Tydzień 13 (Rise of the Tomb Raider, 99Vidas, Sacred: Citadel, HunieCam Studio)
W
tym tygodniu zaczniemy sobie z grubej rury, choć już troszkę zużytej, bo
będziemy mówić o hiciorze sprzed lat trzech, na którego zapowiedź odpowiedziały
miliony okrzyków rozpaczy, bo okazało się, że był to tytuł ekskluzywny dla
Xboxa One, ale tylko czasowo. Mowa oczywiście o fantastycznym Rise of the Tomb
Raider, więc można by uznać ten rok za mój rok Lary Croft, bo był ostatnio
film, teraz ograłem w końcu Rise, a we wrześniu nadejdzie Shadow. Nie wiem też,
czy nie odświeżyć sobie jedynki, a w zasadzie jej remastera na ósmą generację.
Ciekawym tego, czy przetrwa próbę czasu i intryguje mnie również zawarte już w
Definitive Edition DLC, którego kupno, jako osobny produkt mija się z celem, bo
ponoć zajmuje 15 minut.
Dalej
mała sekcja beat ‘em upów nam się zrobiła. I fajnie, wygodniej mi się o tym
pisze, bo mogę wszystkie tytuły zebrać do kupy. Dobrze się też złożyło, że mamy
do czynienia z dwoma różnymi grami, reprezentującymi inne podejście do gatunku.
99Vidas to zdecydowanie hołd dla klasyków z lat 90. i widać to nie tylko po
stylistyce, ale również po samej mechanice rozgrywki. Z kolei Sacred: Citadel
to już raczej beat ‘em up nowoczesny, w trójwymiarowej grafice i przeznaczony
na domowe konsole. Nie przeszedłby raczej jako gra automatowa, a 99Vidas już
tak.
Na
sam koniec kilka akapitów dla czytelników dorosłych, bo wplatamy motywy
seksualne i moralnie niejednoznaczne. HunieCam Studio to, najprościej mówiąc,
symulator pornobiznesu, który okazuje się być całkiem przyzwoitym tytułem, a
nie tylko haczykiem na internetowych zboczuszków, przez co może zainteresować
szersze grono odbiorców. Ale więcej o tym poniżej.
Na
sam koniec, zwyczajowo już, kącik z filmidełkami z tego tygodnia. Obejrzeć
można materiały dodatkowe na temat wszystkich opisywanych dzisiaj gier. Nie są
one wciąż perfekcyjne, ale wydaje mi się, że z każdym kolejnym filmem wychodzi
to coraz lepiej i coraz bardziej naturalnie. Myślę, że można dowiedzieć się z
nich czegoś ciekawego, bo staram się mówić nie tylko o samej grze, ale też
różnych kwestiach z nią związanych, a przy okazji macie okazję zobaczyć jak
wygląda w ruchu.
Zapraszam!
Rise of the Tomb Raider (Xbox One)
Przygodowa gra akcji
Crystal Dynamics,
2015r.
Gra dostępna również
na: Xbox 360, PlayStation 4, Windows, Linux, MacOS
Sytuacja
z tym tytułem była dosyć intrygująca, bo zaczynał on przecież jako tytuł
ekskluzywny dla obozu zielonych. Na szczęście, po roku sprawdziło się popularne
powiedzenie „Xbox has no games”, bo Lara zawitała też i na pecetach, a trochę
później również w bastionie niebieskich. To dobrze, bo w ten sposób mogą ostatnim
Tomb Raiderem cieszyć się wszyscy, a jest czym – Rise of the Tomb Raider to gra
fenomenalna. W trakcie premiery „jedynki” (jeżeli o nową trylogię chodzi) w Internecie
krążyło mnóstwo podśmiechujek, że „hyhy kiedyś to Uncharted kopiowało Tomb
Raidera, a teraz jest na odwrót”. Bez dwóch zdań, tak właśnie było, ale śmiem
twierdzić, że seria Tomb Raider jest teraz lepszym Uncharted niż samo
Uncharted.
W
Nathanie Drake’u zawsze widzę postać z gry wideo, Lara natomiast sprawia, że
potrafią uwierzyć w nią jako w prawdziwą osobę. Ma w sobie to coś, ten
niepowtarzalny urok, przez który boli mnie każdy jej upadek. To musi być
zasługa połączenia dobrze napisanej postaci i świetnego zagrania jej przez
Camilę Luddington, która w tej roli wypada naprawdę wiarygodnie. Przez co muszę
z przykrością zawiadomić, że Alicii Vikander trochę jednak do tej growej Lary
brakuje. Do tego dochodzi przepiękna grafika zmuszająca wręcz do zakochania się
w wirtualnej Syberii czy odwiedzanej przez moment piaskowej Syrii. Aż chce się
biegać po tych śnieżno-leśnych krainach i polować na wiewiórki, jelenie i
wszelakiego rodzaju misie, co nie jest wcale tak oczywiste w grach, które
wprowadzają do serii półotwarty świat (choć w tym przypadku zrobił to już
reboot z 2012r.). Gameplay jest dopięty na ostatni guzik, dzięki czemu
eksploracja i odkrywanie dodatkowych grobowców nie nuży, a organicznie wtapia
się w opowieść zamiast być tylko kolejną rzeczą na mapie do odbębnienia.
