Rok rozczarowań (99)
Jako,
że to ostatni wpis w 2019 roku, postanowiłem stworzyć małe podsumowanie
największych popkulturowych rozczarowań tego roku, bo było ich naprawdę sporo. Był
to rok zdecydowanie ciekawy i nie jestem w stanie zdefiniować go jako
jednoznacznie zły lub jednoznacznie dobry. Wydano przecież masę świetnych
produkcji, ale liczba głośnych porażek sprawiła, że postanowiłem, iż warto je
powspominać.
Ku
przestrodze.
Zapraszam!
Rok
rozczarowań
Ostatnich
kilka lat było świetnymi latami dla graczy oraz fanów popkultury. Masa
świetnych gier i seriali zalewała nasze cyfrowe półki, a nam ciężko było
znaleźć czas by to wszystko poznać. Toteż trudno mi jest nie spojrzeć w tył na
rok 2019 i nie odnieść wrażenia, że mnóstwo było w nim popkulturowych
rozczarowań. Nie staram się tutaj umniejszać tym kilku dobrym, a nawet świetnym
tegorocznym produkcjom, ale niestety gorycz porażek konkurencji skutecznie
przyćmiła ich sukcesy.
Zaczęło
się już początku tego roku, kiedy to na Walentynki wypierniczył się Far Cry:
New Dawn stanowiący sequel do nieco kontrowersyjnej piątki, ale również będący
swego rodzaju spin-offem serii przywodzącym na myśl uwielbianego przez graczy
Blood Dragona. Była to dziwna hybryda typowego Far Cry’a oraz looter-shootera,
co w następnych kilku miesiącach okaże się standardem w przypadku Ubisoftu – w
końcu w październiku wydali obrzucone zewsząd błotem Ghost Recon: Breakpoint
łączące w sobie grę taktyczną oraz loother-shootera i wzbogacone tym razem
także o kiepską warstwę techniczną. Jak można się spodziewać, nie tego
oczekiwali gracze, a więc obie pozycje spotkały się ze sporą krytyką.
To
jednak nic przy tym, co odwaliło BioWare z Anthemem. Powiedzieć, że blask
dawnego BioWare ostatnimi czasy przygasł to jak nie powiedzieć nic. Takie
hasełka można było sobie głosić w momencie premiery Andromedy, kiedy to nieco
się potknęli i poobdzierali kolana, bowiem przy Anthemie to nie tylko się
wywalili, ale mam też wrażenie, że upadając niefortunnie uderzyli głową o
krawężnik i tak sobie teraz leżą dogorywając. Wyczekiwany looter-shooter (ktoś
tu dostrzega pewien schemat) okazał się produktem niedorobionym i wybrakowanym,
a co gorsza kilka miesięcy po premierze zrezygnowano z zaplanowanego wcześniej
rozwoju gry, by skupić się na jej naprawianiu. Ponoć Anthem czeka kompletny
redesign, a my spodziewać się mamy czegoś w stylu Anthem 2.0/Anthem Next. Z No
Man’s Sky wyszło, więc może i BioWare da radę.
Stojąc
jeszcze chwilkę w tym bagienku, warto wspomnieć o Fallout 76, który co prawda
wydany został w zeszłym roku, ale Bethesda nadal ciężko pracuje by utrzymać
status najgorszej gry online ostatnich kilku lat. Pleśniejące, kolekcjonerskie
hełmy Power Armora, aktualizacje przywracające do gry wcześniej naprawione
błędy, a nawet banowanie pomagającym twórcom w poszukiwaniu bugów graczy to już
standard. Jednak w tym roku wisienką na torcie było wprowadzenie do Fallouta 76
kosztującego 500zł rocznie abonamentu, co w efekcie doprowadziło między do
wojen plemiennych między graczami. Subskrybenci Fallout 1st bezustannie
atakowani się przez innych graczy jako kara za wspieranie Bethesdy. Na
szczęście mogą się zaszyć na swoich prywatnych serwerach. Dobrze zainwestowane
pieniądze.
Po
prawie dwudziestu latach od ostatniej części swojej premiery doczekało się
także Shenmue III, które okazało się być istnym wehikułem czasu przenoszącym do
2019 roku wszystkie techniki projektowania gier będące na topie w latach 90. W
pakiecie dostaliśmy zatem drewniane animacje, wywołujące koszmary twarze
postaci, niepomijalne dialogi, a także drętwe przerywniki filmowe. Czy było
warto? Oj, nie było.
Jednak
nawet dobre gry dla wielu okazały się olbrzymim rozczarowaniem. Za przykład
niech posłuży choćby Sekiro: Shadows Die Twice, które nie tylko podbiło moje
serce, ale także zdobyło tytuł gry roku w trakcie The Game Awards. Niestety dla
fanów Dark Souls oraz Bloodborne, Sekiro nie był tym, czego oczekiwali od
studia. Dość ograniczona dowolność w sposobie rozwoju postaci oraz wymuszenie na
graczach nauczenie się parowania ciosów sprawiło, że ludzie ci boleśnie się od
tego tytułu odbili.
Średnio
powodziło się także na filmowym poletku. Kompletną klapą okazały się ponowne
powroty na duże ekrany klasycznych marek. Rambo: Ostania Krew przeszło
kompletnie bez echa, a najnowszy Terminator: Dark Fate opuścił sale kinowe
równie szybko, co jego widownia. Nawet Avengers: Endgame, choć był to dobry i udany
film, nie zdołał spełnić moich oczekiwań, które po Infinity War były naprawdę
olbrzymie. No, a na sam koniec roku czekał mnie jeszcze kolejny odcięty kupon od
marki Star Wars, który był tak nijakim filmem, że moja dziewczyna zasnęła w
jego połowie, a to przecież pełen wybuchów i walk na miecze świetlne film o
kosmicznych rycerzach.
Na
sam koniec pozwolę sobie tylko wspomnieć dwa seriale. Gry o Tron nie oglądałem
już od kilku ładnych lat, ale lamentu fanów dotyczącego ósmego sezonu po prostu
nie dało się nie usłyszeć. Odniosłem więc wrażenie, że dobrze zrobiłem zatrzymując
się tam, gdzie skończyłem oglądać serial. Dużo bardziej zabolała mnie jednak premiera
netflixowego Wiedźmina. Już od momentu zapowiedzi miałem lekkie wątpliwości czy
będę wstanie zaakceptować ten znany mi pełen polskości świat, kiedy jego
bohaterowie będą ze sobą dyskutować w języku Szekspira. Ku mojemu zaskoczeniu
nie było to problemem w najmniejszym stopniu, ale sam serial okazał się
niestety raczej średnim doświadczeniem oferującym kilka naprawdę dobrych
odcinków, ale także nużącym zdecydowanie zbyt często niż powinien. Bolał mnie
też dobór obsady i choć Freya Allen jako Ciri oraz, zaskakująco, Henry Cavill
jako Geralt byli świetnie to już Anya Chalotra w roli Yennefer wypadła bardziej
jak rozwydrzony bachor, aniżeli potężna czarodziejka. Triss Merigold pozwolę
sobie pominąć milczeniem.
Komentarze
Prześlij komentarz