Zguba i cierpienie (287)
Zastanawiacie się, co tutaj mam? Zgubę i cierpienie. W najlepszych ich wydaniach, bo opowiem Wam dziś o DOOM (1993) i The Suffering.
Posluchajcie...
DOOM (1993)
Gatunek: FPS
Producent: id Software
Rok wydania: 1993
Grałem na: PC
Gra dostępna również na: PlayStation 4, PlayStation 3, PlayStation, Xbox One, Xbox 360, Xbox, Nintendo Switch, SNES, Game Boy Advance, Sega Saturn, Sega 32X, 3DO, PC-98, Mac, Atari Jaguar, Amiga, Android, iOS
DOOM. W zasadzie w tym miejscu mógłbym skończyć ten tekst, bo przecież o tej legendarnej produkcji powiedziano już w zasadzie wszystko. Kogokolwiek byście nie zapytali, będzie wiedział, czym jest DOOM, o ile miał w przeszłości choćby przelotny romans z graniem. To absolutna legenda branży, która może nie położyła podwalin pod pierwszoosobowe strzelanki (to zrobił rok wcześniej Wolfenstein 3D), ale już z całą pewnością zbudowała całą resztę. Wpływu Dooma na branżę elektronicznej rozrywki zwyczajnie nie da się przecenić i pomimo trzydziestu lat na karku pozostaje on pozycją obowiązkową dla każdego fana gier.
Sam nadrobiłem go dopiero teraz, do czego mocno popchnęła mnie lektura „Masters of Doom. O dwóch takich, co stworzyli imperium i zmienili popkulturę” Davida Kushnera. Fakt ten w kontekście kończącego wstęp zdania może w pewnym sensie robić ze mnie hipokrytę, ale po nadrobieniu w końcu Dooma jeszcze bardziej utwierdzam się w prawdziwości postawionej tezy. Absolutnie nie spodziewałem się tego, jak dobrze dzieło id Software się zestarzało. Sam jestem niedużo od Dooma młodszy, a już wstawanie wieczorem z wersalki wywołuje u mnie kolkę, a ten oto demoniczny dziaduszek ma w sobie tyle ikry, co nafaszerowany cukrem kilkulatek.
Podobnie jak w przypadku The Suffering powodów ku temu upatruję w minimalizmie i gameplayowej prostocie. DOOM to FPS, tylko tyle i aż tyle. Brak tu jakichkolwiek udziwnień, które po latach mogłyby negatywnie wpłynąć na całe doświadczenie. Ot, dostajemy spluwę i brniemy po kolana w jusze ku końcowi każdego z 27 poziomów (lub 37, jeżeli liczyć dodatkowy epizod z The Ultimate DOOM i level eksluzywny dla oryginalnego Xboxa). Siedem rodzajów broni i kilka typów przeciwnik to wszystko, czego potrzeba do szczęścia. Strzelanie jest bowiem niezwykle wręcz miodne, a gameplay przyjemnie, choć nie przesadnie szybki. W zasadzie jedynym, do czego trzeba się przyzwyczaić to brak możliwości patrzenia w górę i w dół, ale to detal, który w żadnym razie nie wpływa na ogólne doznania.
DOOM największe wrażenie robi jednak wtedy, kiedy zdamy sobie sprawę, że od premiery Wolfensteina 3D dzieli go zaledwie półtora roku. To niesamowite, jak absurdalnie szybki był wówczas technologiczny postęp, w czym niemałą zasługę miały zdolności Johna Carmacka. Niby to tylko półtora roku, a Dooma i Wolfensteina 3D dzieli absolutna przepaść, nawet jeśli pod niektórymi względami są to wyraźnie podobne do siebie produkcje. DOOM przede wszystkim nie katuje gracza labiryntowymi poziomami. Jasne, sporo w nich korytarzy i wymagających odnalezienia odpowiedniego klucza wrót, ale zdecydowanie trudniej jest się tu zgubić. Do tego jest to tytuł zdecydowanie bardziej przystępny, choćby ze względu na to, że ataków sporej części przeciwników można uniknąć. Wymaga to jednak ciągłego pozostawania w ruchu, więc pomimo niższego poziomu trudności, rozgrywka okazuje się dużo bardziej dynamiczna.
Największe wrażenie robi natomiast oprawa wizualna. Sterylne, równiutkie pomieszczenia zamku Wolfenstein zastąpione zostały przez pokręcone, pełne przepaści i zbiorników z kwasem lub lawą korytarza i hale wojskowych baz oraz samego piekła. Klimat jest zdecydowanie cięższy, co widać choćby przez leżące tu i ówdzie lub ponabijane na pale, porozrywane ciała naszych towarzyszy broni. Wprawdzie z dzisiejszej perspektywy widok ten nie szokuje w najmniejszym nawet stopniu, ale trzydzieści lat temu musiało robić to niesamowite wrażenie. W końcu nie bez powodu oryginalny DOOM wywołał tak olbrzymią burzę medialną i był oskarżany o deprawowanie umysłów najmłodszych. Najsłabiej zestarzała się niestety ścieżka dźwiękowa. O ile ryki potworów i odgłosy broni wypadają jeszcze całkiem nieźle, tak już przygrywające w tle kawałki MIDI sprawiają niekiedy wrażenie nieco zbyt „radosnych”.
