Śmierć historii sportowych + Madden NFL 19, Cold Winter, Battlefield V, Double Dragon II: The Revenge (98)
W
życiu nie pomyślałbym, że mając obok siebie Madden NFL 19 oraz Battlefield V za
„grę numeru” uznam grę sportową. Battlefield, choć znany i w sumie dobry, jest
niestety nudny, a z kolei Madden… Cóż… To jednak z tych gier, którym
poświęciłem dzisiejszy felieton – gra sportowa opowiadająca fabułę.
Dla
koneserów klasyków i fanów odkurzania starych sprzętów również się coś
znajdzie. Taki chociażby Cold Winter to mocno niedoceniony, choć naprawdę dobry
shooter z czasów, kiedy pierwszoosobowe strzelanki na konsoli oferowały dość…
specyficzne doświadczenie. W dodatku jeżeli lubicie Bonda lub Bourne’a to z
pewnością powinniście się tym tytułem zainteresować ze względu na jego mocno
powiązaną z komórkami wywiadowczymi fabułę. Natomiast jeżeli 2005 rok to dla
Was nadal zbyt świeża data, Double Dragon II: The Revenge z 1988 roku powinien
być w sam raz.
Zapraszam!
Śmierć historii sportowych
Gry
sportowe przeznaczone są dla specyficznej grupy odbiorców, czyli do osób, które
raczej nie poświęcają dużej uwagi grom jako takim i nie orientują się w tym, co
dzieje się w branży. Osoby te interesują przede wszystkim tytuły przystępne dla
niedzielnych gracze, niewymagające wielogodzinnego uczenia się mechanik czy
zasad rządzących światem gry. Za takie uchodzić może zatem Mortal Kombat, Mario
Party czy FIFA właśnie. To gry idealnie skrojone by po dniu pracy lub szkoły
odpalić je na chwilę i zrelaksować się grając.
Jest
jednak cały osobny segment graczy, którzy na tego typu produkcje patrzą nieco z
góry, a przynajmniej wykluczając bijatyki. Przede wszystkim gry sportowo nie
mogą się pochwalić równie wysoką estymą. Zazwyczaj uważane są jako pozbawione
duszy maszynki do robienia pieniędzy nie oferujące zaawansowanym graczom zbyt
wiele. Do tego zmiany wprowadzane w nowych edycjach są względem zeszłorocznych
wersji minimalne. Kilka lat temu pojawił się jednak trend mający szansę na
zjednanie sobie tych, którzy do tej pory kręcili nosem na samą myśl o zagraniu
w Fifę. Jednym z tych graczy byłem ja.
Pomysł
wprowadzenia do gier sportowych trybów fabularnych, w ramach których moglibyśmy
poznawać emocjonujące historie sportowców zmagających się z problemami w drodze
do bycia wielkimi. Pola do popisu było sporo, a pomysły na tematykę tych
opowieści przychodzą do głowy same. Poza standardowymi opowiastkami „od zera do
bohatera” można by przecież ukazać nieco zakulisowej pracy tej branży, wycisnąć
graczom łzy opowiadając o kontuzjowanych zawodnikach niemogących powrócić do drużyny,
czy też nawet poruszyć temat dopingu i ciemniejszej strony FIFY czy NBA.
Z
pewnością byłoby to ciekawe doświadczenie, lecz niestety pomysł okazał się na
tyle niepopularny wśród graczy, że kolejne odsłony sportówek są go zupełnie
pozbawione lub co prawda posiadają go, ale w dość klasycznej odmianie trybu
kariery. Szkoda, bo taki choćby Madden udowodnił, że z materiałem źródłowym
można zrobić mnóstwo ciekawych rzeczy. Dość specyficzny pomysł na stworzenie reality-show,
którego zwycięzca dostanie szansę na zagranie w NFL w Madden NFL 18 z pewnością
był niezwykle świeży, a i dla fanów futbolu znalazło się mnóstwo smaczków i
okazji by wykazać swoją wiedzę w temacie. Nawet FIFA 18 poprzez wprowadzenie do
równania postaci przyrodniej siostry Alexa Huntera nadała fabule dużo bardziej
personalnego sznytu i moim zdaniem wypadło to świetnie.
