmian.
Akcję wciąż obserwujemy z boku, nacierających na nas przeciwników nadal łoimy
biczem, a sekcje platformowe pozostają równie drewniane, co w poprzedniczce.
Konami dorzuciło jednak do równania całą masę mechanik, które czynią
kontynuację zdecydowanie bardziej intrygującą od oryginału. Można by wręcz
pokusić się o nieśmiertelne w recenzjach stwierdzenie, że Castlevania II:
Simon’s Quest to po prostu więcej i lepiej, niż poprzednio. No, a przynajmniej
tak może się wydawać na pierwszy rzut oka.
Rozgrywka
zyskała przede wszystkim na liniowości. Miejsce akcji nie ogranicza się już
bowiem wyłącznie do liniowego zamku Castlevania, pozwalając nam na eksplorację
całkiem sporego, otwartego świata, pełnego zamieszkałych przez NPC-ów
miasteczek, różnorodnych lokacji i dybających na nasze życie przeciwników.
Teoretycznie możemy zatem już kilka chwil po uruchomieniu Simon’s Quest udać
się w dowolnym kierunku, aczkolwiek twórcy starają się popchnąć nas w
odpowiednią stronę, czyniąc potwory w konkretnych lokacjach silniejszymi.
Jeżeli zatem nagle dostajemy ostry wpiernicz, wiemy, że prawdopodobnie
powinniśmy tu wrócić nieco później, kiedy staniemy się nieco silniejsi.
W
tym miejscu wkracza kolejna nowość, czyli rozwój bohatera. Powracające z
oryginału serduszka (wypadające tym razem z przeciwników, nie świeczników)
służą już nie jako amunicja dla broni specjalnych, a waluta i jednocześnie
punkty doświadczenia. Zebrane serca wydać będziemy mogli w miastach na
ulepszenia dla naszego bicza oraz różnorakie przedmioty, które pomogą nam w
czyszczeniu plansz z przeciwników. Poziomy z kolei wpadają same po zebraniu
konkretnej, łącznej liczby serduszek, czyniąc bohatera silniejszym i bardziej
odpornym na obrażenia.
Miasta
to jednak nie tylko sklepy i uzupełniające zdrowie kościoły, ale przede
wszystkim miejsca pozyskiwania informacji. Twórcy umyślili sobie bowiem, że
kolejna przygoda Simona będzie nieco bardziej epicka i pełna przygód. W końcu
nie ma on tym razem za zadanie wyłącznie zabicia Draculi, a zebranie
rozrzuconych po świecie części ciała wampira, by móc go wskrzesić, pokonać po
raz kolejny i przełamać rzuconą przez niego ostatnim tchnieniem klątwę. Miejsce
ich pochówku należy jednak uprzednio odkryć, rozmawiając z mieszkańcami, którzy
chętnie podzielą się z nami swoją wiedzą.
Brzmi
świetnie, prawda? Cóż, Castlevania II: Simon’s Quest pomimo olbrzymich ambicji
swoich twórców oraz masy innowacyjnych pomysłów (wprowadzono tu nawet cykl
dobowy, przez który w nocy przeciwnicy stają się jeszcze silniejsi. Pozdro,
poćwicz, panie Dying Light), uważany jest przez fanów za czarną owcę serii.
Otwartość świata w połączeniu z ówczesnym sposobem projektowania gier
skutecznie wywołuje poczucie zagubienia, a w odnalezieniu się absolutnie nie
pomagają pozyskiwane od mieszkańców wskazówki. Zachodnie wydania gry mogą
poszczycić się bowiem fatalnie złym tłumaczeniem, momentami uniemożliwiającym
rozwiązanie już i tak mocno abstrakcyjnych zagadek.
Polecam
zatem rozpoczęcie zabawy od przeanalizowania poradnika, by mieć jakiekolwiek
pojęcie, co należy zrobić. Nie żebym nie miał Was za ludzi inteligentnych, ale
stawiam piwo, jeżeli sami wpadniecie na rozwiązania tak kuriozalne, jak
chociażby niesławne kucanie twarzą do ściany z kryształem w ręku, by przywołać
tornado, które zabierze bohatera do jednej z
pięciu posiadłości, w których ukryto część ciała Draculi. Te zresztą
pełne są ukrytych przejść i niewidzialnych pułapek, aczkolwiek to już mały
pikuś.
Posiadłości,
pełniące tutaj rolę lochów, nie stanowią większego wyzwania. Problematyczna
może okazać się nawigacja po labiryntowych korytarzach, ale poza tym nie
znajdziecie tam niczego, czego nie doświadczyliście poza nimi. W większości z
nich nie spotkacie nawet bossa, a nawet jeśli na niego traficie, to mocno
przytemperowany poziom trudności w Simon’s Quest sprawi, że uporacie się z nim
raz-dwa. Paradoksalnie, największym popychadłem w grze jest Dracula, który
składa się tak szybko, że pokonać mogliby go w zasadzie okoliczni chłopi z
widłami.
Dość
przewrotnie, grając w Castlevania II: Simon’s Quest, bawiłem się lepiej niż w
oryginale. Intrygujący świat skutecznie podtrzymywał moją uwagę, śliczne
lokacje cieszyły oko, a genialna muzyka dodawała mi animuszu. Nawet większość
bolączek, pokroju felernego tłumaczenia, łatwo obecnie wyeliminować odpalonym
na telefonie poradnikiem. To zdecydowanie nie jest gra idealna, ale mam
wrażenie, że notoryczne wieszanie na niej psów jest mocno niesprawiedliwie.
Brak jej szlifu, to prawda, ale mimo wszystko Castlevania II: Simon’s Quest to
dobra i niezwykle ambitna, jak na swoje czasy, produkcja, którą nadal warto
poznać.
Komentarze
Prześlij komentarz