Szybki jak błyskawica (345)

Fani dużych prędkości z pewnością powinni zainteresować się składanką Sonic X Shadow Generations, w której znajdą nie tylko Sonic Generations z dodatkiem Casino Night, ale też całkowicie nową produkcję – Shadow Generations. Natomiast żeby zwolnić, kiedy już je przejdziecie, warto odpalić fantastyczne Monument Valley: Forgotten Shores.

Posłuchajcie…

Sonic Generations

Gatunek: Platformówka

Producent: Sonic Team

Rok wydania: 2011

Grałem na: PlayStation 5

Gra dostępna również na: Xbox Series X/S, Xbox One, Xbox 360, PlayStation 4, PlayStation 3, Nintendo Switch, PC

Moja recenzja Sonic Generations na Pograne.eu

Grę do recenzji dostarczył wydawca.

Kiedy w 2008 roku Sonic Team zastanawiało się, jak uczcić zbliżające się dwudzieste urodziny niebieskiego jeża, do głowy wpadł im kapitalny pomysł – połączyć stare z nowym. Efektem ich trzyletnich prac okazało się ciepło przyjęte Sonic Generations, mające za zadanie uczcić najlepsze elementy z poprzednich odsłon serii. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że swoją przygodę z tą produkcją rozpoczynałem z dość interesującego miejsca. Mój romans z serią ogranicza się do pierwszych kilku odsłon i do grona ich fanów bynajmniej nie należę, ba, średnio lubuję się nawet w gatunku platformówek. Wspominam o tym z dwóch powodów. Po pierwsze, transparentność. Po drugie, Sonic Generations pomimo wszystkich tych znaków na niebie zdołało mnie w sobie rozkochać.

Uważam zresztą, że jest to produkcja perfekcyjna dla każdego, kto chciałby rozpocząć swoją przygodę z Soniciem, ale nie jest pewien, czy sięgnąć po bardziej klasyczne, dwuwymiarowej odsłony, jak chociażby Sonic Mania, czy może coś współcześniejszego i trójwymiarowego w stylu najnowszego Sonic Frontiers lub również odświeżonego niedawno Sonic Colours. Generations łączy w sobie bowiem dwa style rozgrywki, tłumacząc to przy okazji krótkiej i wyjątkowo nijakiej opowiastki o kosmicznym bycie, pochłaniającym bohaterów serii z różnych linii czasowych, tym samym zmuszając młodszą i starszą wersję Sonica do połączenia sił i uratowania swoich przyjaciół oraz świata.

Więcej miejsca na opis fabuły poświęcać nie zamierzam, bo i pisać o czym zbytnio nie ma. To po prostu bezpieczna opowiastka, której jedyną wartością dodaną jest możliwość zobaczenia różnych wersji bohaterów wchodzących ze sobą w interakcję. Nie jest tego jakoś szczególnie dużo, ale docenić należy smaczki, jak chociażby to, że choć współczesny Sonic jest wygadany, to już jego młodsza według chronologii wydarzeń wersja pozostaje niemową, porozumiewając się wyłącznie przy pomocy gestów, okraszonych dodatkowo charakterystycznymi dźwiękami (ot, odgłos sprężynki przy podskoku). Złośliwie pozwolę sobie przy okazji zaznaczyć, że jest to jednocześnie najlepiej napisana postać w grze, bo dialogi swoim „luzactwem” i poziomem gry aktorskiej potrafią przyprawić o skręt kiszek.

Samą rozgrywkę podzielono natomiast na 9 poziomów, nawiązującym stylistycznie oraz mechanicznie do najsłynniejszych etapów z poprzednich Soniców. Nie mogło zatem zabraknąć chociażby kultowego Green Hill Zone z oryginału czy ucieczki przed ciężarówką z Sonic Adventure. Jeżeli niepokoi Was ta skromna liczba poziomów, to niepotrzebnie. Sonic Generations to gra krótka, ale jej ukończenie powinno zająć Wam około pięciu godzin, więc tragedii nie ma. Poziomów w rzeczywistości jest bowiem 18, bo każdy z nich występuje w dwóch wariantach (lub aktach, jak nazywają to twórcy) – klasycznym i współczesnym. Do tego doliczyć należy 7 etapów z bossami, a także łącznie 90 pobocznych wyzwań. Wersja gry ze składanki Sonic X Shadow Generations oferuje ponadto pinballową minigrę Casino Night, która pierwotnie ukazała się jako DLC do PC-towej edycji oryginału.

