Tydzień 46 (Metal Gear Solid V: Ground Zeroes, Mafia 3: Znak Czasów, Super Mario Bros. Deluxe, Friday the 13th: The Game)



Święta! Zero świątecznych gier! Za to same odsłony klasycznych serii, niekoniecznie growych. Przeczytacie na przykład o pierwszy Super Mario Bros., a właściwie jego reedycji na GameBoy Color. No, nie ma nic bardziej klasycznego niż Mario. To istna maskotka giereczkowa, której przedstawiać nie trzeba nikomu. Poza tym jest to gra, która przyczyniła się do uratowania branży growej w USA w 1983r. Taka ciekawostka. Jest to jednak tytuł projektowany z myślą o stacjonarnych konsolach i dużych (jak na tamte czasy) telewizorach. Czy zatem sprawdzi się na małym ekraniku przenośnej kieszonsolki?

Obawiam się, że serię Metal Gear możemy powoli pakować do trumny, bo po dramatach towarzyszących premierze piątki zwątpiłem, że kiedykolwiek doczekamy się kolejnej odsłony tej klasycznej serii. MGSV był kontrowersyjną grą jeszcze przy okazji wydania jej prologu/płatnego dema/skoku na kasę, czyli Metal Gear Solid V: Ground Zeroes, które teraz kupić można w zestawie z The Phantom Pain, ale w 2014r. 120zł za godzinę gry… Cóż, to wciąż nie brzmi jak dobry pomysł. Czy jednak Ground Zeroes spełniło swoje zadanie i zbudowało hype train dla The Phantom Pain?

Wróćmy też na moment do Mafii III, o której pisałem kilka tygodni temu. W Znaku Czasów trafiamy na trop grupy kultystów składających ofiary dla swojego bożka w całym Nowym Bordeaux. Co ciekawe, dodatek wprowadza zupełnie nowe mechaniki do gry. Co powiecie na zabawę w detektywa i poszukiwanie poszlak?

Na sam koniec jest jeszcze krótki tekst o grze, w którą właściwie nie grałem. Friday the 13th: The Game to gra bardzo zbliżona formułą do Dead by Daylight, o którym również mogliście przeczytać kilka tygodni temu. Problem w tym, że Dead by Daylight ma się jak najbardziej dobrze, a z Piątkiem Trzynastego już tak kolorowo nie jest. O co chodzi?

Na wszystkie powyższe pytania odpowiedzi znajdziecie w poniższym tekście.

Zapraszam!

Metal Gear Solid V: Ground Zeroes (Xbox One)
Skradanka
Kojima Productions, 2014r.
Gra dostępna również na: Xbox 360, PlayStation 4, PlayStation 3, PC


Metal Gear Solid V: Ground Zeroes było jedną z bardziej kontrowersyjnych premier 2014 roku. To przecież zwyczajny skok na kasę, płatne demo i w ogóle „fuck Konami”, krzyczeli gracze. Nie zamierzam mówić, że zarzuty te są bezpodstawne, bo byłoby to nic innego, jak zakłamywanie rzeczywistości. Nie ma absolutnie żadnego powodu, aby nie można było tej jednej misji zawrzeć w The Phantom Pain, co przecież w końcu się stało przy okazji wypuszczenia na rynek zawierającej obie odsłony edycji Definitive. Co więcej, Ground Zeroes to element piątego MGSa, którego nie należy pomijać. Bez jego znajomości zostajemy wrzuceni w TPP zupełnie bez jakiegokolwiek kontekstu. Niby zaczynanie przygody z serią od którejkolwiek części poza oryginalnym Metal Gearem lub trójką to moim zdaniem błąd, ale w tym wypadku GZ i TPP powinny być uznawane za nierozłączalną całość.

Problematyczne jest też to, że jako „płatne demo” czy też produkt mający zachęcić klientów do kupna The Phantom Pain, Ground Zeroes radzi sobie okropnie słabo. Kiedy grałem w niego po raz pierwszy, a było to niedługo po premierze na PS3, czułem, że coś jest nie tak, ale winę na ten stan rzeczy zrzuciłem na przestarzały sprzęt. W końcu na rynku dostępna była również wersja na konsole ósmej generacji. Musiała być lepsza! Niestety, poza większą liczbą klatek nie widzę jakichkolwiek różnic. Największym problem jest fakt, że Ground Zeroes jest jakieś takie sztywne. Brakuje mu płynności The Phantom Pain, przez co gameplay sprawia wrażenie dość topornego. Z drugiej strony może być to też konsekwencja długości gry. Piąty MGS posiada mnóstwo mechanik, które w ciągu godziny potrzebnej na ukończenie kampanii można zaledwie liznąć. Zatem zanim nauczymy się zasad rozgrywki i ich efektywnego użytkowania, widzimy już napisy końcowe. Niby potem mamy możliwość pobawienia się w różne dodatkowe zadania, ale szczerze przyznam, że główna kampania Ground Zeroes za każdym razem zniechęcała mnie do zagłębiania się w resztę zawartości.

