Ambiwalentne odczucia (347)
Dodatek dodatkowi nie równy, więc choć świeżutki Star Wars: Outlaws –
Wild Card miło mnie zaskoczył, to już Jazzpunk: Flavour Nexus okazał się
rozczarowaniem. Nieco bardziej ambiwalentne uczucia wywołał we mnie z kolei
przepiękny Blanc.
Posłuchajcie…
Star Wars: Outlaws – Wild Card
Dodatek
Producent: Massive Entertainment
Rok wydania: 2024
Grałem na: Xbox Series X
Dodatek dostępny również na Xbox Series S,
PlayStation 5, PC
Dodatek do recenzji dostarczył wydawca.
Nie ma się co czarować, Star Wars: Outlaws hucznym sukcesem bynajmniej
nie było. Wciąż jednak sporej grupie odbiorców – w tym mnie - tytuł ten
przypadł do gustu, więc ucieszyć ich może, że przy okazji premiery dodatku Wild
Card otrzymali świetną wymówkę, by po raz kolejny włożyć buty Kay Vess, wziąć
pod pachę Nixa i ruszyć Śmiałkiem przez galaktykę w poszukiwaniu przygód. Mało
tego, Massive Entertainment najwidoczniej wyciągnęło wnioski z krytyki
(przynajmniej tak sobie wmawiam, bo prace nad DLC trwały najpewniej już od
jakiegoś czasu), bo rozszerzenie zbiera sobie wszystko to, co w Outlaws
najlepsze.
Przede wszystkim rozpisana na jakieś cztery godziny historia po prostu
bawi. Brak tu jakiegokolwiek napuszenia czy przesadnej dramaturgii, ot, to
zgrabnie poprowadzona awanturnicza opowieść, w której Kay zostaje zmuszona
przez Imperium szantażem do wzięcia udziału w elitarnym turnieju sabaaka i
wygraniu dla gubernatora Thordena nagrody głównej – mapy gwiezdnej, prowadzącej
do obfitującej w rzadkie surowce planety. Zadanie to stanowi okazję nie tylko
do ponownego spotkania starych znajomych, ale też przede wszystkim bliższego
poznania Lando Calrissiana, który wprawdzie pojawił się już w podstawce
(zaliczenie jego misji jest wymagana do ukończenia Wild Card), ale tutaj
odgrywa dużo większą rolę.
Dużym atutem dodatku jest jego różnorodność. Klasycznie zabraknąć nie
mogło licznych strzelanin, gwiezdnych bitew oraz infiltracji wrogi baz. Jeżeli
na widok ostatniego wymienionego punktu krzywicie się na myśl o konieczności
pozostawania w ukryciu, to uspokajam, jest to wyłącznie jedna z opcji i nic nie
stoi na przeszkodzie, by przestrzelać się przez cały garnizon szturmowców.
Olbrzymim plusem okazuje się natomiast wątek samego turnieju, który przez
większość czasu stroni od wartkiej akcji, romansując nieco z przygodówką.
Pozyskanie oficjalnego zaproszenia, bez którego nie zostaniemy
dopuszczeni do rozgrywki, wymaga od nas bowiem poszwendania się nieco po
pokładzie Morenii, na którym odbywa się turniej, by znaleźć na to sposób. To
przy okazji szansa na znalezienie nowego, eleganckiego stroju, zwiększającego
nasze szanse w sabaaku. Sam turniej, choć fabularnie emocjonujący i prześliczny
wizualny, okazuje się natomiast śmiesznie krótki. Aż chciałoby się spędzić
więcej czasu przy stole i powoli piąć się do finału. Zamiast tego całość kończy
się zaledwie po kilkunastu minutach.
Czas trwania to zatem mój główny i w zasadzie jedyny zarzut do Wild
Card. Trudno bowiem nie odczuć, że opowieść ta kończy się zdecydowanie zbyt
szybko, przez co nie jest w stanie osiągnąć pełni swojego potencjału. Brak tu
też nowych lokacji, całość ma kompletnie zamkniętą strukturę, więc fani
eksploracji będą zawiedzeni. Niemniej, jeśli podobały Wam się strzelaniny w
Star Wars: Outlaws i głodni jesteście zgrabnej, choć nieco przykrótkiej
przygody w kasynowych klimatach, Wild Card powinno przypaść Wam do gustu.
Jazzpunk: Flavour Nexus
Dodatek
Producent:
Necrophone Games
Rok wydania: 2017
Grałem na: PC
Dodatek dostępny tylko na PC
Jeżeli nie graliście dotąd w Jazzpunk, to najwyższa pora nadrobić
zaległości. Dzieło Necrophone Games to bowiem produkcja ze wszech miar
wyjątkowa, nabijająca się z szeregu elementów popkultury, robiąc to przy użyciu
tony absurdu i surrealizmu. Z pewnością kierunek ten nie przypadnie do gustu
wszystkim, ale tych, którzy się w nim zakochają – lub już zakochali – kusić
może sięgnięcie po trzech latach od premiery podstawki dodatek Flavour Nexus,
kuszący nie tylko wizją kolejnych przygód na kwasie, ale również wyjątkowo
niską ceną.
