R4: Ridge Racer Type 4 (72)
Gdybym
miałem wybierać najsmutniejsze momenty w historii E3 to okrzyk „Riiiiidge
Racer!” Kaza Hirai byłby jednym z nich. Cisza, która mu odpowiedziała była
wyraźnym znakiem, że seria traci swoją prędkość i dąży do końca swoich dni, co
koniec końców nastąpiło. Warto jednak czasem wrócić do jej starszych odsłon
pokroju R4: Ridge Racer Type 4, bo okazać mogą się zapomnianymi perłami.
Zapraszam!
R4:
Ridge Racer Type 4 (PlayStation
Classic)
Wyścigi
Namco,
1998r.
Gra
dostępna także na PlayStation, PlayStation 3, PlayStation Portable, PlayStation
Vita
Zdjęcie autorstwa arnoldsecret umieszczone na bountysource.com |
Za każdym razem, kiedy spoglądam na pełen tytuł Ridge Racer 4 zastanawiam się jak bardzo twórcy gry musieli obawiać się, że gracze nie zrozumieją, że grają właśnie w czwartą odsłonę serii. Nie ma co, tytuł jest przekombinowany, czego na szczęście nie można powiedzieć o samej grze. Mechanika rozgrywki nie jest skomplikowana, ale broni się nawet po tych ponad dwudziestu latach. Osiągane prędkości są wysokie, zakręty ciasne, a nasze zadanie to znalezienie balansu między prędkością a zwrotnością, który uchroni nas od wylądowania na bandzie. Nie jest to trudna sztuka, aczkolwiek znajdzie się tutaj miejsce dla osób lubiących „masterować” gry. Wyścigi da się, co prawda, wygrać bez tego, ale aby pokonywać kolejne wyścigi bezbłędnie czy też mieć szansę na wygranie pucharu na wyższych poziomach trudności, trzeba włożyć nieco wysiłku w wyczucie samochodu i naukę tras. Warto to zrobić także na łatwiejszych poziomach, bo także i na nich jedna wpadka może nas kosztować zwycięstwo.
W
pojedynczych wyścigach nie ma to raczej znaczenia, ale nabiera go już w trybie
Grand Prix będącym swego rodzaju karierą. Dołączamy do jednego z kilku
dostępnych zespołów, wybieramy sponsorującego nas producenta samochodów i ruszamy
po puchar. Na wygranie każdego z wyścigów mamy po trzy próby. Jeżeli nam się
nie uda, odpadamy z mistrzostw. Brzmi strasznie w teorii, ale w praktyce
wczytujemy po prostu zapis sprzed rozpoczęcia danej rundy eliminacji. Dodatkowo
pomiędzy kolejnymi trasami przyjdzie nam wysłuchiwać monologów właścicielki lub
właściciela zespołu. W moim przypadku była to próbującą zaimponować swojemu
dziadkowi Sophie, którą dręczyły również rozterki związane z zaręczynami. Czy
jest to potrzebne w tego typu grze? Nie. Czy są to ciekawe historie? Też nie.
Czy w czymkolwiek to przeszkadza? No nie. Element ten jest na tyle nijaki, że
zupełnie się o nim zapomina, a dla co bardziej niecierpliwych jest też opcja
pomijania dialogów. Zatem nic nie stoi na przeszkodzie, aby uderzyć prosto na
asfalt, gdzie czeka na nas masa prostej, lecz nie prostackiej zabawy.
Komentarze
Prześlij komentarz