Crash Team Racing: Nitro-Fueled, Hell Let Loose, The Surge (74)
Serce
roście, patrząc na te wspaniałe remake’i kultowych już gier z pewnym jamrajem
pasiastym (lub liskiem) w roli głównej – tak samo jak N. Sane Trilogy sprzed
kilku lat, tak Crash Team Racing: Nitro-Fueled stanowi idealne odświeżenie
oryginalnego CTRa. To fantastyczny tytuł nie tylko dla każdego fana Crasha Bandicoota,
ale dobry gier wyścigowych w ogóle.
Jeżeli
jednak wolicie bardziej przyziemne i realistyczne klimaty, a w dodatku
fascynuje Was okres drugiej wojny światowej – Hell Let Loose powinno zapewnić
Wam masę dobrej zabawy, a przy nieustającym wsparciu i rozwojowi gry przez twórców
z pewnością stanie się tylko lepsza w ciągu tego roku, który dzieli nas od
pełnoprawnej premiery gry. Pełnoprawnej, bo na chwilę obecną tytuł ten dostępny
jest w ramach wczesnego dostępu.
A
na koniec The Surge, czyli takie Dark Souls z robotami, co czyni tę produkcję
chyba najbardziej nietypowym soulslikiem dostępnym na rynku. Czy to dobrze?
Sprawdźcie w tekście poniżej.
Zapraszam!
Crash
Team Racing: Nitro-Fueled (PlayStation
4)
Wyścigi
kartingowe
Beenox,
2019r.
Gra
dostępna również na: Xbox One, Switch
Tekst
poświęcony oryginalnemu Crash Team Racing z 1999r. znajdziecie tutaj.
To
bardzo dziwne uczucie móc po raz kolejny doświadczyć gry swojego dzieciństwa w
dokładnie taki sposób, w jaki się ją zapamiętało. Jeżeli dosyć regularnie
czytacie moje wpisy, mogliście już zdążyć wyłapać, że Crash Bandicoot to seria,
którą darzę olbrzymim sentymentem, a także natknąć się tu i ówdzie na wielokrotnie
powtarzaną „mądrość”, że powroty do starych gier mogą być i zazwyczaj są
bolesne. Z Crashem miałem akurat o tyle dużo szczęścia, że oryginalne trzy
rozdziały historii zwariowanego jamraja oraz ich kartingowy spin-off zestarzały
się z gracją i nadal bawią, nie wywołując przy tym zgrzytania zębami.
Niemniej
możliwość ujrzenia doskonale znanych ze swoich growych początków map i postaci
w grafice dzisiejszych standardów to absolutnie fantastyczne przeżycie.
Zwłaszcza, kiedy remake stworzony został nie tylko umiejętnie, ale także z
miłością. Tak było w przypadku N. Sane Trilogy, tak jest również w przypadku
Crash Team Racing: Nitro-Fueled, choć przyznać muszę, że nowy stary CTR
wywołuje we mnie miejscami nieco mieszane uczucia. Niby nie powinien, bo u
podstaw jest to ta sama gra, którą pokochałem jeszcze, jakby nie patrzeć, w
przedszkolu, tyle tylko, że wzbogacona o dodatkowe urozmaicenia w postaci
personalizacji postaci i autek, oraz mechanikę turbo ślizgów.
Mimo
to, kolejne trasy przejeżdżałem się ciesząc niczym dziecko, którym byłem mogąc
po raz pierwszy wziąć udział w zawodach organizowanych przez Nitrousa Oxide’a.
Jeżeli Crash Team Racing stanowi ważny punkt w Waszym growym życiu,
Nitro-Fueled to bezapelacyjny must-have. Gra jest zarówno piękna, jak i wierna
oryginałowi w najbardziej kluczowych momentach. Średnio jednak podoba mi się
dorzucony nieco na siłę sklep ze skórkami postaci i karoseriami dla gokartów,
co wskazuje na to, że twórcy zamierzają swoje dzieło ostro monetyzować. O ile
jednak do kupienia będą możliwe tylko elementy kosmetyczne – nie będę mieć z
tym większego problemu. Dodatkowo fakt ten w połączeniu z eventami online ma
potencjał do dłuższe utrzymanie graczy, co w sumie i tak nie powinno być
trudne, bo Crash Team Racing: Nitro-Fueled to bezsprzecznie tytuł warty uwagi.
Hell
Let Loose (PC)
Strzelanka
online
Black
Matter Pty Ltd., 2019r. (wczesny dostęp)
Tytuł
dostępny tylko na PC
Moje
wrażenia z gry dla serwisu gamerweb.pl znajdziecie tutaj.
Kupno
gry online wypuszczonej w ramach wczesnego dostępu wiąże się ze sporym ryzkiem.
Nie chodzi tu nawet o samą zawartość czy jakość produkcji, bo te jej aspekty
zazwyczaj poprawiają się z czasem, aż do momentu, gdy produkt staje się mniej
lub bardziej kompletny. Bardziej chodzi mi o to, czy dany tytuł będzie w stanie
utrzymać przy sobie odpowiednio wysoką liczbę graczy, aby znalezienie gry nie
graniczyło z cudem. Tannenberg zaczął umierać tuż po premierze, a opisywane
jakiś czas temu Pandemic Express – Zombie Escape już straciło prawie wszystkich
graczy. Dlaczego o tym piszę? Bo Hell Let Loose to naprawdę dobry tytuł i nie
chciałbym, aby skończył podobnie.
