Tydzień 16 (Vanquish, Need for Speed: Hot Pursuit, Golden Axe II, Golden Axe III)
Zrobimy
tak: połowę tego wpisu spędzimy w roku 2010, a następnie znowu cofniemy się w
czasie i dokończymy omawiać oryginalną trylogię Golden Axe, o której części
pierwszej mogliście przeczytać tydzień temu. Zanim jednak dojdziemy do tych
klasyków, proponuję zapoznać się z dwiema, bardzo dynamicznymi i dobrymi
produkcjami. Pierwszą z nich jest Vanquish, czyli strzelanina TPP produkcji
japońskiej, której ojcem jest sam Shinji Mikami. Stanowi on bez wątpienia jedną
z najbardziej unikatowych strzelanek i nie jestem w stanie przypomnieć sobie
żadnej innej, choć trochę Vanquisha przypominającej. Ostatnią z gier dzisiaj
jest Need for Speed: Hot Pursuit, który swego czasu uratował markę przed
stagnacją, ale jak to się później skończyło to już wszyscy wiemy.
Poza
tym zapraszam też na pykmisiowy kanał YouTube, na którym w tym tygodniu
pojawiły się trzy filmy. Obejrzeć i posłuchać będzie zatem można trochę więcej o
Vanquishu i serii Golden Axe. Dowiecie się z nich między innymi, czym
inspirowało się Platinum Games tworząc Vanquisha oraz w jaki sposób dawne gry
przedstawiały swoją historię. Poza tym obejrzeć też można gameplay z bety
OnRush, której poświęcony też został osobny wpis w postaci Betoniarki.
Zapraszam!
Vanquish (Xbox 360)
Strzelanka TPP
Platinum Games, 2010r.
Gra dostępna również
na: Xbox One*, PlayStation 3, Windows
Trochę
nie rozumiem, dlaczego tytuł ten musiał czekać aż 7 lat na premierę na PeCetach.
Pomimo, że na co dzień jestem graczem konsolowym, to jednak uważam, że Vanquish
skrzydła rozwija dopiero, kiedy używamy klawiatury i myszki. Jest to wszak
bardzo dynamiczna i dosyć wymagająca strzelanka, w której przeciwników
pokonujemy głównie w ruchu. Co prawda, prędkość akcji jest na swój sposób
niwelowana przez wprowadzenie bullet time’u przy wykonywaniu pewnych akcji, np.
strzelaniu w trakcie wślizgów, ale celowanie myszą i tak okaże się szybsze i
precyzyjniejsze. Toteż myślę, że to właśnie na tej platformie najlepiej będzie
zapoznać się z tą produkcją.
Kłamstwem
byłoby powiedzieć, że poza soczystą i wymagającą rozgrywką Vanquish oferuje
graczowi cokolwiek innego, choćby ciekawą fabułę. Prawda jest taka, że historia
opowiedziana przez Platinum Games jest raczej miałka i zupełnie
nieinteresująca, ale nie gra ona przecież pierwszych skrzypiec. To znaczy, gra
niby posiada interesujący setting. Świat rozdarty jest wojną o nieliczne
pozostałe surowce naturalne, w której głównymi stronami są oczywiście USA i
Rosja. Vanquish rozpoczyna się natinuast w momencie ataku Rosji na Stany przy
użyciu orbitalnej broni mikrofalowej, co skutkuje przede wszystkim zniszczeniem
San Francisco. Wojsko USA, w tym my, jako pracujący dla DARPA agent Sam,
zostaje wysłane na orbitę w celu zniszczenia tejże broni. Niestety, o ile w
teorii może brzmieć to intrygująco, to już w praktyce cała historia sprowadza
się tak naprawdę do dojścia z punktu A do B przez wyglądające identycznie
lokacje, wyrżnięcia przeciwników i zniszczenia stacji. Wszystko sprawia
wrażenie jakby było wrzucone do gry zanim zdołano napisać wszystkie wątki, bo
pojawiają się motywy lojalności wobec kraju, potrzeby poświęcenia i takich tam,
ale do niczego to wszystko nie zmierza, a sama gra kończy się w tak bardzo otwarty
sposób, że stać się może wszystko.