Wiedzieć natomiast trzeba, że w parze z niską liczbą na wirtualnej
metce idzie równie krótki czas rozgrywki. Przejście Flavour Nexus zajmuje
zaledwie kilkanaście minut, choć czas ten wydłużyć można, liżąc ściany w poszukiwaniu
kolejnych żartów czy elementów otoczenia, z którymi można wejść w interakcję.
Nadmienić należy jednak, że twórcy podchodzą do sprawy uczciwie, wyraźnie
zaznaczając, że Flavour Nexus składa się wyłącznie z jednej krótkiej misji i
dodając, że jego kupno to bardziej wsparcie studia, by to mogło tworzyć kolejne
gry (to, że od premiery DLC nie wydali nic nowego, to już inna kwestia…).
Tyle z teorii, przejdźmy do praktyki. Flavour Nexus to fabularne
uzupełnienie odjechanej fabuły podstawki, rozgrywające się pomiędzy misjami Daytime
Tiki Resort i Nighttime Tiki Resort. Nasz przełożony wysyła nas na szybką misję
zdobycia i zażycia soli trzeźwiących z pobliskiego supermarketu, dzielącego
nazwę z samym rozszerzeniem. Misja to równie prosta, co z narracyjnego punktu
widzenia zbędna, ale stanowi ona podstawę do zawarcia szeregu absurdalnych
gagów. Ot, na stanowisku z kiełbaskami możemy ulepić sobie „balonowego” pieska,
spod piramidy puszek po jej rozbiciu wyskoczy mumia, a wejście w interakcję z
budką telefoniczną na jej ekranie wyświetli się czarno-biały dokument o
historii telefonu.
Absurd goni zatem absurd i jest w tym pewien urok, aczkolwiek szkoda,
że twórcy postawili tutaj przede wszystkim na jednorazowe zgrywy. Oryginalny
Jazzpunk kupił mnie przede wszystkim nieco dłuższymi, a przy tym równie
odjechanymi sekwencjami gagów. Flavour Nexus przypomina pod tym względem
bardziej galerię żartów, aniżeli przemyślaną komedię, tym bardziej że jego lwia
część odbywa się w markecie, w którym chcąc zobaczyć wszystko, chodzić będziemy
od jednej półki do drugiej. W efekcie przez cały czas oczekuje się jakieś
zaskakującej sekwencji wydarzeń, by ostatecznie tylko się rozczarować. No,
dobra, w finale dzieje się nieco więcej, ale tylko odrobinę ratuje to całość.
Flavour Nexus to dodatek, który najlepiej odpalić tuż przejściu
Jazzpunka lub w trakcie jego przechodzenia. Grając w niego osobno, zwłaszcza –
tak jak w moim przypadku – po kilku latach od skończenia oryginału, ta jedna
krótka misja zapewnia zbyt mało czasu antenowego, by po raz kolejny zatopić się
w tym zwariowanym świecie. Gagi wciąż będą zabawne, a oprawa paskudnie urocza i
fascynująca, ale ostatecznie Flavour Nexus pozostawi Was z olbrzymim poczuciem
niedosytu.
Blanc
Gatunek: Przygodowa
Producent: Casus Ludi
Rok wydania: 2023
Grałem na: Nintendo Switch
Gra dostępna również na: PC
Czasem wystarczy jedno spojrzenie, by się zakochać. Doświadczyłem tego
najpierw, spotykając po raz pierwszy swoją żonę, a ponownie przed dwoma laty,
kiedy w trakcie którychś targów ujrzałem zwiastun Blanc. Oprawa utrzymana w
czerni i bieli oraz zapowiedź prawdopodobnie ujmującej historii o niecodziennej
przyjaźni wilczątka i jelonka kupiły mnie od razu. Niby końcowy efekt mógł
okazać się kolejnym pretensjonalnym, artystycznym indykiem, ale cóż, serce nie
sługa. Zaprosiłem więc w końcu żonę do wspólnej rozgrywki i cóż…
Warto w tym miejscu nadmienić, że choć Blanc przewiduje możliwość
solowej rozgrywki na modłę Brothers: A Tale of Two Sons, to jest to tytuł
stworzony z myślą o kooperacji, zarówno tej lokalnej, jak i sieciowej. Toteż to
właśnie w ten sposób zalecałbym doświadczać produkcji Casus Ludi. Wspólne
rozwiązywanie niezbyt skomplikowanych zagadek i koordynowanie wykonywanych
czynności okazują się wówczas całkiem pociągające, podczas gdy w trakcie
samotnej rozgrywki może się to okazać raczej mało porywające, a na dłuższą metę
nawet męczące. Blanc jest bowiem grą wyjątkowo łatwą i nieskomplikowaną. To
dobrze, bo w przeciwieństwie do takiego It Takes Two obawiać nie muszą się go
niedoświadczeni gracze. Źle, bo tym doświadczonym nie będzie miał on zbyt wiele
do zaoferowania.