Pomysł na przedstawienie każdego z poziomów w dwóch wariantach wypada naprawdę kapitalnie. Klasycznym Soniciem faktycznie gra się tak, jak za czasów Mega Drive’a. Toteż ograniczeni jesteśmy do poruszania się po zaledwie dwóch płaszczyznach, każdy z etapów posiada przynajmniej kilka ścieżek do jego końca, a naszą jedyną super mocą jest zwinięcie się w kulkę w locie, by móc uderzyć i pokonać przeciwnika, lub na ziemi, aby „spalić gumę” i wystrzelić z olbrzymią prędkością przed siebie. Zadbano nawet o to, żeby przeszkody terenowe i wrogowie można było dostrzec, dopiero kiedy się w nie wbiegnie. Kolejna złośliwość z mojej strony, ale faktem jest, że osiągana przez Sonica prędkość sprawia, że często musimy wykazać się olbrzymim refleksem, by nie stracić życia.

Etapy współczesnego Sonica będą natomiast zdecydowanie bliższe młodszym graczom (lub przynajmniej mniej starym, bo przecież rewolucjonizujące formułę Sonic Adventure pochodzi z 1999 roku). Akcja przeniesiona zostaje bowiem w trzeci wymiar, aczkolwiek nie oznacza to, że obserwujemy ją wyłącznie zza pleców jeża. Kamera podczas pędzenia po długich prostych potrafi niekiedy oderwać się od bohatera, by ukazać akcję od boku. Potrafi być to niekiedy konfundujące, ale efekt tego pomysłu jest mimo wszystko całkiem niezły. Tego typu przejazdy kamery dodają całości dynamizmu i naprawdę czuć wówczas prędkość, więc kiedy tempo na chwilę zwalnia, bo akurat musimy pokonać kilku przeciwników lub wskoczyć po paru platformach, można poczuć się, jakbyśmy brodzili w smole.

Współczesny Sonic jest przy okazji najbardziej zróżnicowaną mechanicznie częścią przygody, głównie za sprawą licznych umiejętności. Niebieski jeż wprawdzie zapomniał, jak zwinąć się w kulkę, ale za to potrafi pokonać przeciwników, atakując ich kopniakiem z wyskoku (celowanie w przeciwników jest tutaj automatyczne, dzięki czemu nie musimy się frustrować przez mało precyzyjne sterowanie, które charakteryzuje te segmenty), dokonać szybkiej szarży przed siebie, przeskakiwać od jednej ściany do drugiej, a także – to nowość w Sonic X Shadow Generations – uderzyć z przytupem o podłoże, znane weteranom Sonic Manii. Do tego doliczyć należy szereg charakterystycznych dla każdego poziomu umiejętności specjalnych, pozwalających chociażby na moment zamienić się w rakietę lub koło zębate, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.

Szanuję takie przywiązanie do detalu. Każdą wersją Sonica gra się bowiem tak, jak w powiązanych z nimi odsłonach. Wiąże się to wprawdzie z pewnymi ułomnościami, o których wspomniałem powyżej – słaba widoczność przeszkód w klasycznych etapach, czy niezbyt precyzyjne sterowanie w tych współczesnych. To jednak coś, do czego szybko się przyzwyczajamy. Większość poziomów i mechanik stworzono bowiem w taki sposób, by jak najkrócej wystawiać gracza na tego typu ułomności, dzięki czemu przez zdecydowaną większość czasu możemy bezproblemowo cieszyć się wiatrem we włosach, pędząc do mety.