Nie
zawodzi też sama fabuła, choć skłamałbym mówiąc, że jest w niej coś
odkrywczego, bo prawda jest taka, że Rise of the Tomb Raider to po prostu
kolejna opowieść o wyścigu do tajemniczego, magicznego artefaktu pomiędzy
postacią archeologa a złym ugrupowaniem paramilitarnym. W tym wypadku Lara
podąża śladem konstantynopolitańskiego Proroka w celu odnalezienia ukrytego w
mieście Kiteż Boskiego Źródła, na którym swoje łapki próbuje też położyć
Trójca. Trzeba przyznać, że historię tą śledzi się naprawdę dobrze, choć z
początku wydawała mi się średnio zajmująca. Niemniej, choć standardowa dla
gatunku, daje poczucie satysfakcji po jej ukończeniu, mimo, że pozostawia lekki
niedosyt, przez co gracz ma ochotę na więcej. Na szczęście, we wrześniu
dostaniemy sequel.
99Vidas (PlayStation 4)
Beat ‘em up
QUByter Interactive,
2016r.
Gra dostępna również
na: Xbox One, PlayStation Vita, Windows, PlayStation 3, Linux, MacOS
Doświadczenia
z klasycznymi mordobiciami dużego nie mam, a można by nawet rzec, że nie mam go
wcale. To nie znaczy jednak, że zamierzam omijać ten gatunek szerokim łukiem.
Przecież to od niego tak naprawdę wywodzą się konsolowe slashery pokroju God of
Wara czy opisywanego w zeszły tygodniu Devil May Cry. Niestety, złote lata
gatunku przeminęły wraz z nadejściem nowego millenium, bowiem beat ‘em upy
szczyt swojej popularności osiągnęły w okolicach lat 90. ubiegłego wieku,
głównie za sprawą automatów. 99Vidas stanowi wręcz swego rodzaju hołd dla
Streets of Rage’ów i innych Final Fightów. To klasyczne mordobicie, w którym
idziemy w prawo i sadzimy buły każdemu napotkanemu przeciwnikowi z okazjonalnym
użyciem super mocy bohatera.
Wcielamy
się bowiem w jednego ze strażników tytułowego 99Vidas, artefaktu dającego
posiadaczowi władzę nad życiem i śmiercią, a przynajmniej tak twierdzi główny
zły, który ten artefakt kradnie, zmuszając nas do próby odzyskania go poprzez
oklepanie blachy całemu miastu. Oczywiście, fabuła w tego typu grach to rzecz
najmniej ważna i stanowi tylko pretekst do wszczynania licznych burd i bójek.
Toteż fakt, że każdy z bossów sprawia wrażenie oderwanego od wszystkiego, co
dzieje się w warstwie fabularnej, nie przeszkadza. Odwrotnie jest natomiast z
recyklingiem „szefów” w ostatnim poziomie, bo zmuszanie gracza do stoczenia
walki na identycznej mapie z tym samym przeciwnikiem o niezmienionych atakach
to zwykłe lenistwo. Jak nie podobało mi się to w DMC4, tak nie podoba mi się to
i w przypadku 99Vidas. Niemniej, pomimo paru problemów jest to całkiem udana
produkcja, z którą można spędzić kilka przyjemnych chwil.
Sacred: Citadel (Xbox One*)
Beat ‘em up
Southend Interactive,
2013r.
Gra dostępna również
na: Xbox 360, PlayStation 3, Windows
Jak
to jest, że w tym samym roku jedna seria wypuszcza zarówno dużą część, jak i
pomniejszą mającą na celu promowanie starszego rodzeństwa, przy czym to właśnie
ta druga okazuję się być lepszą grą. W tym wypadku to Sacred: Citadel okazuje
się być lepszym Sacredem niż Sacred 3. To w sumie nie dziwi, zważywszy na fakt,
że beat ‘em upy i hack’n’slashe są ze sobą mocno spokrewnione i oferują
bliźniacze wręcz mechaniki. Ot, idź przed siebie/w prawo i grzmoć przeciwników
oraz, w niektórych przypadkach, rozwijaj swoją postać poprzez ekwipunek czy
wykupowanie nowych umiejętności. Na szczęście, na tym kończą się podobieństwa,
bo Citadel nie powiela największego problemu trójki, czyli okropnie wtórnej
historii przesyconej żenująco kiepskim poczuciem humoru, zostawiając tylko
wtórną historię, co w przypadku gatunku, który reprezentuje wcale nie jest tak
straszne. Zapożyczając z gastronomicznych wyrażeń, można by powiedzieć, że
zaserwowano nam samo gęste.