Niemniej
nie o to w Vanquishu chodzi. Najważniejszy jest tutaj gameplay i naprawdę to
czuć, bo jest on dopieszczony w każdym calu. Sam do dyspozycji posiada
prototypowy kombinezon bojowy stworzony przez naukowców z DARPA, który daje mu
nadludzką mobilność. Przejawia się to przede wszystkim w możliwości wykonywaniu
długich wślizgów przy użyciu dopalacza oraz spowalniania czasu, które to
umiejętności często łączy się ze sobą w celu uzyskania jak najlepszego wyniku.
To nie jest gra, w której można skitrać się za murkiem i prowadzić bezpieczny
ostrzał, bo w mig zostaniemy wykurzeni przez flankujących nas przeciwników lub
ostrzał z rakietnic. Jedyna szansa na przeżycie to pozostawanie w ciągłym ruchu
przy jednoczesnym czuwaniu, aby nie wyczerpać energii kombinezonu, co oznaczać
będzie jego przegrzanie się i nas próbujących jakimś cudem dobiec do osłony by
przeżyć. Vanquish jest bez wątpienia grą wymagającą zręczności oraz
umiejętności szybkiego myślenia, i potrafi momentami naprawdę dać w kość, ale
to właśnie to sprawia, że gra się w to dobrze. Popełniłem olbrzymi błąd i
przełączyłem sobie na kilka misji poziom trudności na casuala, ale wtedy cała
gra traci sens i staje się zwykłym shooterem, w którym nikt nie chce w nas
trafić, więc brakuje jakiegokolwiek wyzwania. Nie byłoby problemu, gdybyśmy
mieli ciekawą fabułę do śledzenia, ale jej brak sprawia, że to właśnie
pokonywanie kolejnych przeszkód jest aspektem „frajdodajnym”.
*we wstecznej kompatybilności
Need for
Speed: Hot Pursuit (PlayStation 3)
Wyścigi
Criterion
Games, 2010r.
Gra dostępna
również na: Xbox 360, Windows, Wii*, Android**, iOS**, Windows Phone**
Przyglądanie
się historii tej serii przyprawia o depresję. Niegdyś jedna z najgłośniejszych
i uwielbianych marek, teraz już cień dawnej siebie i trochę pośmiewisko.
Poczuję się staro, pisząc to, ale okej. Młodsi gracze mogą nie pamiętać, ale
był taki moment w okolicach 2008/2009 roku, kiedy to Need for Speedy były wręcz
utożsamieniem najgorszego odgrzewanego kotleta wypychanego przez złe
korporacje. Coroczne wydawanie tej samej gry o nielegalnych wyścigach z jedyną
zmianą kryjącą się w podtytule sprawiło, że NfS stoczył się na dno. To znaczy,
to wciąż była solidna, rzemieślnicza robota, ale seria jednoznacznie
potrzebowała odświeżenia. Tym też stał się (jak wtedy wierzono) trzeci, choć
pozbawiony numerka, Hot Pursuit. Koniec z wieśtuningiem golfów, powrót widowiskowych
wyścigów i pościgów z udziałem supersamochodów. Można by powiedzieć, że Hot
Pursuit przywrócił serię do korzeni.
No,
i faktycznie to jeden z lepszych „nowożytnych” NfSów. Prawda jest jednak taka,
że Hot Pursuit i wydane trzy lata później Rivals to ta sama gra. Jedyną różnicą
między nimi jest fakt, że Rivals wygląda lepiej i naprawia błędy poprzednika.
Co ciekawe, nawet ich mapy są momentami wręcz bliźniaczo do siebie podobne.