Zwłaszcza że Sonic Generations to produkcja wyjątkowo łatwa. Nie ma tutaj licznika żyć, więc porażka cofa nas do najbliższego punktu kontrolnego, co wiąże się z koniecznością nadrobienia maksymalnie kilkunastu sekund. Poziomy zajmują w większości zaledwie kilka minut, a twórcy checkpointów bynajmniej nam nie skąpią. Przyznam jednak, że nie obraziłbym się o nieco wyższy poziom trudności, w szczególności w przypadku bossów, którzy okazują się niesamowitymi popychadłami. Na szczęście dla spragnionych wyzwać pozostają różnorodne, cóż, wyzwania i przedmioty do zebrania (czerwone gwiazdki, po których zaliczenie pozwoli Wam na odblokowanie bonusowych ilustracji czy alternatywnej muzyki do poziomów.

Pod względem wizualnym Sonic Generations prezentuje się całkiem ślicznie, aczkolwiek w dużej mierze zależy to od poziomu. Nowa wersja Green Hill Zone wypada kapitalnie, ale już Planet Wisp z Sonic Colours to wizualna tragedia. Złego słowa powiedzieć nie mogę natomiast o modelach postaci. Wszystkie są kolorowe i po prostu ładne, ale na szczególną uwagę zasługuje przeniesienie dwuwymiarowych sprite’ów starych wersji postaci w trzeci wymiar. Klasyczny Sonic, Tails i Dr. Robotnik prezentują się świetnie z charakterystyczną dla siebie „kulistością”. Sonic X Shadow Generations nie zmienia pod tym względem zbyt wiele poza wyższą rozdzielczością i liczbą klatek (aczkolwiek 60 FPS robi w tego typu grze sporą różnicę). Mechanicznie też jest całkiem nieźle, błędy się zdarzają, to fakt, ale na szczęście bardzo, bardzo rzadko. Ot, raz przeniknąłem przez przeciwnika, tyle.

Sonic Generations, tak jak już wspominałem, to fantastyczny sposób na to, by odkryć, jaki Sonic odpowiada Wam najbardziej. Ja, ku niemałemu zaskoczeniu, najbardziej polubiłem się z tym współczesnym, choć i ten klasycznemu, ku już całkiem sporemu zaskoczeniu, skłonny byłbym podać rękę na zgodę. Natomiast dla fanów marki jest to absolutny must-have, celebrujący wszystko to, co w Sonicu najlepsze – dynamiczną akcję, widowiskowe sceny oraz świetną, nawet jeśli mocno zakorzenioną w latach dwutysięcznych muzykę. Twórcy włożyli mnóstwo serca w tę produkcję i widać to na każdym kroku, nawet jeżeli Sonic Generations perfekcyjne nie jest.

Sonic Generations: Casino Night

Dodatek

Producent: Sonic Team

Rok wydania: 2012

Grałem na: PlayStation 5

Dodatek dostępny również na: Xbox Series X/S, Xbox One, Xbox 360, PlayStation 4, PlayStation 3, Nintendo Switch, PC

Dodatek do recenzji dostarczył wydawca.

Jeżeli tęsknicie za poziomem-kasynem z Sonic the Hedgehog 2, a Waszą ulubioną poboczną częścią serii jest Sonic Spinball, to z pewną dozą prawdopodobieństwa zainteresuje Was również dodatek Casino Night do Sonic Generations. To bowiem darmowa od jakiegoś czasu, a także dołączona do pakietu Sonic X Shadow Generations minigra pinballowa, w której Sonic przyjmuje rolę kulki na olbrzymim stole do flippera, inspirowanym kultowym etapem z „dwójki”.

Zawartościowo nie jest może imponująco, w końcu do dyspozycji mamy zaledwie jeden stół, ale Casino Night nadrabia to miodnością. Cóż tu dużo mówić, to pinball, więc już po kilku chwilach pstrykania flipperami wsiąknąłem bez pamięci, próbując zebrać jak największą liczbę punktów. Śliczny projekt samego stołu, odrębne umiejętności specjalne dla każdego Sonica i kilka zakamarków, do których możemy się dostać, by chociażby spróbować swoich szans z jednorękim bandytą wystarczają, by doskonale się bawić. Szkoda jedynie, że pomyślano o więcej niż jednym stole.

