Tydzień 15 (Professor Layton and the Curious Village, Bound by Flame, Alex Kidd in Miracle World, Risen 3 Titan Lords + Uprising of the Little Guys + Fog Island, Golden Axe)


Dzisiaj do zaprezentowania mam tak naprawdę dwie duże i całkiem podobne do siebie gry, bo zarówno Bound by Flame oraz Risen 3: Titan Lords to niskobudżetowe RPGi o sporych ambicjach i wcale nie mniejszych problemach. Oba też zostały wydane w tym samym czasie na te same platformy, więc wychodzi nam całkiem ciekawe zestawienie. W przypadku Risena powiemy sobie jeszcze o dwóch wydanych do niego dodatkach, czyli Fog Island oraz Uprising of the Little Guys, które starają się wprowadzić do gry kilka interesujących konceptów.

Poza tym jest mamy trzy pierdółki. Największą z nich jest Professor Layton and the Curious Village na 3DSa, czyli tytuł, który męczyłem w autobusach jeszcze od lutego. Powiem szczerze, że aż żałowało się, że te autobusy tak szybko jeżdżą, gdyż jest to zdecydowanie jeden z najlepszych, znanych mi przedstawicieli gier logicznych. Pozostałe dwie pierdółki to natomiast relikty z epoki piksela łupanego, czyli Alex Kidd in Miracle World oraz Golden Axe, oba wydane w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku. Są to też tytuły do ukończenia w niecałą godzinę, a więc powinny być traktowane raczej jako ciekawostki.

Na kanale YouTube w tym tygodniu pojawiły się natomiast dwa filmy. Pierwszy z nich poświęcony jest Bound by Flame i, niestety, źle ustawiłem suwaki głośności i gameplay jest z deka za głośno. Lepszym technicznie jest już zdecydowanie materiał o Alex Kidd in Miracle World, w którym poza samą grą opowiadam co nieco o konsolowych maskotkach.

Zapraszam!

Professor Layton and the Curious Village (3DS*)
Gra logiczno-detektywistyczna
Level-5, 2007r.
Gra dostępna również na: DS, komórki**

Pierwsza część przygód Hershela Laytona to najlepsza gra logiczna, w którą kiedykolwiek grałem. Już przy pierwszym uruchomieniu ujmuje rysowana oprawa graficzna, a specyficznie brzmiący soundtrack potęguje poczucie dziwaczności tytułowej wioski noszącej nazwę St. Mystere. To, co wyróżnia Laytona na tle konkurencji, to fantastyczne połączenie opowieści detektywistycznej oraz gry logicznej. Współgra to ze sobą prześwietnie. Zwłaszcza, że rozwiązywane przez nas zagadki mają jak najbardziej sens w kontekście świata przedstawionego, ale powiedzieć cokolwiek więcej byłoby już spoilerem. Chcę przez to przekazać, że warstwa narracyjna i gameplayowa dopełniają się, więc opowieść jest równie ważna, co zmyślnie zaprojektowane łamigłówki.

Wcielamy się w postać profesora Laytona, detektywa nadzwyczajnego, który wraz ze swym asystentem Lukiem próbuje na prośbę Lady Dahlii odnaleźć złote jabłko. Jak informuje testament zmarłego niedawno barona Reinholda, jej męża, owoc ten ma doprowadzić znalazcę do ukrytej fortuny. Od tego momentu przez kolejne dziesięć godzin przyjdzie nam rozwiązywać przeróżne zagadki w miasteczku pełnym indywiduów. Grając, ma się wrażenie, że życie w St. Mystere kręci się wokół zagadek, bo kogo byśmy nie spotkali, w większości przypadków zabajeruje nas łamigłówką, która go aktualnie trapi. Co więcej, każdy mieszkaniec jest niesamowicie wręcz charakterystyczny, dzięki czemu bardzo łatwo się ich wszystkich zapamiętuje (a postaci jest tutaj naprawdę sporo). No, gościa, który pieklił się dosłownie o wszystko nie zapomnę nigdy. Albo sprzedawcę mięsa – fana gier słownych z mięsiwem związanych, jego również zapamiętam. Poza tym na plus trzeba zaznaczyć, że opowiedziana historia jest całkiem przemyślana i dociekliwy gracz jest w stanie ją rozpracować. Sam, pochwalę się, byłem całkiem blisko, ale z faktu grania głównie w podróży pomniejsze detale z początku przygody zdążyły się zatrzeć w pamięci.