Trzeba jednak powiedzieć, że Hot Pursuit wciąż wygląda dosyć ładnie. Widać, co
prawda, że nie jest to najświeższy tytuł, ale pędzące na złamanie karku tempo
akcji doskonale maskuje graficzne niedociągnięcia. Z resztą, nie mamy czasu na
podziwianie widoków, bo musimy gnać ku mecie, starając się nie skasować przy
tym bolidu. I wygląda to absolutnie fenomenalnie w ruchu, tego grze nie można
odmówić. Szkoda, że muzyka jest dosyć nijaka i nie zachęca sama z siebie do
jazdy, tak jak chociażby ta z drugiego Undergrounda.
Mimo
to, jeździ się cudnie i co chwilę dzieją się rzeczy, które zobaczyć można w
najlepszych filmach akcji. Niestety, to natężenie scen akcji sprawia, że dużo
więcej zależy od czystego szczęścia niż od naszych umiejętności. Na przykład,
pędzicie trylion kilometrów na godzinę autostradą w swoim lambordżini murszjelago
koloru blond, przed wami tuman z sąsiedniej wioski w swoim passerati TDI, BUM,
rozbija się dzban o nadjeżdżający pojazd, wy cieszycie się już z wygranej, ale
nie! Psikus życia, puknięte auto zostaje odepchnięte na wasz pas, rozbijacie
się. Przegranko. No, pad to momentami fruwał. Szczególnie przy wyścigach
rozciągających się na 25 kilometrach. Prawie meta i wygranko? Przeciwnik zepchnął
Cię na barierkę i skasowałeś furę? Sorry, bracie, zaczynaj od nowa. Dużo lepiej
wypada kampania policjanta, bo i pobawić się tu możemy w „łeło łeło bagiety
jadą” i w zasadzie nie ma takiej możliwości, że przegramy wyścig, bo mieliśmy
za mało szczęścia. Tu wszystko zależy od nas. Dodatkowo mordowanie ludzi za
przekroczenie prędkości (bo nie uwierzę, że ktokolwiek przeżyje spotkanie z
barierką albo potrójne dachowanie przy osiąganych w Hot Pursuit prędkościach)
daje mnóstwo frajdy i czasami wymusza na nas kombinowanie jak tu dziada szybko
kilim przy pomocy samych kolczatek. To jest naprawdę dobra gra i świetnie się w
to pyka, ale pod koniec, mówię, robi się powtarzalnie i chwilami okropnie
trudno, więc trzeba mieć to na uwadze. Osobiście, mimo moich narzekań, polecam.
Chociaż może warto by było się zainteresować Rivalsami.
*wersja stworzona przez Exient
**wersja z 2011 roku
wykonana przez IronMonkey Studios
Golden Axe II (Xbox One*)
Beat ‘em Up
Sega AM7, 1991r.
Gra dostępna również
na: Xbox 360, PlayStation 3, PlayStation 2, PlayStation Portable, Wii**, Sega
Mega Drive, Windows, iOS
Drugi
Golden Axe podoba mi się już odrobinkę mniej niż jedynka. Jest zdecydowanie
najtrudniejszą częścią serii i podziwiam każdego, kto ukończył ten tytuł bez
użycia kodu na wybór etapów. Zwłaszcza, że jeżeli chce się zobaczyć wszystko,
co gra ma do zaoferowania, nie można wybrać łatwiejszego poziomu trudności, ponieważ
dostępne w nim są tylko cztery z ośmiu plansz. Trochę lipa, bo po mordzie
dostaje się tutaj hardo. Ale trzeba to jednak zrozumieć, jest to w końcu produkt
innych czasów. Poza tym, to wciąż dobra, choć nieskomplikowana, gra.
W
kwestii historii dwójka to sequel pierwszego Golden Axe’a, ale tym razem wypuszczony
prosto na konsole domowe użytkowników. Fabularnie mamy raczej kalkę, bo znów
królestwu zagraża zły skurczybyk imieniem Dark Guld, który jakimś tam sposobem
zdobył tytułowy złoty topór. Zadaniem trójki bohaterów znanych z jedynki jest,
jak można się domyślić, pokonanie go i uratowanie okolicznej ludności. W
zasadzie różnić między jedynką a dwójką nie ma prawie wcale. Większość
pozostała nietknięta, a gdyby poziomy z Golden Axe 2 wrzucić do części
pierwszej to mógłbym się nawet nie poznać, że zostały wyciągnięte z innej gry.