O fabule nawet się nie wypowiadam, bo choć takowa wbrew pozorom faktycznie istnieje (nawet jeśli na życzenie Carmacka została mocno wykastrowana względem oryginalnego pomysłu), to jest ona tu kompletnie pomijalna i w zasadzie niewarta poznania. DOOM nie wymaga fabuły, by móc się przy nim dobrze bawić. Wprawdzie pod koniec rozgrywka robi się nieco zbyt powtarzalna i mogłaby tu pomóc dobra historia, ale jej brak nie zmienia faktu, że przez zdecydowaną większość czasu w Dooma gra się po prostu wybornie. To produkcja dosłownie ponadczasowa, która gdyby ukazała się dzisiaj, z miejsca trafiłaby do panteonu najlepszy boomer shooterów. Zatem jeżeli jeszcze w Dooma nie graliście, to najwyższa pora, aby go nadrobić.
The Suffering
Gatunek: Strzelanka/horror
Producent: Surreal Software
Rok wydania: 2005
Grałem na: PC
Gra dostępna również na: PlayStation 2, Xbox
Moja recenzja The Suffering dla Pograne.eu
Grę do recenzji dostarczył GOG.com.
Początkowo miało to być połączenie Resident Evil i Devil May Cry. Na całe szczęście, tak się finalnie nie stało. Nie, żebym miał cokolwiek przeciw którejkolwiek z tych serii, wręcz przeciwnie, ale gdyby Surreal Software podążyło według pierwotnego planu, najprawdopodobniej nie otrzymalibyśmy The Suffering w formie, którą pokochało tak wielu graczy. Strata byłaby to niepowetowana, bo tytuł ten stanowi jeden z najciekawszych horrorów szóstej generacji konsol, który może i nie jest ani ociupinkę straszny, ale nadrabia to niesamowitym klimatem i świetną historią.
Główną, wymienianą przez twórców inspiracją dla The Suffering było „Lśnienie” Kubricka. Faktycznie, jeżeli bardzo mocno się przyjrzeć, można dojrzeć pewne podobieństwa w momentami dość nieoczywistym sposobie narracji, ale w ogólnym rozrachunku The Suffering znajduje się od „Lśnienia” tak daleko, jak to tylko możliwe. Osobiście widzę tu więcej podobieństw do „Wyspy Tajemnic” Scorsese, na której wprawdzie twórcy z oczywistych powodów nie mogli się wzorować. Obie te produkcje łączy bowiem bardzo podobna struktura narracji, a i sama historia Torque’a i Teddy’ego Danielsa w wielu momentach okazuje się dość podobna.
Torque, główny bohater gry, to morderca, którego poznajemy w momencie, gdy trafia do celi śmierci za zamordowanie swojej żony i dwójki synów. Nie mija jednak zbyt długo czasu, nim sprawy zaczynają obierać bardzo zły kurs. Dochodzi do trzęsienia ziemi, w wyniku którego znajdujące się na odosobnionej wyspie więzienie zaczyna roić się od obrzydliwych, humanoidalnych maszkar. Podział na więźniów i strażników zanika, a jedynym celem każdego ocalałego staje się przetrwanie, niezależnie od kosztów.
No, dobra, może nie do końca, bo opowieść nieustannie wspierana jest przez prościutki, ale nieźle się przy tym spisujący system moralności. Podczas przemierzania korytarzy więzienia co rusz napotykać będziemy innych nieszczęśników, których los bardzo często zależy od nas. Jako że Torque dość wyraźnie ma niezbyt równo pod sufitem, głosy w jego głowie – jeden należący do zmarłej żony, drugi do wewnętrznego demona – bezustannie próbują przeciągnąć go na swoją stronę, zachęcając kolejno do miłosierdzia lub bezmyślnego morderstwa. Finalna decyzja jest nasza, ale od balansu złych i dobrych uczynków zależeć będzie zakończenie, które otrzymamy.
Motyw ten świetnie wpasowuje się w ogólną historię, bo choć wszystko to, co dzieje się w więzieniu to raczej prostolinijna opowieść o ucieczce z nawiedzonego „domu”, tak bezustannie czuć, że jest w tym wszystkim coś więcej. Twórcy wykonali kawał kapitalnej roboty przy projektowaniu świata gry, dzięki czemu pełen jest on ciekawych wątków i pozostawionych bez odpowiedzi pytań, do których odpowiedzi poszukuje się z niemałym zainteresowaniem. Mroczna historia więzienia Abbot, niejasna przeszłość Torque’a, czy w końcu kwestia pochodzenia dziwacznych przeciwników sprawiają, że trudno jest się od The Suffering oderwać.