Warto pochwalić też same zagadki. Wszystkie są świetnie skonstruowane i logiczne. Na 130 pojawiło się tylko kilka takich, do których miałem pretensje o posiadanie błędnie napisanego polecenia. Swoją drogą, z tego, co mi wiadomo, autorem owych łamigłówek jest Akira Tago, autor bestsellerowych książek z zagadkami w Japonii. Toteż, tak sobie gdybam, niektóre z tych nieścisłości mogły być związane z niedokładnym tłumaczeniem z japońskiego na angielski, co przecież nie jest bez precedensu.

Na sam koniec pragnę wygłosić drobny apel. Jeżeli chcecie w ten tytuł zagrać to, o ile macie taką możliwość, zróbcie to na oryginalnym DSie. Pierwszy Layton z 3DSem się nie lubi i potrafi się zawiesić, więc w moim przypadku musiałem wyrobić sobie nawyk zapisywania gry po każdej zagadce. Co więcej, również tryb uśpienia nie działa tak jak powinien i, znów, w większości przypadków zawiesza grę po ponownym otworzeniu konsolki. Takie New Super Mario Bros. czy Cooking Mama działały bez zastrzeżeń na 3DSie, więc bałem się, że coś jest nie tak z kartridżem. Jednak konsultacja z Internetem wskazuje na to, że jest to przypadłość wszystkich Laytonów i Intrygujących Wiosek.

*we wstecznej kompatybilności
** wyłącznie w Japonii

Bound by Flame (Xbox One*)
RPG
Spiders Interactive, 2014r.
Gra dostępna również na: Xbox 360, PlayStation 3, PlayStation 4, Windows, Linux

Bound by Flame można podsumować bardzo szybko. Jest to ciekawy i nawet całkiem ambitny tytuł, któremu u szyi ciąży niski budżet. Najtrafniej byłoby porównać twór Spiders Interactive do dwóch pierwszych Gothiców. Mamy bowiem do czynienia z RPGiem w ciekawym świecie, z mocno zarysowanymi postaciami i o wysokim poziomie trudności, którego warstwa techniczna jest najzwyczajniej w świecie toporna. Żeby nie było, nie jest to poziom pierwszego Gothica, broń Boże. To by nie przeszło w 2014 roku przecież. Chodzi raczej o sam feeling towarzyszący nam w trakcie rozgrywki, czuć po prostu, że jest to tytuł ze średniej półki. Cięcia budżetowe uwidaczniają się szczególnie im bliżej finału jesteśmy, np. wykorzystywanie jednego bossa pięć razy (tzn. fabularnie to niby pięć różnych potworów, ale w praktyce to jedno i to samo). Pomimo to gra się naprawdę przyjemnie, a na pierwszy plan wysuwa się system walki, który, choć prosty, jest bardzo precyzyjny.

Podobieństwa do starszych gier Piranha Bytes sięgają jednak dalej niż taka sobie warstwa technicza. Bowiem to, co za każdym razem ujmuje mnie w grach Spiders Interactive, to fantastyczny pomysł na fabułę gry. Zawsze podoba mi się, kiedy czuję, że to, co oglądam to tylko wycinek dużo większej i bardziej skomplikowanej serii wydarzeń. Dzięki temu gracz ma wrażenie, że świat przedstawiony jest wręcz kolosalny, mimo, że tak naprawdę wszystkie zawarte w grze lokacje są skromne i liniowe. W tym przypadku jesteśmy wrzuceni w sam środek wojny z armią żywych trupów wiedzionej przez ośmiu Panów Lodu. O beznadziejności sytuacji świadczy fakt, że większość ludzkości została już wybita, zasilając przy okazji oddziały wroga. My zaś jako Vulcan, najemnik, eskortujemy grupkę uczonych do położonej w górach świątyni, gdzie przy pomocy rytuału mają nadzieję odwrócić losy wojny. Wszystko jednak bierze w łeb, a nasz bohater kończy opętany przez uwolnionego w ten sposób demona. Naszym celem, choć nie dowiadujemy się tego od razu, staje się dotarcie do serca świata, którego oczyszczenie ma pomóc zniszczyć Panów Lodu i zakończyć wojnę, a przynajmniej tak twierdzi Demon.