W Blanc lwią część czasu spędzamy na parciu przed siebie przez kolejne
plansze, skacząc co rusz po kamieniach lub murkach, a co jakiś czas przystając
na chwilę, by rozwiązać jakąś łamigłówkę, by utorować sobie dalszą drogę. Nic
wymyślnego. Ot, przepchnąć przewróconą beczkę pod płot, tworząc tym samym
schodek, po którym można przeskoczyć, albo przegryzając jakiś sznur, dzięki
czemu podtrzymywany przezeń przedmiot spadnie, przyjmując rolę choćby mostku
nad rozpadliną. Czasami napotkamy na swojej drodze również inne zwierzątka, jak
na przykład kaczuszki, które należy swoim ciałem osłonić od wiatru, które
inaczej zepchnie je z powrotem na sam początek trasy.
Grając z żoną, co rusz spoglądałem w jej stronę, by podejrzeć jej
reakcje. Te okazały się w większości pozytywne. Wesoło śmiała się, odkrywając
możliwość zjeżdżania na brzuchu z pokrytych śniegiem pagórków czy widząc na
ekranie urocze interakcje dwójki bohaterów. Nawet poszukiwanie rozwiązania
napotkanego przez nich problemów ją angażowały. To właśnie tego typu emocje
odnajdzie w Blanc nowy gracz. Ja, jako że na gry zmarnowałem już lata,
niekoniecznie podzielałem jej entuzjazm, nudząc się niekiedy, acz wciąż co
jakiś czas znajdując w produkcji Casus Ludi coś dla siebie – część zagadek
wymagała ruszenia głową, a i podróżowanie po ślicznych krajobrazach sprawiało
mi sporo frajdy.
Największym problemem dla nas obojga okazała się natomiast strona
techniczna gry. O ile Blanc w co bardziej otwartych etapach jest jak
najbardziej przyjemnym doświadczeniem, o tyle wchodzenie w interakcję z
elementami otoczenia okazuje się dość często mało intuicyjne i nieco toporne.
Zwłaszcza w sekcjach quasi platformowych, bo skakanie, choć wskoczyć można tu
na naprawdę multum przedmiotów, to można to zrobić dopiero po stanięciu w
odpowiednim, często umożliwiającym sus w kilku kierunkach miejscu. Cierpi na
tym zarówno płynność rozgrywki, jak i płynąca z niej przyjemność. Średnio
sprawdza się również kamera, która w przypadku oddalenia się bohaterów od
siebie głupieje, nierzadko utrudniając grę poprzez choćby ukrywanie ważnych
elementów otoczenia.
Prześlicznie prezentuje się natomiast oprawa, ciesząca oko krajobrazami
zasypanych śniegiem lasów, brzegów rzek, a nawet miasteczek. Wraz z niezłą,
choć niekoniecznie zapadającą w pamięć, muzyką i historią opowiadaną bez użycia
słów tworzy to fantastyczny klimat osamotnienia i pewnej beznadziei, czemu
wtóruje czarno-biała kolorystyka. Na dłuższą metę ten kierunek artystyczny
mógłby okazać się wprawdzie męczący, ale na szczęście dla jakości
doświadczenia, a nieszczęście dla przekładających czas gry na złotówki, Blanc
zamyka się w nieco ponad dwóch godzinach rozgrywki.
Nie powiedziałem jeszcze nic o samej fabule, co jest dla mnie
niepodobne, bo lubię temat ten poruszać na początku swoich recenzji, ale ta w
Blanc jest tak naprawdę nieistotna, by nie powiedzieć nijaka. Ot, mały wilk i
młoda sarenka zostają w trakcie zamieci odseparowani od swoich rodzin i
zmuszeni sytuacją nawiązują nienaturalną z punktu widzenia natury współpracę.
Można się tu doszukiwać głębszego przesłania o niewinności dziecięcego umysłu,
docenianiu osób, które spotykamy na swojej życiowej ścieżce czy „porozumieniach
ponad podziałami” (tego doszukiwać się nawet warto, bo to sztuka zdaje się
zapomniana w obecnych czasach), ale mimo drzemiącego w Blanc potencjału, ten
nie sili się na jego rozwinięcie. Narracja jest płaska i przez większość czasu
pozbawiona momentów, w których faktycznie moglibyśmy ujrzeć rodzącą się w
trakcie wspólnej przygody przyjaźni dwóch naturalnych wrogów.
Toteż trudno jest mi widzieć Blanc jako coś innego, aniżeli tylko
piękną wydmuszkę. Liczyłem na zdecydowanie bardziej emocjonalne doświadczenie,
niż to, co postanowiła zaserwować mi ekipa z Casus Ludi, a przecież nie były to
wcale tak wielkie marzenia, bo już choćby wspomniane wcześniej Brothers: A Tale
of Two Sons udowodniło lata temu, że można stworzyć piękną i ściskającą serce
opowieść bez użycia słów i nieskomplikowaną przesadnie rozgrywką. To
powiedziawszy, Blanc nadal stanowi niezły punkt wejścia dla osób, które z grami
nie miały wcześniej zbyt wiele do czynienia, a przy okazji szansa na zarażenie
swoim hobby (a może i nawet pasją!) swojej drugiej połówki lub pociechy.
Komentarze
Prześlij komentarz