Oczywiście, duża w tym również zasługa samej rozgrywki, która pomimo sędziwego (jak na gry) wieku, nie tylko nie przeszkadza w odbiorze, ale potrafi też zwyczajnie bawić. Jeżeli ktoś spróbuje Wam sprzedać ten tytuł jako survival horror, odwróćcie się na pięcie i odejdźcie. Bezczelnie kłamie. The Suffering to horror akcji, w którym cały survival sprowadza się do tego, by nie zginąć. Amunicji do każdego typu broni jest sporo, leczących opioidów także, więc ani przez moment nie będziecie tu czuli, że ledwo wiążecie koniec z końcem.
Liczy się przede wszystkim walka z koszmarnymi przeciwnikami. O ile model strzelania wypada co najwyżej przeciętnie, tak już projekty samych potworów to popis geniuszu. Nie tylko wyglądają wręcz przepięknie obrzydliwie, ale dodatkowo mocno osadzono ich w świecie The Suffering. Każda z napotkanych maszkar odwołuje się do tragicznych wydarzeń z przeszłości więzienia, w tym wszelakiego rodzaju sposobów egzekucji skazańców czy moralnie skrzywionych eksperymentów medycznych. Ofiary ścięcia powracają jako poruszające się na ostrzach kadłuby, pochowani pod ziemią żywcem zaczynają bez końca drążyć podziemne tunele, a nafaszerowani chemią nieszczęśnicy przypominają bardziej naszpikowane igłami zwierzęta, niż ludzi.
Sprawia to, że każdego nowego przeciwnika wita się z olbrzymią ekscytacją. Walka z każdym wymaga nieco innego podejścia, biorącego pod uwagę ich zdolności i właściwości, ale mimo wszystko po pewnym czasie i tak robi się dość wtórnie. Typów przeciwników nie ma zbyt wielu, a raczej prosty model strzelania sprowadza się w zasadzie do biegania w kółko i prucia ołowiem. Pewien powiew świeżości wprowadzają możliwość chwilowego przemienia się w mocarnego potwora po zapełnieniu paska adrenaliny, a także sporadyczne i nieskomplikowane zagadki środowiskowe. Nie spodziewajcie się tu też żadnego wyzwania. The Suffering, wliczając w to całkiem przyjemne walki z bossami, to gra wybitnie wręcz łatwa.
Śmiem natomiast twierdzić, że to właśnie ta mechaniczna prostota sprawiła, że tytuł ten zestarzał się z niesamowitą gracją. W zasadzie nie ma tu niczego, co mogłoby zostać jakkolwiek naznaczone zębem czasu, więc i po latach gra się w to całkiem przyjemnie. Oprawa graficzna pozostaje czytelna i fanom charakterystycznej dla tamtej generacji z pewnością przypadnie do gustu, aczkolwiek nawet w 2004 roku The Suffering nie należało do czołówki najpiękniejszy produkcji i było deklasowane przez takie hity jak Half-Life 2, Metal Gear Solid 3: Snake Eater, czy Doom 3. Gra broni się natomiast świetną, mroczną stylistyką, a także dobrym i klimatycznym udźwiękowieniem.
Należy jednak nadmienić, że odpalenie jej na komputerach z Windowsem 10 może stanowić pewne wyzwanie nawet w wersji oferowanej przez GOG-a. W moim przypadku objawiało się to notorycznymi wyjściami do pulpitu, które często nie pozwalały mi nawet na odpalenie nowej gry. Nie pomagało nawet zainstalowanie fanowskiego patcha, który w teorii miał eliminować wszystkie (lub większość) trapiących grę problemów. Rozwiązanie okazało się jednak dużo prostsze, niż myślałem, więc na wszelki wypadek pozwolę sobie Wam doradzić, że jeżeli The Suffering bezustannie się wyłącza, to po prostu usuńcie z głównego folderu gry wszystkie pliki o nazwie „dsound”. Operacja prosta do przeprowadzenia, a przy tym niezwykle skuteczna, bo pozwalająca cieszyć się grą bez jakichkolwiek problemów. No, nie licząc sporadycznych zawieszeń się bohatera na geometrii poziomów.
Przykre jest zatem to, że seria The Suffering została do pewnego stopnia zapomniana. Jedynie od czasu do czasu ktoś przypomni sobie, że faktycznie grał w coś takiego, dzięki dołączonej do CD-Action płytce i w sumie była to bardzo fajna gra. Powód tego stanu rzeczy jest prosty – pieniądze, bo cóżby innego? Kontynuacja, Ties That Bind, mimo wysokich ocen nie sprzedała się zbyt dobrze, więc Midway, wydawca, ukręciło serii kark. Szkoda, bo chętnie zobaczyłbym nową odsłonę tej makabrycznej marki we współczesnym wydaniu. Liche na to szanse, więc jedyne, co nam pozostaje, to cieszyć się z tego, co mamy i wrócić od czasu do czasu do The Suffering. Wbrew tytułowi, czeka Was jedynie przyjemność.
Komentarze
Prześlij komentarz