Opętanie jest też zdecydowanie najjaśniejszym punktem w całej tej opowieści. Pomimo masy wątków pobocznych poświęconych reszcie postaci, to właśnie ten jeden stanowi wyjście do dylematu moralnego trapiącego gracza przez całą kampanię. Mianowicie, chodzi o nasze podejście do pasażera na gapę. Od nas zależy czy pozwolimy mu rosnąć w siłę, dzięki czemu gra będzie łatwiejsza, czy też raczej będziemy trzymać się naszego człowieczeństwa nawet w obliczu przeciwności losu. Niestety tutaj też dają się we znaki braki w budżecie, bo zdecydowanie czuć, że miał być to wątek dużo bardziej rozbudowany. A przynajmniej mam taką nadzieję, bo w praktyce, jeżeli przy pierwszym wyborze zdecydujemy się na pomoc demona to, cóż… Sorry, idziemy tą drogą do końca, hodujemy rogi i w ogóle. Szczególnie irytowało to, kiedy Vulcan głuchy na moje obelgi decydował się sam z siebie na pobranie energii z właśnie pokonanego bossa. Z jednej strony chciałbym mieć coś do powiedzenia w tej kwestii, ale z drugiej, jeżeli się nad tym zastanowić, może to też stanowić komentarz dotyczący zawierania paktów z diabłem. Jeżeli raz oddamy mu lejce to możemy ich już potem nigdy nie odzyskać. Tym właśnie plusuje Bound by Flame – niejednoznacznością opowieści. Twórcy nie klepią tutaj gracza po plecach mówiąc „no, zrób teraz dobry uczynek i jesteśmy kwita”. Historia w tej grze zmusza do zastanowienia się i intryguje od jej początku aż do samego końca.

*we wstecznej kompatybilności

Alex Kidd in Miracle World (Xbox One*)
Platformówka
Sega AM7, 1986r.
Gra dostępna również na: Xbox 360**, PlayStation 3**, Wii***, Sega Master System

To się dopiero nazywa powrót do przyszłości. W branży gier 5 lat robi kolosalną różnicę, a co dopiero 32. W pierwszej części serii Alex Kidd czuć to naprawdę mocno. Nie tylko za sprawą leciwej już grafiki (umówmy się, ośmiobitowa grafika nie wygląda na chwilę obecną zbyt dobrze), ale przede wszystkim z powodu widocznego nacisku na wysoki poziom trudności rozgrywki. Nie jest to w żadnym wypadku minus, a raczej cecha charakterystyczna produkcji z tamtych lat, ale jestem przekonany, że wielu graczy fakt ten może zniechęcić do sprawdzenia tego tytułu. Zwłaszcza, że nie należy on do panteonu klasyków pokroju Mario i Sonica.

W grze wcielamy się w tytułowego Alexa Kidda, chłopczyka próbującego uratować swoją rodzinę porwaną przez złego Jankena Wielkiego. Oczywiście, jak to było wtedy w zwyczaju, jest to tylko i wyłącznie pretekst do grania. Niestety, sam gameplay nie zestarzał się z godnością i razi przede wszystkim nieprecyzyjnym sterowaniem. Na szczęście w wersji z Sega Vintage Collection dostajemy możliwość zapisu gry. Inaczej chyba bym się pochlastał, bo ilość śmierci spowodowanych nieplanowanym ruchem Alexa liczyć należy w dziesiątkach. Najciekawszym zabiegiem jest zaprojektowanie większości walk z bossami jako gry w papier, kamień, nożyce. Poza tym jednak jest to niczym niewyróżniający się platformer. Polecić mogę tylko tym ciekawym historii gier wideo.