Mafia III: Znak Czasów (PlayStation 4)
Hangar 13, 2017r.
Dodatek dostępny także na: Xbox One, PC


Znak Czasów to próba zrobienia z trzeciej Mafii gry detektywistycznej. Brzmi to absurdalnie, bo w założeniach jest to przecież w pewnym sensie klon GTA, a więc produkcji skrajnie różniącej się swoimi mechanikami od Sherlocków Holmesów czy innych L.A. Noire’ów Cała historia rozpoczyna się w tam, gdzie zaczęła się podstawka – w spalonym barze Sammy’ego. Przez jego drzwi frontowe wybiega utytłana we krwi, krzycząca kobieta, która szuka schronienia za szerokimi barkami Lincolna Claya. Szybko okazuje się, że lokalna sekta uznała bar za idealne miejsce do złożenia ofiary. Intryguje to naszego bohatera na tyle, że postanawia odłożyć na jakiś czas zemstę na Salu Marcano i zająć się odkryciem tożsamości i celu sekciarzy, a następnie uwolnieniu od nich Nowego Bordeaux. Trochę to dziwne, bo w podstawce Lincoln miał na pomszczenie swoich bliskich parcie tak wielkie, że nie obchodziła go zupełnie liczba palonych za sobą mostów, a tutaj nagle zaczyna oczyszczać miasto sekciarzy. W ogóle wypada to dziwnie, bo przecież bar Sammy’ego to jedna z naszych głównych kryjówek, więc ciężko jest mi uwierzyć, że nagle tuż pod nosem Lincolna kultyści urządzili sobie w jego „domku” miejsce ofiarne.

Na szczęście głupotki te szybko schodzą na dalszy plan, bo w głowie gracza rodzą się dwa przemyślenia. Pierwsze dotyczy fantastycznego, mrocznego klimatu dodatku. Twórcy wyraźnie chcieli, aby Znak Czasów różnił się od podstawki i miejscami blisko mu do horroru. Przemierzamy przede wszystkim opuszczone lokacje pokroju spalonej szkoły, rozległych i zalanych piwnic pod klubem, czy też dawno nieużywane magazyny. Wszystko to odbywa się w nocy, nierzadko w trakcie szalejącej burzy, a więc wspomagać musimy się latarką, aby cokolwiek zobaczyć. Ta służy jednak nie tylko do oświetlania sobie drogi. Tutaj docieramy do drugiego przemyślenia. Brzmi ono „zieeeew”. Momenty, w których Lincoln bawi się w Sherlocka Holmesa są tak okropnie nudne… Każdy jeden opiera się na świeceniu latarką dookoła pomieszczenia i szukania poszlak. Nie miałbym z tym problemu, gdyby połowa z nich nie gubiła się w otoczeniu. Nieraz kręciłem się w kółko i obchodziłem pokój z każdej strony, bo nie miałem zielonego pojęcia, czego w ogóle powinienem szukać. To taka trochę nieudolna zrzynka z L.A. Noire. Bardzo nieudolna. Fajnie, że twórcy próbowali wprowadzić do Mafii coś nowego, ale niestety się to nie udało. System ten niesamowicie płytki i na dobrą sprawę tylko przeszkadzał mi w graniu.

Po ukończeniu fabuły dostajemy jeszcze jedną misję, która kompletnie psuje jakiekolwiek pozytywne doświadczenia z dodatku – możliwość odrestaurowania baru Sammy’ego. W końcu w Mafii III jest, na co wydawać pieniądze. To samo w sobie jest super, ale jakim dzbanem trzeba być żeby mechanikę wymagającą dużych ilości czasu i pieniędzy wprowadzić po zakończeniu głównej linii fabularnej? No, ale przecież Mafia III to sandboks, w tego typu grach jest mnóstwo aktywności pobocznych, którymi można się zająć w międzyczasie! Owszem, są wyścigi. I gołe baby oraz inne, mniej interesujące rzeczy do zbierania. To jednak wszystko. Także gracz staje przed dylematem. Może jeździć za świerszczykami w oczekiwaniu na pieniążki od podwładnych, grindować wyścigi lub zostawić grę odpaloną w tle i pójść zająć się czymś innym. Spoiler: żadna z tych opcji nie powinna być tą właściwą, a niestety któraś być musi. To mogła być super mechanika, gdybyśmy dostali ją na początku Mafii III lub chociaż dodatku. Najlepszym rozwiązaniem byłoby kupienie go wraz z podstawką i rozpoczęcie przygody z grą od niego. Wtedy faktycznie będziemy mieli, czym się zająć, oczekując na kasę. To wiąże się jednak z wydawaniem większej ilości pieniędzy w ciemno. W końcu może się okazać, że Mafia III to nie gra dla nas, a pieniędzy za DLC już niestety nie odzyskamy.