Myślę
jednak, że w najgorszym wypadku przy grze pozostanie najbardziej oddana część
społeczności. Podobnie jak Tannenberg, Hell Let Loose to realistyczna wojenna
strzelanka przeznaczona przede wszystkich dla maniaków historii. Niedzielnego
gracza prawdopodobnie odrzuci wysoki próg wejścia i w zasadzie bezcelowość gry
w pojedynkę. Chcąc cokolwiek tutaj ugrać, trzeba będzie wyposażyć się w
mikrofon i zacząć grę zespołowo. Z resztą społeczność Hell Let Loose szybko
wybije Wam z głowy jakikolwiek inny pomysł przez wyzwiska i bezustanny
opierdziel. Tia… Nie jest to najbardziej przyjazne środowisko…
Na
szczęście, kiedy tylko zaakceptujemy ten stan rzeczy i przemożemy w sobie
niechęć do rozmawiania z innymi ludźmi – Hell Let Loose zapewnia absolutnie
unikalne doświadczenia. Jeszcze w żadnej grze nie czułem takich emocji biegnąc
w kuckach wzdłuż żywopłotu, słysząc z daleka wystrzały karabinów i
zastanawiając się czy zaraz mojego życia nie zakończy pocisk z moździerza.
Widok pędzących wśród piechoty czołgów, medyków leczących przygwożdżonych
ogniem zaporowym rannych żołnierzy i masy innych drobnych historii płynnie
zradzających się na polu bitwy robi kolosalne wrażenie, a swoje trzy grosze
dorzuca piękna oprawa graficzna i udźwiękowienie. Hel Let Loose to gra, którą z
pewnością zatrzymam na dysku na dłużej w oczekiwaniu na nowe mapy i może nawet
tryby gry.
Aha,
warto też wspomnieć, że nie jest to tytuł dla osób, które wieczorkiem chciałyby
sobie po prostu chwilkę postrzelać. Tutaj jeden mecz może trwać nawet do
półtorej godziny, a i tak czas ten został skrócony z pierwotnych dwóch godzin.
The
Surge (PlayStation 4)
Slasher,
soulslike
Deck13
Interactive, 2017r.
Gra
dostępna również na: Xbox One, PC
Nie
jestem do końca pewien czy to soulslike’i zaczęły mnie w końcu męczyć, czy też
może to The Surge jest po prostu taką sobie grą. Słyszałem o niej wiele dobrego
i chciałem w nią zagrać, by sprawdzić czy naprawdę jest to tak niedoceniony
tytuł, na jaki kreują go gracze. Niestety kiedy już to zrobiłem – nieco się
zawiodłem. Niby nie powinienem, bo to w zasadzie Dark Souls z robotami od
współtwórców Lords of the Fallen. Co zatem mogło pójść źle, skoro oba
wymienione tytuły darzę sporą sympatią. Odpowiedź brzmi: nie wiem. Wiem tylko,
że coś się nie udało, bo choć ukończyłem The Surge, zrobiłem to bez większego
entuzjazmu.
Z
początku wcale a wcale nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Lubię science
fiction, a motyw rozpoczęcia gry na wózku inwalidzkim, by później dostać szansę
na lepsze życie dzięki oferowanej przez CREO usłudze „cyborgizacji” jest
naprawdę niezły i zaskakujący. Ten podnoszący na duchu, optymistyczny początek
niestety szybko ulatuje, kiedy to wybudzamy się po operacji i naszym oczom
ukazuje się pogrążona w ruinie i pełna szwędających się zbuntowanych robotów
placówka CREO. Nie wiemy ani co się stało, ani jak długo byliśmy nie przytomni.
Do przodu pcha nas tylko próba przetrwania oraz później odkrycia, co poszło nie
tak.
Niestety
nawet niezgorszy scenariusz nie sprawił, że polubiłem się z The Surge. Wręcz
przeciwnie, z powodu mojej niechęci do niej wyzbyłem się jakiegokolwiek
zainteresowania opowiadaną historię i wolałem biegać tylko od bossa do bossa,
aby jak najszybciej uporać się z kampanią. Trochę nie rozumiem z czego to
wynika, bo w zasadzie gra ta jest pod względem mechanicznym bardzo do Lords of
the Fallen podobna. Może z wyjątkiem tempa akcji, które tutaj jest zdecydowanie
szybsze, ale przecież zupełnie mi to nie przeszkadzał w takim choćby Sekiro:
Shadows Die Twice. Zakładam zatem, że winę za ten stan rzeczy ponoszą
przeciwnicy – roboty.
Jestem
absolutnie pewien, że nie tylko ja mam problem z tego typu oponentami w grach. Może
to jakaś pierwotna rządza krwi drzemiąca gdzieś głęboko we mnie, ale klepanie
tosterów nie sprawia mi większej radości. Szczególnie nie cierpię tego dziwnego
uczucia, że wyprowadzane przeze mnie ciosy w ogóle nie „siadają” i sprawiają
wrażenie pozbawionych siły obalającej. Sam system walki jest naprawdę dobry i
rozbudowany, bo do dyspozycji mamy kilka różnych rodzajów ataków różniących się
w zależności od uzbrojenia. Niezły jest też motyw zdobywania dodatkowych
elementów ekwipunku czy materiałów poprzez odcinanie przeciwnikom kończyn przy
użyciu specjalnych finiszerów, a niektóre starcia, zwłaszcza te z bossami,
przyprawiają o szybsze bicie serca. Wszystko to jest świetne, ale mimo to nie
potrafiłem polubić tej gry i wciąż do końca nie wiem, czym jest to spowodowane.
Komentarze
Prześlij komentarz