Uplay+. Z czym to się je? + Anno 1800 (86)



Z powodów zdrowotnych premiera tego wpisu musiała przesunąć się o jeden dzień, ale oto i jest wpis 86. niosący ze sobą trochę zmian w formule. Otóż od dzisiejszego włącznie, osią każdego kolejnego wpisu będzie nieco bardziej felietonowy tekst poświęcony ogólnorozumianej popkulturze, a do tego jak zwykle przeczytacie o grach, które w minionym tygodniu dane było mi ukończyć. Toteż w tym wpisie będziecie mogli przeczytać nie tylko o strategii ekonomicznej Anno 1800, ale także o tym, jak wypada Uplay+, czyli najnowsza usługa abonamentowa z grami Ubisoftu.

Zapraszam!

Uplay+. Z czym to się je?


Kilka tygodni temu popełniłem tekst tyczący się łatwości pozyskiwania masy growych pozycji w przystępnych cenach (do przeczytania tutaj). Sporą jego część poświęciłem wszelakiej maści abonamentom, którymi w przeciągu ostatnich kilku lat mocno obrodziło. Główna w tym zasługa olbrzymiego sukcesu usługi Xbox Game Pass, za którą podążyło EA ze swoim Origin/EA Access, a także masa innych naśladowców, do których zaliczają się nawet Google czy Apple. Niemalże każdy pragnie teraz posiadać swojego growego Netflixa by tylko uszczknąć kawałek tego tortu. Odnosi się to również do Ubisoftu, który początkiem września uruchomił działający na identycznych zasadach Uplay+. Czy jednak ich odpowiedź na sukces Microsoftu ma sens?

Początkowo byłem sceptycznie nastawiony. Game Pass w końcu nie ogranicza się wyłącznie do gier w portfolio Microsoftu (co w przypadku tej generacji konsol nie miałoby najmniejszego sensu), ale udostępnia graczom także tytuły innych producentów, którzy zgodzili się wziąć udział w tym programie. Zatem obok Gears 5 czy Forzy Horizon 4 zagramy także w Hellblade’a, Just Cause 4 czy nawet masę gier wydanych na Xboxa 360 oraz oryginalnego Xboxa. W Uplay+ z kolei, podobnie jak w EA Access, dostęp wyłącznie do gier tegoż wydawcy, co w przypadku Electronic Arts wypadło tak sobie. Stosunkowo skromną (przynajmniej w konsolowych edycjach) listę gier ratowała przynajmniej cena, bo za 90zł można bezproblemowo wykupić roczny abonament. Ubisoft za swoją usługę żąda natomiast aż 60zł miesięcznie.

To bardzo dużo. Zwłaszcza, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że całkiem niedawno Microsoft ruszył z bardziej dopakowaną wersją Game Passa – Xbox Ultimate Game Pass, w ramach której za 54zł dostajemy nie tylko podstawowego Game Passa, ale także jego wersję PC-ową oraz miesięczną subskrypcję Xbox Live Gold. Uplay+ z kolei daje nam wyłącznie dostęp do gier na PC. Zatem jest przekonany, że rozumiecie już mój sceptycyzm. Niemniej jest przekonany, że domyślacie się już, że powiem zaraz coś w stylu „był on jednak całkowicie niepotrzebny”. Nie pomylicie się, bo tak właśnie było.

Nie zrozumcie mnie źle. Nadal uważam, że 60zł to zdecydowanie zbyt dużo jak za tego typu usługę, ale liczba i różnorodność gier, do których Uplay+ daje nam dostęp jest naprawdę spora. W ciągu darmowego próbnego miesiąca (czyli września) udało mi się co prawda zagrać tylko w Far Cry Primal oraz Anno 1800, ale w ofercie znajdują się także wszystkie odsłony Assassin’s Creed, The Division, Rainbow Six, Raymany, Watch Dogsy, The Crew, Brothers in Arms i masa innych fantastycznych gier. To jednak nic, bo podobne rzeczy powiedzieć można o Game Passie i nawet Origin Access. Uplay+ ustanawia jednak precedens, bo wszystkie dostępne w ramach usługi gry udostępniane są w swoich najlepszych edycjach, tj. zawierających wszystkie wydane oraz wydawane dodatki. Zatem subskrybując usługę Ubisoftu nie tylko zagramy w najnowsze Anno, ale również będziemy mogli pobawić się DLC do niego w dniu ich premiery.