Co
ciekawe, Citadel stanowi prequel trójki, ale informuję o tym tak na słowo
honoru, bo zbytnio tego nie odczułem. Poza rzuconymi gdzieś na szybko nazwami
typu Imperium Ashen czy Zane Ashen, nie ma tutaj nic łączącego te opowieści.
Ot, grupa najemników (uderzająco identyczna do tych z trzeciej części) zostaje
zwerbowana do przeszkodzenia wysłanym przez Zane’a Ashena orkopodobnym
Grimmocom, których celem jest odnalezienie dwóch artefaktów pozwalających na
otworzenie tytułowej cytadeli. Po co? Szczerze, nie pamiętam, pewnie jakąś moc
to daje olbrzymią. No, ale fabuła w tej grze to rzecz poboczna i ta
nie-zapadliwość-w-pamięć nie przeszkadza, bo gra się bardzo przyjemnie.
Niemniej przy dłuższych sesjach (czyt. Trwających około godziny) Sacred:
Citadel zaczyna się dłużyć, głównie przez niezbyt wymagającą walkę i
maksymalnie prosty system kombosów. Kombinacja lekki cios, lekki cios, ciężki
cios powinna was poprowadzić do napisów końcowych bez najmniejszego problemu. Szczególnie,
jeżeli gracie w coopie.
*we wstecznej
kompatybilności
HunieCam Studio (Windows)
Symulator alfonsa
Hunie Pot, 2016r.
Gra dostępna również
na: Linux
W
życiu nie spodziewałbym się, że będzie to tak przyjemny tytuł. I nie, nie z
powodu cycków, bo golizny tutaj nie uświadczycie. I nie, również nie z powodu
tematyki seks kamerek i tła erotycznego. HunieCam Studio okazało się dla mnie
zaskoczeniem z tego samego powodu, z którego zaskakiwało starożytne już dzisiaj
Lula: The Sexy Empire. Jeżeli usunąć te wszystkie seksy i cycuchy, a zostawić sam
gameplay, okazuje się ono być całkiem kompetentnym symulatorem biznesu, w
którym naszym zadaniem jest zarządzanie środkami i pracownikami w taki sposób,
aby utrzymać się w branży i pozyskać jak największą liczbę klientów.
Oczywiście, wszystko obraca się tutaj wokół branży porno, a dokładniej tematyki cam girls oraz, okazjonalnie, striptizu i eskort. Toteż nasi pracownicy to młode dziewczyny, a klienci to internetowe zboczuszki ze swoimi upodobaniami, na których podstawie obieramy sobie target, co jest o tyle ważne, że pan zainteresowany BDSM nie będzie raczej zainteresowany pierdzeniem w ciasto (ang. Cake farting. Nie wiem, nie sprawdzałem, ale myślałem, że nic mnie już w Internecie nie zaskoczy. A jednak…). W ogóle to strasznie ciekawe, jak szybko zapomina się w tej grze o jej tematyce i zaczyna się traktować wszystko czysto pragmatycznie, aby tylko poszerzyć zasięgi i wyrobić się pozyskaniem pieniędzy na wypłaty dla dziewczyn. To z kolei może być czasem problematyczne, bo akurat wszystkie są zestresowane świeceniem cyckami w sieci albo brakiem papierosów i muszą spędzić trochę czasu w Spa. Co oczywiście trwa i przez ten czas nie mogą brać udziału w reklamowych sesjach zdjęciowych i rozbierać się ku uciesze publiki, przez co nie pozyskujemy ani subskrybentów, ani pieniędzy z „donejtów”. Tak jak o tym myślę to widzę oczami wyobraźni symulator patostreamera.
Niemniej mimo wszelakich utrudnień, gra jest dosyć łatwa. A przynajmniej, jeżeli o niezbankrutowanie chodzi, bo już zdobywanie końcowych trofeów za liczbę subskrybentów wymaga obrania odpowiedniej taktyki. Jaka jest najlepsza? Nie wiem, jedno przejście mi wystarcza, bo o ile te półtorej godziny wciąga i nie puszcza, to już później widziało się już wszystko. Natomiast odblokowywanie dodatkowych kostiumów dla pracownic niezbyt mnie jara. Mogę jednak spekulować, że pchanie kasy w reklamy ściągające klientów mogło być lepszym pomysłem niż wydawanie pieniędzy na dodatkowe bajery w postaci dodatkowych miejsc na ekwipunek dla dziewcząt (mogą nosić ze sobą m.in. wibratory, prezerwatywy, ale też i plastry antynikotynowe czy skarbonki, dzięki którym chcą tylko połowy swojej gaży) Swoją drogą, urocze jest to, że twórcy doskonale zdają sobie, kto głównie gra w ich gry i dość mocno robią sobie jaja ze „zdesperowanych, samotnych grubasów mieszkających w piwnicy” przed ekranami monitorów. W końcu okazuje się, że seria Hunie Pop posiada nawet swoje własne lore, a, jak wyczytałem, HunieCam Studio jest tytułem niekanonicznym. Wow…
Filmikowo
Komentarze
Prześlij komentarz