Tydzień 14 (Talisman: The Horus Heresy + DLC Prospero, Sakura Angels)


W tym tygodniu zdecydowanie drobnica, ale nie oznacza to, że prezentowane tytuły są tytułami kiepskimi. Przynajmniej nie większość z nich, a przynajmniej „większa połowa” z nich. Wszak nie da się zaprzeczyć, że połączenie dwóch klasycznych gier planszowo/figurkowych i przeniesienie wyniku w świat wirtualny jest co najmniej intrygujące. Tak właśnie ma się sprawa z Talisman: The Horus Heresy, który dostępny jest też na telefony, więc dłuższą podróż można umilić sobie w końcu partyjką w Talizmana. Jednak na tym się nie kończy, bo przeczytać będziecie też mogli o rozszerzeniu zatytułowanym Prospero i tym, co wnosi do podstawowej wersji.

Na sam koniec zostawiłem drugą i prawdopodobnie na dłuższy czas ostatnią edycję kącika cyckowego. Tym razem poświęcona została jednej z miliona odsłon serii Sakura, mianowicie Sakura Angels. O ile HunieCam Studio z zeszłego tygodnia było w moim mniemaniu grą interesującą, to już w tym przypadku… Ech… A co ja wam będę gadał. Sami przeczytajcie.

Zapraszam!

Talisman: The Horus Heresy (Windows)
Wirtualna planszówka
Nomad Games, 2016r.
Gra dostępna również na: MacOS, Android
Trzeba przyznać, że tło planszy wygląda naprawdę spektakularnie

Talizman i Warhammer 40.000 to serie, które mi się strasznie podobają, ale tak naprawdę nie mam z nimi jakiegoś wielkiego doświadczenia i znam głównie podstawy. Niemniej, oba światy mocno mnie jarają i każda okazja, aby pogłębić swoją wiedzę na ich temat jest spotykana przeze mnie z entuzjazmem. Toteż połączenie ich obu wydało mi się niesamowicie intrygujące, rozpalając przy tym moje nadzieje na zagranie w świetny tytuł. I w zasadzie się nie zawiodłem, chociaż zdecydowanie nie jest to produkcja bezbłędna i wbicie się w nią wymagało trochę czasu, później było już z górki.

Ale zacznijmy od podstaw, oryginalny Talizman polega na wyścigu Poszukiwaczy do Korony Władzy, która pojawiła się w sercu królestwa, ale aby do niej wejść potrzebują najpierw zdobyć tytułowy talizman. Mamy więc planszę podzieloną na trzy krainy, kości, figurki i masę kart przygód do losowania. W Talisman: The Horus Heresy nałożono natomiast skórkę w postaci wydarzeń związanych z tytułową Herezją Horusa. Akcja gry dzieje się zatem w okolicach początków rebelii, a zamiast poszukiwaczy mamy postacie z uniwersum Warhammera 40k, np. Lokena czy też Garro. Główną zmianą jest przede wszystkim podział graczy na dwa obozy – Lojalistów i Zdrajców. Oznacza to, że gracze będący w tym samym zespole współpracują ze sobą, a zwycięstwo odniesione przez jednego z nich oznacza automatycznie zwycięstwo całej drużyny. Muszę powiedzieć, że całkiem nieźle to wszystko się łączy, choć ciężko było mi przestawić się z początku na nowe nazwy przedmiotów, ale gdy tylko rozgryzłem co jest czym, zabawa zaczęła się na dobre.

Szkoda tylko, że nie udało mi znaleźć się nikogo do gry w sieci, więc musiałem zadowolić się botami, które nawet dają radę, choć często odnosiłem wrażenie, że komputer ich faworyzuje, bo potrafili zdobyć talizman już na samym początku rozgrywki, a ja tymczasem kręciłem się jak mucha koło krowy próbując wylosować odpowiednią ilość oczek, aby dostać questa, wykonanie którego jest nagradzane talizmanem. Poza tym mam wrażenie, że gra jest dużo prostsza niż oryginał, szczególnie w przypadku wewnętrznego kręgu, gdzie fantastyczny Talizman: Magia i Miecz łoił tyłki aż bolało, a tutaj przelatuje się przez niego w kilka chwil i bez większych problemów. Jedyną trudnością może być tak naprawdę odnalezienie się na mapie, bo poszczególne pola są niemożliwe do rozróżnienia poprzez fakt, że każde z nich jest przeźroczyste. Niby poruszamy się po różnych planetach widocznych w tle, ale chociaż nazwa lokacji widoczna bez uprzedniego kliknięcia na nią byłaby mile widziana. No, i szkoda też, że bohaterowie na mapie reprezentowani są jedynie przez małe logo, a nie wirtualną figurkę lub model. Są to wszystko jednak pierdoły, a sama gra wciąga i to mocno, więc myślę, że jest to tytuł warty uwagi. No, i muzyka robi fantastyczną robotę w kreowaniu klimatu. Oj, jak ona robi.