Tym
bardziej boli mnie, że ani Madden NFL 20, ani FIFA 20, ani na dobrą sprawę
żadna gra sportowa wydana w tym roku nie reklamuje zawartego trybu fabularnego.
Przez te ostatnie dwa lata miałem w końcu, czego szukać w grach sportowych, ale
niestety z punktu widzenia producentów jest on zupełnie nieopłacalny. Wielka
szkoda, ale mam szczerą nadzieję, że jeszcze kiedyś ktoś pokusi się o opowiedzenie
sportowej historii.
Madden
NFL 19 (PC)
Gatunek:
Futbol Amerykański
Developer:
EA Tiburon
Rok
wydania: 2018r.
Dostępna
także na Xbox One i PlayStation 4
Ponad
rok temu zachwycałem się trybem fabularnym w Madden NFL 18. Był to powiem
świeżości w gatunku gier sportowych i z pewnością krok w dobrym kierunku.
Wcześniej podobny tryb dostała Fifa 17, ale dopiero Madden sprawił, że
poczułem, że poprzez gry możemy przekazywać także dużo bardziej przyziemne
historie. Wizja zagrania w kontynuację historii Devina Wade’a i Colta Cruise’a napawała
mnie ekscytacją. A potem zagrałem w grę…
Fabuła
Madden NFL 19 sama w sobie jest co prawda całkiem niezła. Obserwujemy zmagania
Devina w rozgrywkach NFL, a dodatkowo tym razem przyjdzie nam wcielić się także
w Colta, który w oryginale pełnił rolę drugoplanową, a teraz dostał własny,
duży wątek. Co więcej, to właśnie on jest najciekawszy. Historia Devina to
standardowe pitu-pitu „nie wiem czy dam radę, ale dam radę”. Niewiele się tam
tak naprawdę dzieje w przeciwieństwie do części fabuły poświęconej Coltowi,
gdzie obserwujemy nie tylko jego desperackie próby dostania się do ligi, ale
także walkę z samym sobą. To historia samolubnego człowieka zmuszonego do
wyboru pomiędzy sobą a swoimi przyjaciółmi i bliskimi.
Choć
nie jest to nic nazbyt odkrywczego to wciąż jest to przyjemna opowiastka do
prześledzenia w jeden lub dwa zimowe wieczory. Jest jednak jeden problem –
rozgrywka. O ile poprzednika przyrównywałem nieco do gier Davida Cage’a, o tyle
nie mogę zrobić tego tym razem. W trybie fabularnym dziewiętnastki uwzględniono
znacznie więcej momentów, w których gracz obejmuje stery nad bohaterami. Nigdy
jednak nie rozgrywamy pełnych meczów, a jedynie ich fragmenty. Zazwyczaj
sprowadza się to do zaliczenia przyłożenia lub próby powstrzymania przed tym
napastników.
Super
sprawa, w końcu osiemnasta sprawiła przecież, że zacząłem interesować się tym
sportem i zagrywałem się w trybie kariery jeszcze bardzo długo. Niestety są to
tylko pozory, bo przez olbrzymią wręcz losowość i brak wpływu na to, co dzieje
się na boisku po rzuceniu piłki musimy zdać się na łaskawość gry. Ileż ja się
naprzeklinałem i nauderzałem pięścią w biurko, kiedy po raz enty jełop, do
którego rzuciłem upuścił piłkę lub będąc kompletnie odsłoniętym i tak pozwolił
przeciwnikom ją przejąć, zmuszając mnie do zaczęcia od początku. Dawno nie
„rage quitowałem”, ale Madden NFL 19 skutecznie przypomniał uczucie temu
towarzyszące, przez co zaraz po ujrzeniu napisów końcowych, odinstalowałem grę
z nieziemską satysfakcją.
Cold
Winter (PlayStation
2)
Gatunek:
FPS
Developer:
Swordfish Studios
Rok
wydania: 2005r.
