Tydzień 47 (F-Zero, Injustice: Gods Among Us, Super Mario Bros.: The Lost Levels, Uncharted: Złota Otchłań)
Żyjemy
w erze miniaturyzacji, więc w tym tygodniu mam Wam do zaprezentowania głównie
gry na mniejsze sprzęty, choć w część z nich zagrać da się również na większych
platformach. Tak naprawdę jedyną grą z zestawienia, w którym nie odpalicie na
niczym małym jest Injustice: Gods Among Us – bijatyka w świecie DC Comics od
twórców Mortal Kombat. Fajnie się złożyło, że skończyłem ją w okolicach
premiery, również występującego w grze, Aquamana, więc mogłem w pewnym sensie
wczuć się w klimat filmu. Był taki sobie, ale Injustice jest już całkiem niezłe.
W
kąciku staroci znajdziecie natomiast dwie gry. Pierwszą jest obiecane w zeszłym
tygodniu Super Mario Bros.: The Lost Levels, czyli prawowity sequel kultowego
Mario. Drugim tytułem jest natomiast F-Zero – futurystyczne wyścigi i tak jakby
protoplasta Wipeoutów. Swoją drogą to w przyszłych wpisach planuję uraczyć Was
jeszcze większą ilością gier retro, ponieważ zaopatrzyłem się ostatnio w SNESa
Mini i nadrabiam teraz 16-bitowe klasyki.
Na
koniec zostawiłem najciekawszą grę tego tygodnia. Uncharted: Złota Otchłań to
prawdopodobnie najczęściej pomijana odsłona serii. Nie ze względu na jej
jakość, a na fakt, że jest to tytuł ekskluzywny dla PlayStation Vity, która,
umówmy się, nie okazała się być najpopularniejszą z konsol. Z resztą nawet samo
Sony zdecydowało się na drastyczny krok ukręcenia jej łba we wczesnym
dzieciństwie. Mimo to wyszło na nią sporo wartych uwagi gier, a Uncharted:
Złota Otchłań to bez wątpienia jedna z nich.
To
też ostatni wpis na blogu w tym roku, więc pragnę życzyć Wam wszystkim
wszystkiego, co najlepszego w nadchodzących miesiącach i spełnienia
noworocznych postanowień, aby nie skończyło się tak, jak to zazwyczaj jest w
ich przypadku. Szczęśliwego nowego roku! A
tymczasem…
Zapraszam!
F-Zero (SNES Mini)
Wyścigi
Nintendo EAD, 1990r.
Gra dostępna również
na: SNES, WiiU, New 3DS
Jeszcze
nigdy nie miałem okazji do zagrania w dwuwymiarową grę wyścigową symulującą
trójwymiarową przestrzeń. SNES pojawił się na rynku, kiedy o prawdziwym 3D
nikomu się jeszcze nie śniło, a do pierwszego PlayStation czy N64 była jeszcze
długa droga. Toteż takie gry jak F-Zero czy Super Mario Kart to niesamowity
popisy kreatywności ówczesnych twórców. Udawany trójwymiar sprawdza się lepiej
niż myślałem, chociaż nie jest też bez wad. Możecie zapomnieć o jakimkolwiek
poczuciu głębi i spokojnie nastawić się, że niejednokrotnie będziecie mieli
ochotę cisnąć padem o ziemię, kiedy po raz enty źle wymierzycie piksele,
wjedziecie w oponenta i zaczniecie odbijać się po torze jak kauczukowa
piłeczka.
To
tak naprawdę jedyny zarzut, który mam do F-Zero. Brak precyzji sterowania i
poczucia głębi w połączeniu z ograniczoną wytrzymałością bolidu sprawia, że,
częściej niż bym chciał, przegrywałem wyścig, bo miałem olbrzymiego pecha i nie
udało mi się już w żaden sposób uratować sytuacji. Poza tym gra się w to
zaskakująco dobrze i przyjemnie, choć wymagająco nawet na niższych poziomach trudności.
Futurystyczny setting sprawia, że F-Zero posiada swój unikalny styl, ale
utrudnia rozszyfrowanie tego, co tak naprawdę widzimy na ekranie. Nie mówię o
bolidach czy trasie, bo z tym nie ma najmniejszego problemu. Myślę bardziej o
otoczeniu. Wygląda to odrobinę jak powierzchnia jakiejś płyty głównej czy
wnętrze sprzętu elektronicznego, a nie jak futurystyczne miasto. Będąc szczerym
trochę się teraz czepiam, bo w trakcie wyścigu nie zwraca się na to
najmniejszej uwagi, ponieważ całkowicie pochłania nas gameplay, który nie
zestarzał się praktycznie nic a nic.