Sonic X Shadow Generations

Gatunek: Platformówka

Producent: Sonic Team

Rok wydania: 2024

Grałem na: PlayStation 5

Gra dostępna również na: Xbox Series X/S, Xbox One, PlayStation 4, Nintendo Switch, PC

Moja recenzja Sonic X Shadow Generations na Pograne.eu

Moja recenzja Sonic X Shadow Generations w TrójKast #079 - Element foliarski

Grę do recenzji dostarczył wydawca.

Nie wiem, czy wiecie, ale 2024 rok został oficjalnie ogłoszony „Rokiem Cienia”. „Fearless: Year of Shadow”, jak brzmi to po angielsku, to jednak niewiele więcej, jak pełna patosu nazwa kampanii marketingowej, mającej za zadanie świętować premierę filmu „Sonic the Hedgehog 3” oraz postaci Shadow the Hedgehog, który ma się w nim pojawić, a który fanom niebieskiego jeża znany jest od przeszło dwóch dekad. Co to oznacza dla graczy? Cóż, przede wszystkim premierę Sonic X Shadow Generations.

Sega wyraźnie pozazdrościła Nintendo sukcesu Super Mario 3D World + Bowser’s Fury i postanowiła nie być gorsza, wypuszczając na rynek produkt niemalże bliźniaczy. Oznacza to więc, że status Sonic X Shadow Generations jest dość skomplikowany, bo mamy tu do czynienia jednocześnie z remasterem Sonic Generations z 2011 roku, jak i ze składanką gier oraz zupełnie nową, a przy tym niedostępną poza zestawem produkcją – Shadow Generations. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że nie jest to zaledwie dodatek, a pełnoprawny tytuł, który spokojnie mógłby trafić na sklepowe półki samodzielnie. Posiadacze edycji Deluxe Edition otrzymają ponadto cyfrowy album z grafikami, soundtrack, punkty umiejętności w Sonic Generations i skórkę Teriosa w Shadow Generations, a w grudniu sprawdzić będą mogli DLC Tokyo do tej drugiej gry oraz paczkę z filmu „Sonic the Hedgehog 3”, czymkolwiek to jest. Milutko, ale skupmy się na grach.

Zacznijmy od najmniej ciekawego (co nie oznacza, że nieciekawego) elementu zestawu, czyli odświeżenia Sonic Generations. Grę wydano pierwotnie w 2011 roku, celebrując wówczas dwudziestolecie serii. Z tego względu dostaliśmy produkcję dość interesującą, bo łączącą w sobie style rozgrywki dwuwymiarowych oraz trójwymiarowych odsłon serii. Zresztą sama opowieść poprzez manipulacje czasoprzestrzenią umożliwia spotkanie się ze sobą młodszej oraz starszej wersji Sonica. Sonic Generations czerpało garściami z historii marki, swoje – niezbyt trudne, dodajmy - poziomy opierając o projekty najpopularniejszych etapów z poprzednich odsłon i dostosowując każdy do współczesnego i klasycznego typu rozgrywki. Zadbano o charakterystyczne dla bohaterów umiejętności i efekty dźwiękowe, zaserwowano graczom szereg opcjonalnych, przedłużających krótki czas rozgrywki wyzwań pobocznych, a całość upstrzono śliczną, kolorową grafiką.

Odświeżona wersja z Sonic X Shadow Generations nie zmienia w tej formule zbyt wiele. To bardzo zachowawczy remaster, ograniczający się niemalże wyłącznie do zwiększenia liczby klatek do 60 FPS i podbicia rozdzielczości do akceptowalnych dzisiaj wartości. Cała reszta pozostała natomiast praktycznie niezmieniona, więc należy spodziewać się również wszystkich bolączek oryginału, wliczając w to chociażby nieco nieprecyzyjne niekiedy sterowanie w poziomach trójwymiarowych i wyskakujące spoza ekranu pułapki w etapach 2D. Tyczy się to natomiast również dobrych stron Sonic Generations, jak chociażby uroczej, kolorowej grafiki, kapitalnej muzyki i przede wszystkim genialnego uczucia pędu.