*we wstecznej kompatybilności
**jako część pakietu Sega Vintage Collection: Alex Kidd & Co.
***do momentu zamknięcia sklepu cyfrowego dla tej konsoli w przyszłym roku

Risen 3: Titan Lords (PlayStation 3)
RPG
Piranha Bytes, 2014r.
Dodatek dostępny również na: Xbox 360, PlayStation 4, Windows

NIE grajcie w to na PlayStation 3. Jeżeli macie chęć w Risena 3 zagrać, zróbcie to albo na PC, albo na PS4. Nie wiem jak z „trzystasześćdziesiątką”, ale wersja na PS3 pod względem technicznym jest jedną z najgorszych gier, w jakie kiedykolwiek grałem. Nawet jeżeli winę za to ponosi nieprzyjazne środowisko programowania, z którego konsola Japończyków słynie, to wydanie jakiegokolwiek tytułu w takim stanie jest po prostu śmieszne. Po prologu nie byłem nawet pewien czy mam chęć i samozaparcie, aby przez to przebrnąć, bo Risen 3: Władcy Tytanów wita gracza sekwencją bitwy morskiej toczącej się w zatrważającej liczbe 5-10 klatek na sekundę. Potem jest, co prawda, lepiej, ale wciąż spadki FPS zdarzają się nagminnie, a szczególnie na Taranis. W ogóle mam wrażenie, że jeżeli na mapie jest więcej niż 4-5 osób to wszystko szlag trafia i uruchamia się tryb pokazu slajdów. Tragedia. Zwłaszcza, że trzeci Risen na konsolach 7. generacji wygląda koszmarnie. Rok przed nim wyszło przepiękne, wyciskające ostatnie soki z konsol GTA V. Risen 3 natomiast pochwalić się może chamskim pop-upem modeli, doczytującymi się, już i tak niskiej jakości, teksturami, czy też przerażająco wręcz zdeformowanymi obiektami widocznymi w oddali. Masakra, tragedia, ja wysiadam. Jak można tworzyć gry od ponad dziesięciu lat i nie nauczyć się kompletnie nic?

Najgorsze jest to, że jest to najambitniejszy fabularnie twór Niemców z Piranha Bytes. Pomijając całą piracką otoczkę, którą wepchano na siłę do serii przy okazji dwójki, Risen 3: Titan Lords oferuje całkiem ciekawą opowieść niepolegającą na „tu jakiś zły gość jest, chodźmy go zabijmy i będzie szczęście i dobrobyt”. To znaczy, koniec końców i tak to się dzieje, dzięki czemu otrzymujemy najbardziej płaskiego, nieciekawego pod żadnym względem antagonistę. SPOILER. Głównym złym jest stary dziadek. KONIEC SPOILERA. Niemniej, motywem przewodnim jest odkupienie i droga do stania się lepszym człowiekiem. Główny bohater, pirat bez imienia i brat znanej z poprzednich odsłon Patty, podczas plądrowania pewnej wyspy natyka się na portal do zaświatów, z którego wyłania się demon i kradnie mu duszę. Ku zaskoczeniu wszystkich, protagonista nie umiera, a jedynie powoli zamienia się w kolejnego demona, czemu może zapobiec wyłącznie odzyskanie duszy.. Taki stan rzeczy wpływa nie tylko na fabułę, ale również na samą rozgrywkę. Wymuszone zostaje na nas bardziej świadome wybieranie opcji dialogowych, bo, zależnie od tego, co powiemy i zrobimy, zmniejszy lub zwiększy się nasz pasek „człowieczeństwa”. Osiągniecie zera owocować ma śmiercią, ale nie jestem tego pewien, bo mój wynik oscylował w okolicach stu. Taki ze mnie dobry człowiek, ot co.

Szkoda tylko, że za ciekawą historią nie idzie równie interesujący gameplay, bo należy on do erpegowej sztampy. Zadania polegające na przynoszeniu trzech dup bobra czy zabiciu X przeciwników w danej lokacji bolą dużo bardziej w czasach po premierze Wiedźmina 3. Żeby to chociaż ratowały dialogi… Te z kolei są tak źle napisane i zagrane, że momentami gracz odczuwa autentyczny ból fizyczny. Szczególnie te związane z umiejętnością perswazji wypadają przekomicznie. Pozwolę sobie sparafrazować wszystkie takie wymiany zdań w jednym krótkim dialogu.

- Nie dam! – Rzekł pirat, ściskając w rękach małe, złote puzderko.
- Ej no, weź dej. Nie bądź żyła. Po co ci takie puzderko, jak ja mogę mieć, a ty możesz nie mieć? – Przekonywująco przekonywał Bezimienny.
- No dobre, to masz. Twoje argumenty są nie do podważenia – zgodził się pirat.