Injustice: Gods Among Us (Xbox One)
Bijatyka
NetherRealm Studio,
2013r.
Gra dostępna również
na: Xbox 360, PlayStation 4, PlayStation 3, PlayStation Vita, WiiU, PC
Należę
do grona graczy, którzy w bijatyki grają nadupiając w tyle przycisków
jednocześnie, w ile to tylko możliwe. Nic zatem dziwnego, że w ciągu prawie
roku istnienia bloga Injustice: Gods Among Us jest pierwszą grą z tego gatunku,
a przynajmniej tak mi się wydaję. Dużo tych giereczek było, więc musicie mi
wybaczyć ewentualną pomyłkę. Trzeba jednak przyznać, że NetherRealm Studio
tworzy mordobicia wyjątkowe z jednego prostego względu – starają się zawrzeć w
nich ciekawą lub przynajmniej trzymającą się kupy opowieść. Zazwyczaj jest to
tak, że wybieramy sobie postać, pojawia się krótkie intro, staczamy dziesięć
walk i widzimy outro. Super fabuła, kur**! Miękki reboot Mortal Kombata tych
samych twórców zapoczątkował u nich okres dodawania do swoich bijatyk opowieści
z prawdziwego zdarzenia. W tym wypadku Joker w bliżej graczowi nieznany sposób
zmusza Supermana do zabicia Lois Lane i jego nienarodzonego dziecka, co z kolei
popycha go do zamordowania klauna z zimną krwią. Dawniej ulubiony superbohater
milionów staje się tyranem i wprowadza system totalitarny. Układ sił
diametralnie się zmienia - dawni wrogowie stają się teraz przyjaciółmi,
przyjaciele wrogami. Jedni wspierają idee Supermana, inni podążają za ruchem
oporu kierowanym przez Batmana. Ten z kolei w celu obalenia swojego
niegdysiejszego przyjaciela przyzywa grupkę herosów z innego uniwersum.
Majstersztyk
fabularny to, to nie jest, ale stanowi wystarczająco dobry pretekst do
okładania się po mordach postaci znanych z kart komiksów. Historia tempa
nabiera tak naprawdę dopiero pod koniec. Przez pierwsze kilka godzin (w
zasadzie połowę gry) dosyć mocno się wynudziłem, ale może to być też moja wina.
Mogłem odrobinę zbyt pochopnie ocenić swoją nieudolność w graniu w bijatyki.
Włączenie najłatwiejszego poziomu trudności sprawiło, że zamiatałem podłogę
każdym jednym przeciwnikiem, co pozbawiło mnie jakiejkolwiek dostawy adrenaliny.
Nie chcę wypowiadać się na temat samego systemu walki, bo nie czuję się ani
trochę kompetentny w tym temacie. W bijatyki nie gram, więc co ja mogę
wiedzieć. Kopie się fajnie, szczela z liścia raczej też. Świetne są też ulty, w
trakcie których przeciwnicy rozjeżdżani są przez batmobile, miażdżeni przez
olbrzymie magiczne młoty, czy po prostu wynoszeni przez naszego bohatera na
orbitę okołoziemską i stamtąd wbijani w asfalt. Równie fantastyczna jest
możliwość zmiany areny w trakcie walki poprzez wykopanie oponenta przez ścianę.
Animacje temu towarzyszące są tego absolutnie warte. Postacie przelatują przez
wieżowce, są kąsani przez stwory z innych wymiarów i ranieni na wiele innych,
pomysłowych sposobów. Nie jest to tak brutalne jak w Mortalu, ale wciąż robi
wrażenie.
Tragiczne
są natomiast modele postaci kobiecych. No, niektórych. Taka Catwoman wygląda
jak najbardziej spoko, ale już Raven czy Wonder Woman są jakby żywcem wyjęte z
kina sexploitation. Nie mam nic przeciwko dużym cyckom, ale kiedy każda z
piersi jest dwukrotnie większa od głowy heroiny to ciężko mi jest uwierzyć, że
nawet superbohaterka jest w stanie chodzić nie garbiąc się, a co dopiero
walczyć. Warto czasem przyhamować z tym seksapilem, bo zamiast seksbomby
dostajemy gadający plastik. Jeżeli chodzi o pozostałe postacie to jest jak
najbardziej okej, chociaż nic tak naprawdę nie zapadło mi w pamięć. To po
prostu wariacje na temat wersji superbohaterów, które znamy i kochamy.
Super Mario Bros.: The Lost Levels (3DS)
Platformówka
Nintendo R&D4,
1986r.