Zmiany jakieś tam też na papierze jednak są. Przepisano i nagrano od nowa dialogi, ale ich poziom wciąż pozostaje raczej niezbyt wysoki. Istotniejszymi, choć tylko odrobinkę, nowościami są chociażby wprowadzone stworki Cho, które teraz możemy zbierać na każdym z poziomów, a także nowa umiejętność, czyli Drop Dash, znany fanom Sonic Manii. Ponadto w pakiecie dostajemy pinballowe DLC Casino Night oraz muzeum z grafikami i muzyką. Nie ma zatem tego zbyt wiele, ale Sonic Generations już w momencie premiery było na tyle dobre, że to wystarcza, by doskonale się bawić.

O Sonic Generations napisałem już jednak osobny tekst, więc nie będę się tu dłużej nad nim rozwodził. Na większą uwagę w tej składance zasługuje bowiem Shadow Generations, które swoim tytułem sugerować może, że jest zaledwie rozszerzeniem podstawowej zawartości, ale w rzeczywistości okazuje się pełnoprawną produkcją. Mój wewnętrzny romantyk ubolewa wprawdzie, że z jej premierą nie poczekano jeszcze roku, bo akurat na 2025 rok wypadają dziesiąte urodziny wydanego jeszcze na konsole szóstej generacji Shadow the Hedgehog, ale poza ładną rocznicą zysk dla graczy byłby z tego żaden.

Shadow Generations opiera się na tym samym motywie, co Sonic Generations. W trakcie swojej misji tytułowy bohater zostaje wessany przez wir czasu, trafiając tym samym do pozbawionego kolorów i detalu miejsca poza czasoprzestrzenią. Historia ta toczy się równolegle z przygodami Soniców, aczkolwiek poza kilka tylko momentami, biegnie ona własnym torem, skupiając się przede wszystkim na przeszłości Shadowa, na czele z jego pochodzeniem. O ile w Sonic Generations fabuła stanowiła miałki pretekst do zbierania pierścieni, o tyle tutaj wypada ona naprawdę sensownie, ciesząc sporą liczbą przerywników filmowych i wzruszającymi niekiedy interakcjami z postaciami drugoplanowymi.

Oczywiście nie należy spodziewać się scenariuszowego majstersztyku, lecz spokojnie możecie oczekiwać całkiem wciągającej opowiastki o mierzeniu się z własnymi emocjami i kosmicznym złem przy okazji. Dodatkowo przed zagraniem warto obejrzeć też trzyodcinkową animację Dark Beginnings, stanowiącą prolog dla historii z gry. Jeżeli nabyliście wersję na PlayStation, to możecie zrobić to z poziomu menu. Pozostali niestety muszą odpalić przeglądarkę.

Struktura rozgrywki również wypada niemalże bliźniaczo, aczkolwiek i tutaj nie obyło się bez sporych zmian. Toteż o ile każdy z sześciu poziomów wciąż podzielony jest na dwa akty – jeden w formule współczesnych Soniców, drugi w klasycznej, dwuwymiarowej – o tyle już hub, z którego wyruszamy na kolejne przygody, uległ olbrzymiej metamorfozie. W Sonic Generations stanowił on niewiele ponad interaktywne menu, teraz przeobraził się osobny poziom o otwartej strukturze, który możemy dowolnie przemierzać, ćwicząc swoje umiejętności, a przy okazji zbierając rozsiane po nim kolekcjonerskie śrubki czy odwiedzając muzeum, by zapoznać się z grafikami i szeregiem innej zawartości pobocznej.

Sam Shadow natomiast pod wieloma względami przypomina swojego niebieskiego kuzyna. Jeżeli zatem obawiacie się, że Shadow Generations na wzór Shadow the Hedgehog okaże się po części strzelanką, to możecie spać spokojnie, wciąż mamy tu do czynienia z platformówką z krwi i kości, aczkolwiek zdecydowanie bardziej zróżnicowaną od swojego protoplasty. Objawia się to przede wszystkim pod względem umiejętności, którymi dysponuje bohater. U samego początku rozgrywka Shadowem pokrywa się mniej więcej ze współczesnym Soniciem, ale z każdym kolejnym poziomem odblokowujemy nowe zdolności specjalne, jak chociażby samonaprowadzające pociski, przydatne w trakcie walki, czy mroczna płaszczka, służąca nam do poruszania się po wodzie.