*w kompilacji Sega
Vintage Collection: Golden Axe wstecznie kompatybilnej z Xboxa 360 i dostępnej
również na PlayStation 3
**do momentu
zamknięcia Wii Shopu w 2019r.
Golden Axe III (Xbox One*)
Beat ‘em Up
Sega AM7, 1993r.
Gra dostępna również
na: Xbox 360, PlayStation 3, PlayStation 2, PlayStation Portable, Wii**, Sega
Mega Drive, Windows, iOS
No,
i w końcu jakieś zmiany. Po kopii pierwowzoru, którą była dwójka, część trzecia
stanowi miły powiew świeżego powietrza. Oczywiście, podstawy wciąż pozostały
bez zmian, ale wszystko naokoło ich poprawiono. Na pierwszy rzut oka widać, że
gra otrzymała graficzny upgrade i wygląda teraz lepiej niż poprzedniczki. Można
by powiedzieć, że bardziej realistycznie, choć patrząc na takiego God of Wara
czy Detroit: Become Human można też uznać to stwierdzenie za co najmniej
śmieszne. Ale to nie jedyna zmiana, bo dużo większa zaszła w samej mechanice.
To znaczy, wciąż chodzimy w prawo i bijemy monstra, ale tym razem twórcy
pokusili się o pewną dozę nieliniowości. Oznacza to, że na swojej drodze do
zdobycia złotego topora i uratowania kolejnego królestwa natykać będziemy się
raz po raz na miejsca, gdzie musimy zadecydować, którą ścieżką podążyć. Od
naszego wyboru zależeć będzie, do jakiej lokacji się udamy.
Kwestia
historii jest dla mnie z deka niezrozumiała, bo trochę tu pokomplikowali
panowie scenarzyści (choć prawdopodobnie był on tylko jeden). Otóż gra zaczyna
się, kiedy nasza postać rozmawia ze znanym z poprzedniczek krasnalem. To jest
też ciekawe, bo jest on również do wyboru jako jedna z pięciu (doszły dwie
nowe: czarna pantera i baba herszt) grywalnych postaci. Jak się okazuje,
byliśmy pod wpływem uroku, ale na szczęście udało nam się wybudzić. Krasnal
daje nam questa zdobycia toporka, więc idziemy i bijemy. To jest w sumie
dziwne, bo nigdzie nie jest wytłumaczone skąd ten urok i o co chodzi, choć jako
bossowie pojawiają się inni bohaterowie z puli postaci, którzy po otrzymaniu
kilku soczystych buł na glacę wyzwalają się spod mocy zaklęcia. Niezbyt jasno
jest to wytłumaczone, ale rozumiem, nie o to w tej grze chodzi. Doszły też
dialogi, czy też raczej jednozdaniowe wypowiedzi napotykanych osób, którymi
raczeni jesteśmy tu i ówdzie, głównie po walkach z bossami.
Sama
gra jest też przede wszystkim dużo prostsza niż łamiąca ducha i wolę człowieka
dwójka, a przynajmniej jest tak do ostatniego poziomu. Tam z kolei gracz
zostaje wielokrotnie gwałcony przez oddziały najsilniejszych przeciwników w
grze. Także o ile całą grę da się przejść zużywając tylko jedno „continue” to w
finale stracicie resztę. Znów, chwała twórcom za kod wyboru poziomu. Aha, są
też różne zakończenia w zależności czy złoty topór zdobyliśmy, czy nie. Nie
zdobyłem i już nie chcę, ale grę polecam.
*w kompilacji Sega
Vintage Collection: Golden Axe wstecznie kompatybilnej z Xboxa 360 i dostępnej
również na PlayStation 3
**do momentu
zamknięcia Wii Shopu w 2019r.
Pykmiś na YouTube
Komentarze
Prześlij komentarz