Gra dostępna jest
również na: FamiCom, SNES, GameBoy Color, GameBoy Advance, WiiU
Mały
disclaimer na początek. Wersja The Lost Levels, w którą grałem to wersja
możliwa do odblokowania, jako dodatkowy tryb za osiągnięcie 300,000 punktów w
Super Mario Bros. Deluxe wydanego na GameBoya, a opisywanego na łamach Pykmisia
w zeszłym tygodniu. „Gejmbojowe” Zagubione Poziomy są odrobinkę okrojone, ale
brakuje tylko kilku bonusowych etapów. Normalna „kampania” jest w pełni obecna,
a jedyną większą różnicą jest zmniejszone pole widzenia, co zazwyczaj nie
przeszkadza, ale wymusza na graczu ostrożniejsze granie.
To
powiedziawszy, możemy przejść do sedna, czyli opowiedzenia o tym, czym jest
Super Mario Bros. The Lost Levels. Pozwolę sobie nie zagłębiać się w mechaniki,
bo jestem święcie przekonany, że nawet żyjący pod kamieniem na pustyni
pustelnik wie, czym jest pierwsze Mario. TLL to natomiast dokładnie ta sama gra
tyle tylko, że dużo trudniejsza od oryginału. Z tego też powodu druga część
przygód wąsatego hydraulika zadebiutowała poza Japonią dopiero po kilku latach
od premiery przy okazji wydania kompilacji Super Mario All-Stars. „Te, panie
bloger, ale ja se grałem w Mario 2 normalnie przecież. Wcale nie jest takie
same jak jedynka, a inne i można bloczki podnosić i rzucać”. Owszem, taka
wersja Super Mario Bros. 2 istnieje, ale psikus życia polega na tym, że to nie
jest tak naprawdę Mario, a Doki Doki Panic z podmienionymi sprite’ami. Nintendo
stwierdziło, że oryginalna „dwójeczka” będzie zbyt trudna dla opasłych
Amerykanów czy też mniej opasłych Europejczyków, ale wciąż było łase na nasze
pieniądze (lub pieniądze naszych przodków. To już zależy od wieku czytelnika).
Po
zagraniu w The Lost Levels muszę przyznać, że mieli trochę racji, bo faktycznie
jest to gra od oryginału znacznie bardziej wymagająca. Z resztą już na samym
początku twórcy pokazują nam środkowy palec wprowadzając nowy power-up w
postaci trującego grzybka, zabijającego nas po podniesieniu. Na szczęście z
pomocą przyszła mi możliwość systemowego tworzenia punktów zapisu na 3DSie,
więc grę udało mi się ukończyć. Nie wiem jednak, czy byłbym w stanie to
osiągnąć w klasycznej wersji. Pewnie tak, ale musiałbym się mocno napocić i
natrudzić. To zdecydowanie tytuł przeznaczony dla fanów pierwszego Super Mario
Bros., którzy dostępne w oryginalne poziomy dawno już wymasterowali i pragną
nowego wyzwania. The Lost Levels przypomina zatem raczej dodatek, aniżeli
pełnoprawny sequel, bo nowej zawartości jest tyle, co kot napłakał. W zasadzie
tylko trujący grzybek to jakakolwiek nowość. Reszta to najzwyczajniej w świecie
więcej tego samego, jeno trudniejszego.
Uncharted: Złota Otchłań (PlayStation Vita)
Platformowa gra akcji
SCE Bend Studio,
2011r.
Tytuł ekskluzywny
Trzeba
przyznać, że przenośne Uncharted to fantastyczny sposób na sprzedanie ludziom swojej
nowej kieszonsolki. Niemniej SCE Bend Studio z deka poległo przy próbie
stworzenia pełnoprawnej, acz mobilnej odsłony tej kultowej już serii. Chodzi mi
przede wszystkim o kwestie techniczne. Gra wygląda absolutnie przepięknie (jak
na możliwości Vity, oczywiście) i przy kilku drobnych modyfikacjach mogłaby
spokojnie zostać wydana na PS3. Widok dżungli, za którą chowa się zachodzące
słońce, dosięgające jeszcze swoimi ostatnimi promykami nas wspinających się po
klifie robi wrażenie nawet po tylu latach od premiery i doskonale pokazuje moc
tego sprzętu. Tutaj pojawia się też główny problem. Te wszystkie wizualne
wodotryski zarzynają biedną Vitę, przez co gra nie jest w stanie utrzymać
stabilnych trzydziestu klatek i niestety to czuć, zwłaszcza przy większej
ilości akcji na ekranie. Taka trochę kiepska sytuacja w przypadku wypuszczania
gry skrojonej specjalnie pod nowy system.