Super Mario Bros. Deluxe (3DS*)
Platformówka
Nintendo, 1999r.
Gra dostępna również na**: GameBoy Color, GameBoy Advance***

Wikipedia dumnie określa ten tytuł, jako remake oryginalnego Mario. Śmiem się nie zgodzić, to raczej reedycja przystosowana do malutkiego ekraniku GameBoya. Graficznie i mechanicznie to te same gry. Nie liczę dodatkowych animacji po pokonaniu Bowsera czy dodaniu mapy świata pomiędzy poziomami, bo to zwykłe pierdoły. Największą różnicą jest fakt, że pole widzenia graczy musiało zostać przycięte z uwagi na wymiary wyświetlacza konsoli. Przez większość czasu w ogóle to nie przeszkadza, ale trzeba mieć na uwadze fakt, że czasem zdarzy nam się zginąć tylko dlatego, że nie widzieliśmy nadciągającego przeciwnika. Jest to dużo większym problemem w Super Mario Bros.: The Lost Levels, które w ramach bonusu można odblokować w grze. O tym jednak napiszę w osobnym wpisie, kiedy tylko je ukończę.

Trzeba przyznać, że Miyamoto to niesamowity człowiek, który zaprojektował grę broniącą się po ponad trzydziestu latach od premiery. Granie daje mnóstwo frajdy i potrafi wyglądać zaskakująco widowiskowo, kiedy pokonujemy kolejne przeszkody i przepaści nie zatrzymując się ani na moment. To tytuł absolutnie ponadczasowy i coś, w co zagrać powinien każdy szanujący się pasjonat gier wideo. Osobiście polecam zrobić to właśnie na 3DSie, bo w tej wersji dostajemy również możliwość zapisywania gry w dowolnym momencie. Uwierzcie mi, że bardzo się to przydaje, bo Mario to wbrew pozorom wymagająca pozycja. Cóż jeszcze mogę dodać? To zaskakująco dobre wydanie absolutnego klasyka i bardzo dobry deal, bo na jednym kartridżu dostajemy tak naprawdę dwie fenomenalne gry.

*poprzez Virtual Console
**mowa wyłącznie o wersji Deluxe
***we wstecznej kompatybilności

Friday the 13th: The Game (PlayStation 4)
Multiplayerowy survival horror
IllFonic/Black Tower Studios, 2017r.
Gra dostępna jest również na: Xbox One, PC


To sobie pograłem… No, po zbóju… Dobrze, że podczas mojego pierwszego meczu w Piątek Trzynastego zdecydowałem się narobić zdjęć, bo w innym wypadku mógłbym Wam pokazać co najwyżej menu. Gra umarła. Najbardziej szokujący w tym wszystkim jest fakt, że nie pomógł nawet PS+, który przecież nieraz dawał grom drugie życie. Świetnym przykładem tego jest OnRush z grudniowej listy. Friday the 13th: The Game to najwidoczniej gra tak słaba, że i ten zabieg nic nie pomógł. Serwery świecą pustkami, więc znalezienie sesji jest niemożliwe. Uwierzcie mi, próbowałem. Czytałem nawet książkę w trakcie matchmakingu z nadzieją, że a nuż gdzieś tam na całym świecie znajdzie mi siedmiu graczy chętnym do wspólnej zabawy. Nope! Zero. Próbowałem kilkukrotnie, czekałem nawet po piętnaście minut i nic.

Chciałbym powiedzieć, że w sumie to nie wiem, czemu tak się stało, że to wcale nie jest taka zła gra i takie tam, ale prawda jest taka, że nie mam o tej grze dużego pojęcia. Moje doświadczenie z nią ogranicza się do jednego meczu jako Jason, w którym udało mi się zabić połowę graczy, a reszta uciekła. Mechanicznie jest to bardzo podobne do Dead by Daylight. To znaczy, jeden gracz to morderca, reszta to ofiary, na które poluje. Wszystko odbywa się na jednej olbrzymiej mapie posiadającej wiele opcji ucieczki takich, jak choćby naprawienie auta i odjechanie nim w siną dal lub zadzwonienie po policję. Jason (a właściwie jego inkarnacje ze wszystkich filmów) również do swojej dyspozycji ma szereg umiejętności, np. teleportowania się w różne miejsca na mapie, co sprawia, że nigdy nie możemy czuć się bezpieczni jako „zwierzyna”. Chyba. Nie wiem, bo grałem tylko mordercą. Żałuję, że nie było mi dane pobawić się Piątkiem Trzynastego trochę więcej, bo na papierze jego koncept brzmi naprawdę ciekawie. No, szkoda, ale może na PC sprawa ma się lepiej.

Komentarze

Popularne posty