Talisman: The Horus Heresy – Prospero (Windows)
Nomad Games, 2016r.
Dodatek dostępny również na: MacOs, Android
Dopiero teraz kapnąłem się, jak bardzo biednie to wygląda

Jedno z trzech rozszerzeń do Herezji Horusa w wersji talizmanowej w zamyśle przenosi nas na tytułową planetę Prospero na trochę przed rebelią, gdzie też mamy dowiedzieć się o niej co nieco. Wiedzę tą wynoszę z Internetu, bo w samej grze się tego nie dowiecie. Co prawda, poza nowymi postaciami, dostajemy składający się z dziewięciu pól dodatkowy obszar podłączony do oryginalnej mapy, a naszym celem jest dotarcie do jego centrum, gdzie też toczy się finałowa walka rozszerzenia z wybranym przez nas graczem, ale z kontekstu za nic w świecie nie wywnioskowałbym, co to jest za miejsce i dlaczego tam jestem. W sumie to dalej tak średnio wiem, a to tylko początek problemów tego DLC.

Przemilczę fakt, że z powodu niemożności połączenia się z innymi ludźmi, musiałem grać z botami, które z premedytacją ignorowały zawartość rozszerzenia. Głupie AI, dobra, to da się jeszcze przełknąć. Dużo bardziej boli fakt, że nowy obszar nie wnosi do rozgrywki absolutnie nic i śmiem twierdzić, że przy grze z AI nawet utrudnia wygranie partii, bo kiedy my jesteśmy zajęci ganianiem po Prospero, boty zdobywają talizmany i podnoszą sobie statystki. W nagrodę po wygranej walce jesteśmy przenoszeni z powrotem na podstawową planszę i nie otrzymujemy żadnych znaczących korzyści z faktu ukończenia tej mini kampanii. Super. Do gry dodano również inkantacje, czyli w zasadzie czary, ale ich sensu nie mogę dociec, bo działają identycznie jak stratagemy w zwykłym The Horus Heresy, więc taka trochę bieda.

Sakura Angels (Windows)
Visual Novel/Gra o cyckach
Winged Cloud, 2015r.
Gra dostępna również na: Linux, MacOS
Przyrzekam, grałem w to dla fabuły!

Nie jest to moja pierwsza „wizualna nowela”, ale o tytuł najgorszej może spokojnie powalczyć i nawet bym na nią postawił, bo to z deka kasztan jest. Jakiś czas temu narzekałem, że Psycho-Pass to nudna gra jest i bezsensownie rozwleczona, a teraz, o ironio, patrzę na tamte czasy z utęsknieniem. Sakura Angels nie oferuje graczowi nic poza widokiem chińskobajkowych cycków (nie gołych, co gorsza!). Irytuje to przede wszystkim dlatego, że jedynym aspektem przyciągającym graczy (zaznaczam: graczy, nie kapucynotrzepów) do tego typu gier jest fabuła i postacie, bo gameplay raczej w nich nie istnieje. No, chyba, że liczyć klikanie spacji w celu przewijania dialogu jako gameplay.

Sakura Angels niby jakąś historię posiada. Mianowicie, jest to w założeniu opowieść o Kencie, atakowanym przez demony licealiście, któremu tyłek ratują Sayaka i Hikari, dwa cycate anioły w ciałach dziewczyn z anime, zadaniem których jest właśnie dbanie o jego bezpieczeństwo. Taka typowa chińska bajka. Niestety, jakiekolwiek ambicje, które gra od czasu do czasu przejawia są całkowicie niszczone przez wrzucane do gry pierdoły. Żeby nie być gołosłownym: Sakura Angels zawiera motywy poczucia wyobcowania, samotności i pragnienia akceptacji, czyli uczucia bardzo silne i prowadzące często do depresji, zwłaszcza w kontekście liceum. To teraz wyobraźcie sobie, że rozmowa o tym jest poprzedzona wyjściem na plażę pełnym śmiesznych i słodkich pranków (kaman, chodziło o dziewczyny w strojach kąpielowych, nie oszukujmy się) czy też całym wątkiem Sayaki chcącej przygotowywać śniadanie i kompletnie niszczącej przy tym kuchnie. Wyleczyłem się już dawno z fazy, że wszystko w sztuce musi być realistyczne i mroczne, bo wtedy jest życiowe, toteż nie mam nic przeciwko głupawym wstawkom typowym dla japońskich lub japońskopodobnych gier. Kaman, Metal Gear to w końcu jedna z moich ukochanych serii. Ale wpychanie na siłę śmieszkowo-erotycznych wątków żeby tylko pokazać pół wirtualnego cycka to niepotrzebne rozwlekanie gry i obraza dla użytkownika. Nawet finał i wyjaśnienie całej intrygi (tzn. dlaczego Kenta jest w ogóle chroniony) nie dają jakiejkolwiek satysfakcji, bo jest to potraktowane mocno po macoszemu. Także zero na dziesięć, nie polecam.

Trzeba jednak oddać, że sama warstwa wizualna jest już całkiem okej i patrzy się na to bez bólu, chociaż każda jedna bohaterka wygląda tak, jakby jej ciało miało zaraz pęknąć od nadmiaru powietrza w środku. Gorzej jest z muzyką, bo przygrywa nieustannie i nie potrzebuje dużej ilości czasu żeby zacząć irytować. Co gorsza, kompletnie zagłusza podłożone i dodane później w patchu japońskie głosy postaci, więc gracz zmuszony jest do grzebania w opcjach. Niby pierdoła, ale pokazuje jak bardzo Winged Cloud dba w swoich grach o to, aby były dopięte na ostatni guzik. Nie wiem, jak ma się sytuacja z ich innymi tytułami, ale jeżeli przypomina tę z Sakura Angels to obawiam się, że fanem tego studia nie zostanę.

Pykmiś na YouTube

Komentarze

Popularne posty