Scenarzyści powinni dostać Pulitzera. I to za same dialogi, bo za projekt głównego bohatera to już się literacki Nobel należy. Jeszcze nie spotkałem się z tak niemożliwym do polubienia w choć najmniejszym stopniu bucem. Jak można stworzyć historię, w której głównym motywem jest próba poprawy, i jednocześnie napisać postać protagonisty obrażającej każdego i wszystko. Nic mu się nie podoba, nic ani nikt go nie obchodzi, nie ma szacunku do żadnej z napotykanych osób. Momentami odnosiłem wrażenie, że wcześniej wspomniany pasek „człowieczeństwa” należy do zupełnie kogoś innego, bo ta naburmuszona parówa w pirackiej czapce to na pewno dobry człowiek nie jest. I ja rozumiem, że pirat, że ARRR i w ogóle, ale to po prostu się wyklucza.

Mimo to, Risen 3 ma w sobie coś, co trzymało mnie przy nim. Nie wiem, czy wynika to z sentymentu do Gothiców, czy mojej tendencji do lubienia beznadziejnych gier, ale na pewno nie odczuje też tego każdy. Toteż raczej odradzam granie w ten twór tym, którzy na produkty Piranha Bytes się nie uodpornili poprzez katowanie ich za młodu. Jest dużo więcej dobrych gier, na które można poświęcić swój czas. Granie w kupsztale zostawcie mnie, ja wam o tym później opowiem.

Risen 3: Titan Lords – Fog Island (PlayStation 3)
Piranha Bytes, 2014r.
Dodatek dostępny również na: Xbox 360, PlayStation 4, Windows

Jeżeli ktoś pamięta dodatek Noc Kruka do Gothica 2 i liczy na coś podobnego w przypadku Wyspy Mgieł to mocno się zawiedzie, bo sąsiedzi zza wschodniej granicy już od czasów drugiego Risena skupiają się na mniejszych, ale liczniejszych deelcekach. Niestety również mocno rzemieślniczych i powtarzalnych ze średnio interesującym wątkiem fabularnym, chociaż w przypadku dodatków do trzeciego Risena wpleciono kilka całkiem ciekawych motywów, o których opowiemy sobie za moment.

Tytułowa Wyspa Mgieł to miejsce odseparowane od reszty świata gęstą mgłą, przez co trafić tam graniczy z cudem. Na miejscu okazuje się, że rozbił się tam oddział Inkwizycji próbujący spacyfikować lokalną faunę, w czym przeszkadzają im nieznane do tej pory stwory nazwane Pożeraczami Dusz. Jednak z czym poradzić nie potrafią sobie oni, z łatwością damy radę my. Zatem najmujemy się do wytropienia bestii i pozbycia się zagrożenia. Ciekawym motywem, o którym wspominałem, są właśnie owe stwory. Jest ich pięć, a każda posiada dopisany mały wątek odróżniający ją od reszty. Na przykład jedna zamieniła się w kaczkę i terroryzuje obozujących nieopodal rozbitków. To akurat jedyny tak głupkowaty motyw, ale widok dwóch dorosłych mężczyzn toczących w blasku płomieni ogniska bój ze stadem kaczek pośrodku lasu to bez wątpienia niezapomniany widok. No, i późniejszy komentarz jednego z nich, że „Kaczki? To nie są kaczki, to wysłannicy śmierci, mój przyjacielu” to czyste złoto. Podobnych motywów opierających się na iluzji i mąceniu w głowie jest więcej i reszta jest już zdecydowanie mniej śmieszkowa. Niestety, poza tym samo rozszerzenie ma niewiele do zaoferowania i trwa jakąś godzinę. Choć ja bawiłem się całkiem nieźle to trzeba sobie jednak zadać pytanie czy warto te 21zł wydawać na coś, co zbytnio nie wyróżnia się na tle konkurencji.