To oczywiście nie wszystkie z nich, jest ich trochę więcej, ale nie chcę zdradzać zbyt wiele, byście i Wy mieli frajdę z odkrywania tego, na co wpadli twórcy. Zwłaszcza że każda kolejna umiejętność znacząco wpływa na przebieg poziomów. Dzięki wspomnianej płaszczce Sonic Team mógł sobie pozwolić na wprowadzenie etapów wodnych, które może pod względem konstrukcji nie odbiegają zanadto od tych standardowych, ale surfowanie płaszczką mimo wszystko wnosi powiew świeżości do formuły rozgrywki. Tyczy się to również bossów, którzy wymagają użycia poszczególnych umiejętności, by się z nimi rozprawić. Poziom trudności wprawdzie wciąż nie jest zbyt wysoki, ale same potyczki okazują się już zdecydowanie bardziej kreatywne i przede wszystkim widowiskowe do tego stopnia, że wyjątkowo łatwo się w ich trakcie przebodźcować.

Pewną łyżką dziegciu w moim odczuciu okazały się poboczne wyzwania, które w Shadow Generations opcjonalne już bynajmniej nie są. By ukończyć grę, trzeba zaliczyć je wszystkie. Są nam one na szczęście dawkowane i nie ma ich zbyt wielu, więc nie należy obawiać się, że tuż przed finałowym bossem czeka Was maraton zbierania pierścieni czy przechodzenia fragmentów etapów bez skucia. Wyzwania są też całkiem przystępne, więc ich zaliczanie jest całkiem przystępne, aczkolwiek nie da się nie odczuć, że to sztuczka, mająca na celu przedłużenie czasu rozgrywki. Shadow Generations przejść można w jakiejś 4-5 godzin, więc odliczając te dodatkowe poziomy, czas ten skurczyłby się do jakichś trzech godzinek z hakiem.

Złego słowa nie mogę natomiast powiedzieć o oprawie gry. Widać, że Sonic Generations i Shadow Generations dzieli trzynaście lat. Ten drugi wygląda po prostu zdecydowanie lepiej, oferując przede wszystkim ładniejsze oświetlenie i więcej detalu, widocznego w szczególności na zbliżeniach na głównego bohatera. Nieco gorzej wypadają wprawdzie postacie ludzkie, ale i do ich nieco zbyt sterylnego wyglądu można się szybko przyzwyczaić. Gra działa ponadto bez zająknięcia, oferując przy tym dwa tryby działalności – wydajności i jakości. Przy tak dynamicznej produkcji polecałbym jednak postawić na ten pierwszy. Dodatkowe klatki zawsze się przydadzą. O niebo lepiej prezentują się natomiast przerywniki filmowe, nie strasząc już koślawymi animacjami i oferując sensowną, nawet jeśli bynajmniej nie oscarową grę aktorską. Świetnie wypada także muzyka, która w Shadow Generations dostała nieco pazura, oferując zdecydowanie bardziej metalowe kawałki. Nadmienić jednak należy, że to bardziej metal w stylu emo, aniżeli Black Sabbath.

Początkowo obawiałem się, że po przejściu Sonic Generations będę odczuwać spore zmęczenie materiału, biorąc się od razu za Shadow Generations. Tymczasem okazało się, że obie wchodzące w skład tego pakietu produkcje są od siebie na tyle odmienne – mechaniczne, stylistycznie i scenariuszowo – że spokojnie wchłonąłbym jeszcze trzecią, gdyby takowa istniała. Sonic Generations to klasyk, którego zdecydowanie warto poznać, nawet jeżeli z serią nie miało się większej styczności. To samo (nie licząc słowa „klasyk”) powiedzieć można zresztą o Shadow Generations. Mało tego, jeżeli oryginał znacie na wylot, to dla tej jednej gry warto sięgnąć po Sonic X Shadow Generations. Jako remaster wypada zaledwie poprawnie, ale jako zestaw dwóch gier po prostu kapitalnie.