Dostępna
wyłącznie na PlayStation 2
Zdjęcie pochodzi z serwisu thunderboltgames.com |
Nie wiem z czego to wynika, ale uwielbiam stylistykę gier z tamtych lat. Ta swoista klockowatość postaci, prostota tekstur i nieskomplikowane poziomy mają w sobie coś pociągającego, choć obiektywnie patrząc zazwyczaj daleko im do bycia ładnymi. Niemniej ten stan rzeczy ani trochę nie przeszkadzał tym grom w dostarczeniu dobrej rozrywki jak choćby w przypadku Cold Winter – pachnącej Bondem szpiegowskiej strzelaniny. Jednak przed zabraniem się za tej tytuł trzeba pamiętać, że FPSy na konsolach szóstej generacji posiadają własny, unikalny dla nich feeling.
Nie
można się zatem spodziewać po Cold Winter jakiejkolwiek precyzji strzelania.
Masywne martwe strefy tamtych czasów sprawiają, że trzeba się nieco napocić by
ustawić celownik dokładnie tam, gdzie chcemy. Natomiast w przypadku ruchomych
celów możemy sobie od razu odpuścić, bo po prostu nikogo w ten sposób nie
ustrzelimy. Pomimo tych dwóch ułomności w Cold Winter gra się zaskakująco
przyjemnie. Strzelanie ma przyjemnego kopa, a soczyste headshoty skutkujące
dekapitacją przeciwnika tylko podsycają w graczu żądzę krwi i wydaje mi się, że
warto ten tytuł odpalić wyłącznie dla tego.
Zdjęcie pochodzi z serwisu lukiegames.com |
Niby
można też się zainteresować fabułą, bo widać w niej ambicje twórców, ale
niestety już samo wykonanie mogłoby być zdecydowanie lepsze. Otrzymujemy
mnóstwo dość sporo wątków mających na celu wyjaśnienie powiązań między
postaciami, ale pasują one do siebie jak Krzysztof Krawczyk do orkiestry
weselnej. No, tak średnio bym powiedział. Całość sprawia wrażenie, jakby Cold
Winter próbowało opowiedzieć dwie historie na raz. Jedną o uratowanym z
chińskiej niewoli brytyjskim szpiegu wykonującym ostatnią misję oraz drugą
tajnych zebraniach głów państw. Niby oba wątki łączą się ze sobą, ale nie czuć
zupełnie by miały jakikolwiek większy związek ze sobą, a sama końcówka sprawia
wrażenie dorzuconej do gry w ostatnim momencie.
To
o tyle przykre, że przez te kilka godzin zabawy z zaciekawieniem śledziłem losy
Andrew (protagonisty gry), zastanawiając się jaką rolę w tym wszystkim mają ci
tajemniczy faceci w garniturach pojawiający się w przerywnikach filmowych.
Jednak nawet pomimo mojego zawodu fabułą gry bawiłem się zaskakująco świetnie.
Mięsiste i bardzo przyjemne strzelanie wzbogacane od czasu do czasu krótkimi i
na dobrą sprawę opcjonalnymi sekwencjami skradanymi, a także momentami sama historia
sprawiają, że Cold Winter to bez dwóch zdań jeden z zapomnianych diamentów
PlayStation 2.
Battlefield
V (PC)
Gatunek:
FPS
Developer:
EA DICE
Rok
wydania: 2018r.
Dostępna
także na Xbox One i PlayStation 4
Nigdy
nie przestanie mnie zadziwiać, jak bardzo wielkie koncerny potrafią się
wypierniczyć po uprzednim odniesieniu olbrzymiego sukcesu. EA może uchodzić pod
tym względem za mistrza tej niebywale imponującej sztuki, bo co nie zrobią
czegoś dobrze, zaraz muszą dokonać kompletnie nietrafionej decyzji. Battlefield
1 to fantastyczna gra pod niemalże każdym względem. Genialny multiplayer
wzbogacony o świetnie singlowe opowieści wojenne, a wszystko to w przepięknej
grafice i ciekawym settingu. Logicznym było więc zatem pójście za ciosem i
wyprodukowanie sequela z akcją osadzoną w czasie drugiej wojny światowej.
Reakcje na ujawnienie gry i towarzyszący wydarzeniu zwiastun pamiętamy do
dzisiaj.