Risen 3: Titan Lords – Uprising of the Little Guys (PlayStation 3)  
Piranha Bytes, 2014r.
Dodatek dostępny również na: Xbox 360, PlayStation 4, Windows

Z dwóch dodatków do trzeciego Risena to właśnie ten jest tym, który byłbym w stanie polecić. Nie jest to, co prawda, fantastyczny content, ale kontrastuje odrobinę z podstawką, dzięki czemu wydaje się odrobinę świeższy. Uprising of the Little Guys zabiera nas z powrotem na znaną z dwójki Wyspę Złodziei, zamieszkałą przez gnomy, czyli swoiste maskotki serii. Okazuje się, że maluchy mają problem z panoszącymi się na wyspie goblinami, które ukradły ich auri culci, sprawiając, że ich bożkowie odwrócili się od nich. Proszą nas więc o pomoc w odzyskaniu swoich świętości, ostrzegając przy tym, abyśmy nie używali broni, bo gnomy w wiosce zaczną umierać. Powiązania wciąż nie rozumiem, ale to o coś z duchami przodków się rozchodziło.

Wymuszenie działania w ukryciu odświeża nieco utartą formułę podstawki, czyli wbieganie na Jana między przeciwników i dziabanie wszystkich na około. Fakt, „włamy” nie są na poziome Splinter Cella czy innego Hitmana, ale wciąż jest to interesujący i unikatowy dla serii pomysł. Niestety po zakończeniu tego questa zmuszeni jesteśmy powrócić do klasycznego mordobicia, więc resztę dodatku tak naprawdę przelatuje się na pałę, byle tylko zarżnąć króla goblinów. W moim przypadku to w ogóle wyglądało przekomicznie, bo akurat podchodziłem do tego w nocy, więc gobliny już spały, a ja mogłem przebiec obok nich i niczym w epilogu pierwszego Wiedźmina zaciukać ich władcę. Fantastyczny jest też klimat wyspy. Specyficzne prawa, którymi rządzi się społeczeństwo gnomów oferuje pewną dozę humoru, choć nie wysokich lotów, i momentami potrafi człowieka skonfundować.

Golden Axe (Xbox One*)
Beat ‘em Up
Sega AM1, 1989r.
Gra dostępna również na: Xbox 360**, PlayStation 3**, Sega Mega Drive, Sega CD***, Arcade, Wii****, iOS, Android, IBM PC, Atari ST, Amiga, PC, ZX Spectrum, Commodore 64, PC Engine, PlayStation 2*****

Szczerze powiedziawszy, jestem mocno zaskoczony, bo planowałem przejść jedynie poziom lub dwa, a po dwudziestu minutach okazało się, że właśnie ukończyłem pierwszego Golden Axe’a, jednego z ojców gatunku. Myślałem też, że będzie to tytuł dużo trudniejszy. To znaczy, jest wciąż wymagający, ale nie nazwałbym go chamskim wyciskaczem monet jak większość gier o automatowym rodowodzie.

Myślę, że nie ma potrzeby rozpisywać się o mechanice rozgrywki, gdyż jest ona prosta jak budowa cepa. Idziemy w prawo i walimy z miecza albo aksa. Wszystko to polane barbarzyńskim sosem przywodzącym na myśl Conana Barbarzyńcę, czyli jest to typowe heroic fantasy o półnagich, muskularnych herosach i heroinach (no, jest jeszcze krasnolud, ale ćśśś…) podróżujących z misją wyzwolenia królestwa spod panowania czarnego charakteru. W tym wypadku są to, kolejno, Yuria i Death Adder. Troszkę podśmiechujek miałem dzięki temu ostatniemu, bo nie potrafiłem wyzbyć się skojarzeń z Czarną Żmiją z Rowanem Atkinsonem (ang. Black Adder). Muszę powiedzieć, że gra się w to naprawdę fantastycznie, a i wizualnie wciąż wygląda okej. W zestawieniu z opisywanym wcześniej Alexem Kiddem pokazuje jak wiele zmienić się może w giereczkowie w ciągu zaledwie trzech lat. Naprawdę szkoda, że gra jest tak krótka, ale cóż - urok tamtych lat. Na szczęście, przede mną jeszcze dwie części.

*we wstecznej kompatybilności
**jako część zestawu Sega Vintage Collection: Golden Axe
***jako część zestawu Sega Classics Arcade Collection
**** do momentu zamknięcia sklepu cyfrowego dla tej konsoli w przyszłym roku
*****remake 3D w zestawie Sega Classics Collection
…uff


Pykmiś na YouTube

Komentarze

Popularne posty