Monument Valley: Forgotten Shores

Dodatek

Producent: Ustwo Games

Rok wydania: 2014

Grałem na: iOS

Gra dostępna również na: PC, Android, Windows Phone

W 2014 roku na rynku mobilnym ukazała się perełka w postaci Monument Valley – produkcji, którą sprawdzić polecam każdemu, nawet jeśli na co dzień stroni od grania na telefonie. Był to tytuł krótki, bo trwający lekko ponad godzinę, ale za to urzekające cudowną oprawą audiowizualną, świetnym klimatem oraz ulotną, acz nadal intrygującą opowieścią, snutą gdzieś pomiędzy kolejnymi łamigłówkami. Jeszcze w tym samym roku pojawił się dodatek Forgotten Shores, dorzucający kolejną godzinę zabawy, a przy okazji kosztujący nie wiele, bo niecałe 11 złotych.

Rozszerzenie zawiera przede wszystkim zupełnie nowe 8 poziomów, których fabularny status jest niezbyt jasny. Monument Valley stanowiło bowiem zamkniętą całość. Forgotten Shores ponownie wrzuca nas natomiast w buty Księżniczki, stroniąc od jakichkolwiek wyjaśnień. Najsensowniejsza teoria głosi, że jego akcja dzieje się tuż przed samym finałem oryginału, ale na dobrą sprawę nie ma to większego znaczenia. Historia niestety została w Forgotten Shores potraktowana po macoszemu i dość szybko zaczynamy rozumieć, że to nie ona grać będzie główne skrzypce, nawet jeżeli zdarzają się nieco bardziej emocjonalne momenty.

Najważniejsza jest tutaj rozgrywka, czyli – jakby nie było – zagadki. Forgotten Shores to po prostu przedłużenie podstawki, niewiele więcej. W przypadku każdej innej produkcji można byłoby to uznać za pewną wadę, ale Monument Valley jest grą tak krótką, że każdy kolejny poziom to miła wymówka, by po raz kolejny zanurzyć się w tym dziwacznym świecie. Ponownie bowiem poruszamy się tu po figurach niemożliwych, okraszonych niekiedy odrobinką przestrzeni euklidesowych. Choć żaden z poziomów nie ma zatem fizycznego sensu, ścieżki każdego z nich łączą się w pewną całość, a zadaniem gracza jest obracanie ich i przesuwanie ich elementów w takich sposób, by bohaterka mogła dotrzeć do końca. Pomimo dziesięciu lat od premiery i bycia rozszerzeniem oryginalnego pomysłu, Forgotten Shores nadal niezmiernie bawi pod tym względem, dając sporo satysfakcji, nawet jeśli nie jest to zbyt trudna pozycja.

Sporą częścią uroku Monument Valley była oprawa audiowizualna i nie inaczej jest w przypadku Forgotten Shores. Wspomniane przeczące wszelkim prawom fizyki poziomy momentami kupują swoją dziwaczność, a minimalistyczna i po prostu prześliczna grafika wywołuje poczucie obcowania z sennym majakiem. Towarzyszy mu w tym przygrywający w tle ambient, wznoszący całość doświadczenia do czegoś wręcz mistycznego. Od czasu do czasu trafią się wprawdzie niestandardowe nuty, ale i one wpasowują się wręcz perfekcyjnie w tę zgrabną układankę dziwaczności.

Pisanie recenzji tej krótkiej recenzji tego równie skromnego dodatku był – podobnie jak i on sam – ciekawym przeżyciem. Wszystko bowiem, co napisałem o Forgotten Shores, mógłbym napisać także o samym Monument Valley. To dobrze, bo uważam ów tytuł za produkcję w zasadzie idealną, nieskażoną żadnymi wadami, może nie licząc wyjątkowo krótkiego czasu trwania. Rozszerzenie co prawda dodaje do listy wad (choć w zasadzie to ją tworzy, bo cóż to za lista, która składa się z jednej pozycji?) fabularne braki, lecz co z tego, skoro po jego ukończeniu poczułem znane mi z Monument Valley łaknienie kolejnych poziomów.

Komentarze

Popularne posty