Czy zostanę stałym subskrybentem Uplay+? Raczej nie. Mam za dużo gier by dorzucać do tego wszystkiego kolejny abonament. Z resztą i tak staram się ostatnimi czasy rezygnować ze wszystkich niepotrzebnych subskrypcji. Aczkolwiek od czasu do czasu, na jakiejś promocji… Myślę, że mógłbym się skusić. Największym minusem usługi jest przede wszystkim cena, bo myśląc logicznie to gdybym gier na kupce wstydu miał mniej to nadal sensowniejszą opcją będzie Game Pass, który, w zależności od wersji, oferuje podobną lub znacznie bogatszą zawartość za niższą cenę.

Anno 1800 (PC)
Strategia ekonomiczna
Blue Byte Software, 2019r.
Tytuł ekskluzywny


Moja znajomość z serią Anno sięga jeszcze pradawnych z dzisiejszej perspektywy czasów radosnego żeglowania pod czarną banderą i pobierania z Internetu wszystkiego, jak leciało. Zacząłem od części pierwszej, Anno 1602, i mimo, że mój romans z sagą nie trwał zbyt długo, udowodnił mi jedno – budowanie domków i miasteczek to jedna z najbardziej uzależniających czynności na świecie. Od tamtego momentu co jakiś czas uruchamiałem jakąś strategię ekonomiczną (Cities Skylines, The Movies, etc.) i mimo, że każda dawała mi absolutnie olbrzymie ilości frajdy, żadna nie zbliżyła się do Anno. Jak to mówią, pierwsza działka kopie najmocniej. Zatem mając aktywną subskrypcję Uplay+, grzechem byłoby nie zagrać w tegoroczną odsłonę tejże serii.

Z początku czułem się nieco zagubiony, bo samouczek na dobrą sprawę wyjaśnia raczej niewiele, więc odkrycie takich rzeczy jak obracanie budynków (o którego istnieniu wiedziałem, ale nie mogłem zlokalizować odpowiedniego przycisku) zajęło mi jakiś czas. Jednak kiedy rozegrałem się już bardziej i nabrałem pewności, moje imperium zaczęło systematycznie rosnąć. Oczywiście, fatalny ze mnie planista, więc moje wielotysięcznie, wiktoriańskie metropolie kończyły z przeznaczoną pod wycinkę puszczą białowieską w centrum miasta, a niechęć to jej przebudowy poskutkował także szpitalami znajdującymi się na obrzeżach. Ale to nic, bo zarabiałem pieniążki…


…choć również i z tym bywało różnie. Moje miasta nie mogły niestety poszczycić się najsolidniejszą ekonomią, a przez lwią część zabawy z Anno 1800 głównym źródłem dochodów były zadania zlecane mi przez sąsiadów. Robiłem wszystko co mogłem. Tworzyłem szlaki kupieckie, ściągałem towary nawet z innych kontynentów, a także produkowałem wszystko co tylko mogłem w takich ilościach, żeby wszystkim żyło się dostatnio. I nic. Aż tu nagle ni z gruchy, ni z pietruchy dochody wzrosły kilkunastokrotnie i zacząłem pławić się w luksusach, więc dokończenie kampanii stanowiło tylko formalność.

Ta zabiera nas na całkiem przyjemną przygodę toczącą się na terenie zarówno Europy, jak i Ameryki (okolice Karaibów). Główną różnicą pomiędzy tymi dwiema lokalizacjami są przede wszystkim możliwości uprawy. Z amerykańskich wysepek zaimportować można między innymi banany czy wywarzane z lamowego futra poncza, które mogą okazać się hitem sprzedażowym. Oczywiście to z punktu widzenia fabuły powinno być nasze najmniejsze wrażenie, bo w końcu nasz śp.. ojciec oskarżony został o zdradę stanu, a my musimy oczyścić jego imię i odzyskać to, co prawnie nam się należało, rozwikłując przy tym polityczny spisek. To raczej dość sztampowa fabuł, ale stanowi przede wszystkim przyjemny dodatek do gry, nie wpływając negatywnie na żaden inny jej aspekt. Zatem nie tylko bawiłem się absolutnie fantastyczną mechaniką, ale uraczono mnie także prostą, acz niezłą historyjką.

Komentarze

Popularne posty