Rozpętana
gównoburza w trakcie której EA wesoło śmieszkowało sobie z negatywnych opinii
fanów ugryzło firmę w tyłek, bo obrażeni fani po prostu nie kupili nowej
odsłony Battlefielda, a co za tym idzie Battlefield V okazał się najgorzej
sprzedającą się odsłoną serii od dawna. Jest to o tyle smutne, że przecież
wcale nie jest to zła gra, a jedynie ofiara okropnej polityki zespołu PR
Elektroników. Battlefield V najłatwiej określić jako drugowojenna skórka na
Battlefielda 1, bo gra się w obie te gry niemalże identycznie. Jedyną większą
różnicą w piątce jest tryb battle royale, który trafił do niej jakieś pół roku
po premierze.
Mój
romans z trybem online w tej odsłonie był jednak zdecydowanie krótszy niż
poprzednio. Z jakiegoś powodu Battlefield V nie siadł mi tak mocno jak jedynka,
co niestety dotyczy także opowieści wojennych. Singlowa kampania w Battlefield
1 była przecudowna. Podzielenie jej na zupełnie niepowiązane ze sobą historie
pozwoliły pokazać skalę pierwszej wojny światowej, a także ukazać mniej znane,
ale za to dużo bardziej zróżnicowane rozdziały konfliktu. Podobnie postąpiono w
przypadku zeszłorocznej edycji Battlefielda, ale z jakiegoś nieznanego mi
powodu postanowiono znacząco zmniejszyć skalę rozdziałów.
Dużo
częściej w tej odsłonie działamy w pojedynkę, dokonując samotnego sabotażu baz
wroga lub w ciemnościach skradając się przez jej środek. Nadal gra się w to
świetnie, ale niestety przez tę decyzję ucierpiał ogólny feeling gry. W jedynce
w trakcie każdej misji czuliśmy gigantyczną skalę konfliktu i zdawaliśmy sobie
doskonale sprawę, że jesteśmy zaledwie trybikiem tej olbrzymiej machiny
wojennej. Mało znaczącą częścią, którą bez problemu można zastąpić setką
innych. Samotnej misje w piątce przypominały mi bardzie stare drugowojenne
strzelanki, gdzie odgrywaliśmy rolę superżołnierzy wygrywających wojnę w
pojedynkę z jedynie minimalnym wsparciem armii. Na szczęście wątek Tyralierów
oraz dodana później historia załogi Tygrysa posiadają nieco tego czaru, którym
rozkochała mnie w sobie jedynka. Niemniej nawet to nie sprawiło bym podobnym
uczuciem zapłonął do piątki.
Double
Dragon II: The Revenge (Switch)
Gatunek:
Beat ‘em up
Developer:
Technos Japan
Rok
wydania: 1988r.
Dostępna
także na automatach, NES, PC engine, 3DS, Wii U, GameBoy
Na
dobrą sprawę ciężko jest cokolwiek powiedzieć o Double Dragon II, czego nie
można by było odnieść również do innych gier z tego gatunku. To po prostu
kontynuacja jednego z jego ojców założycieli pochodząca dodatkowo z czasów, w
których sequel oznaczał zazwyczaj tytuł na pierwszy rzut oka niemalże nie do
odróżnienia od oryginału.
Muszę
niestety przyznać, że sequel Double Dragona niesamowicie mnie przez większość
czasu irytował. Bezdennie głupi wydaje mi się choćby pomysł by blokować dostęp
do kolejnych etapów za wyższymi poziomami trudności. W moim przypadku
poskutkowało to tym, że grę musiałem w zasadzie przechodzić trzy razy, bo
okazywało się, że aby pchnąć fabułę do przodu muszę grać na poziomie „master”.
Szkoda tylko, że żadnej informacji o tym nie ma w menu gry. No ale cóż, takie
czasy. Charakterystycznym dla nich jest także fakt, że sporo ruchów wykonywać
musimy na czuja. Kiedyś prawdopodobnie kombinacje klawiszy były opisane w
książeczce, ale w obecnych czasach musimy niestety konsultować wszystko z
Internetem. Jednak pomimo całego mojego narzekactwa bawiłem się zaskakująco
przyjemnie. Duża w tym zasługa Switcha, który pozwala na cofanie czasu i
pauzowanie gry w dowolnym momencie. Gdyby nie to, pewnie sporo bym się
nabluzgał.
Komentarze
Prześlij komentarz