Niemniej,
jeżeli jesteśmy w stanie przeboleć te niedogodności (bo tym też właśnie są.
Spadki irytują, ale nie przeszkadzają zbytnio w rozgrywce), czeka na was szansa
na przeniesienie się do południowoamerykańskiej dżungli w trakcie jazdy
autobusem lub oczekiwania w kolejce na lekarza. Tym razem znany i lubiany
Nathan Drake zostaje poproszony przez swojego kolegę po fachu Jasona Dantego o
udanie się z nim do Panamy jako specjalista archeologii. Oczywiście, jak zawsze
w serii, znaleziskami zainteresowani są nie tylko oni, ale również samozwańcza
archeolożka Marisa Chase, a także Robert Guerro, panamski dyktator, wraz se
swoją armią najemników. Nie jest jednak to najlepsza opowieść w serii. Nie
czułem zbytniego zaangażowania w losy bohaterów, a sam antagonista jest równie
nieciekawy, jak to zawsze było w Uncharted. Złota Otchłań to kompetentna
historia i z biegiem czasu nabiera tempa, ale ciągle miałem wrażenie, że czegoś
tej grze brakuje, choć niby wszystkie elementy układanki są na swoim miejscu.
Jako,
że jest to tytuł startowy, możemy być niemal pewni, że wpakowano do niego masę
niepotrzebnych bajerów, którymi poszczycić się może Vita. A co ma takiego
specyficznego ma Vita? Dwa ekrany dotykowe, oczywiście. Zatem rozgrywka usiana
jest momentami, w których zmuszeni jesteśmy do miziania palcem po ekranie w
celu oczyszczenia zabrudzonego artefaktu, poskładania do kupy mapy czy rozwiązania
innych podobnych zagadek. Tak samo rzuca się też granaty, przybliża widok
podczas używania karabinu snajperskiego oraz przeładowuje broń. W zasadzie
każda akcja kontekstowa wykonywana jest poprzez pacanie ekranu paluchem.
Wszystko spoko, ale tego przeładowywania to ja nie jestem w stanie pojąć.
Trzeba dotknąć ikonkę broni w lewym górnym rogu ekranu, co nie jest ani
intuicyjne, ani wygodne. Niby nie różni się to zbytnio od robienia tego
przyciskiem, ale cały czas zapominałem, że w ogóle jest taka opcja w grze i bardzo
długo wydawało mi się, że gra jest pozbawiona możliwości zmiany magazynka. Jednak nawet, kiedy już załapałem, jak to
działa, to zazwyczaj biegałem z trzema pociskami w magazynku. Potem najczęściej
szybko ginąłem i musiałem powtarzać całą sekwencję. Zdaję sobie sprawę, że to
kompletna pierdoła, ale cały czas mnie to uwierało.
Świetnie
sprawuje się natomiast wykorzystanie żyroskopu. Celując z broni możemy zamiast
gałek analogowych wychylać całą konsolkę. Daje nam to znacznie większą precyzję
niż przy klasycznym sterowaniu, ale na dłuższą metę byłoby to niewygodne lub
nawet niemożliwe w miejscach, gdzie nie mamy na tyle miejsca by machać Vitą na
prawo i lewo, bo akurat jakiś przeciwnik popyla na ekranie w danym kierunku.
Dlatego najlepiej jest połączyć celowania analogowe i żyroskopowe. W ten sposób
bierzemy tylko to, co najlepsze każda z obu opcji ma do zaoferowania. Możemy
szybko zmieniać cele gałką, a następnie sadzić precyzyjne headshoty dzięki
żyroskopowi. Kiedy tylko przystosujemy się do nowego stylu grania, okazuje się
to być mega wygodne i szczerze żałuję, że Vita nie dostała żadnego innego
Uncharted, które naprawiłoby problemy Złotej Otchłani.
To
dobra gra, ale traci na byciu tytuł startowym, co mocno odbiło się na jej
technikaliach. Twórcy dopiero uczyli się nowego sprzętu, a i prawdopodobnie
Sony stało nad nimi z batem i nakazywało wykorzystać wszystkie bajery Vity. SCE
Bend Studio musiało też przejąć na moment pałeczkę od Naughty Dog, co nie mogło
być łatwym zadaniem, szczególnie, jeżeli chodzi o dorównanie poziomem ich
stylowi prowadzenia narracji. Jakkolwiek by nie było, jeżeli posiadacie Vitę to
Uncharted: Złota Otchłań to gra, która musi znaleźć się w Waszej kolekcji.
Komentarze
Prześlij komentarz