Bawiąc uczy, ucząc bawi (118)



Dzisiaj znów będzie nieco bardziej wspominkowo, bowiem krążące ostatnio po sieci wiadomości związane z sytuacją w redakcji CD-Action są mocno niepokojące. Toteż poniższy wpis traktować możecie w pewnym sensie jako pożegnanie z ikoną polskiego dziennikarstwa growego, która przez długi okres czasu była stałym elementem życia tysięcy graczy. Na sam koniec zostawiłem natomiast nieco lżejszy temat, czyli starające się ucząc bawić, bawiąc uczyć Influent, czyli teoretycznie grę do nauki języków obcych przywodzącą na myśl ogrywane za dzieciaka produkcje o walorach edukacyjnych.

Usiądźcie więc wygodnie i powspominajcie razem ze mną.

Zapraszam!
Pokolenie CD-Action


Jakiś czas temu gruchnęła wiadomość o wypowiedzeniach otrzymanych przez redaktorów CD-Action. Informacja ta dla wielu, w tym i dla mnie, jest informacją bardzo przykrą. CD-Action to w końcu najstarszy, bo liczący sobie ponad 24 lata, wydawany obecnie miesięcznik poświęcony grom i śmiało można stwierdzić, że wychowała się na nim cała rzesza graczy. Zatem choć obecnie czasopismo stanowi cień samego siebie sprzed lat, a na forach zewsząd słychać nieprzychylne opinie, nadal zajmuje specjalne miejsce w sercach wielu.

Mój pierwszy numer kupiła mi we wrześniu 2007 roku babcia. Pamiętam go jak dziś. Z okładki spowita papierosowym dymem złowrogo łypała w moim kierunku paskudna gęba jakiegoś gościa, który, choć wówczas tego nie wiedziałem, okazał się być Jimem Raynorem ze Starcrafta II. Do czasopisma dołączona była płytka z Gothic II z dołączonym dodatkiem Noc Kruka, GTI Racing oraz Prince of Qin. To właśnie dołączany Gothic przykuł moją uwagę – słyszałem o nim wcześniej co nie co, ale nie do końca wiedziałem jeszcze, co w trawie piszczy. Nie zlinczujcie mnie, ale przy pierwszym podejściu tytuł ten mnie odrzucił. GTI Racing także okazało się średnio porywające, a tego trzeciego nawet nie uruchomiłem. To chyba jakieś diablopodobne coś było.


Niemniej od tamtego momentu rozpoczęła się moja przygoda z CD-Action i przez następnych kilka lat co miesiąc zaopatrywałem się w najświeższy numer. Kilka luźnych numerów prędko zmieniło się w całe półki, a z zawierających gry płytek powstało kilka całkiem sporych stosów. Choć w społeczności wytworzonej wokół czasopisma raczej nieprzychylnie patrzyło się na ludzi kupujących je tylko dla dodawanych gier, nie wstydzę się wyznać, że byłem jednym z nich, chociaż miałem też i okres, w którym czytałem każde wydanie od deski do deski. Z perspektywy czasu nie rozumiem jednak tego bólu pośladków o to, że kogoś interesują tylko gry. CD-Action w tamtych czasach stanowiło świetne źródło gier w przystępnej cenie, bo choć dziś zalewani jesteśmy zewsząd tanimi, a nawet darmowymi grami, w 2007 roku za friko to można było na osiedlu po mordzie dostać (a i to nie zawsze, bo telefony brali). Toteż możliwość nabycia trzech, nierzadko bardzo dobrych gier za cenę dużego kebaba było świetną opcją dla młodego i nie dysponującego dużym pieniądzem gracza.

To właśnie dzięki CD-Action poznałem, poza Gothiciem, takie serie jak Thief, Devil May Cry, Call of Juarez czy też fenomenalne Fable. Zdarzały się mniej interesujące miesiące, ale nawet wtedy nie tylko powiększałem swoją ubogą jeszcze wówczas kolekcję, ale otrzymywałem też okazję do poszerzenia swoich horyzontów i spróbowania swoich sił w przygodówkach i RTS-ach, a nie tylko w strzelankach, które w tamtym czasie dominowały mój krąg zainteresowań. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że pełniaki w CD-Action stanowiły taką ówczesną wersję growych subskrypcji pokroju Xbox Live Gold oraz PlayStation Plus, choć zdecydowanie dla gracza korzystniejszą.


Samo CD-Action przez lata przeszło kilka mniejszych lub większych zmian. Pamiętam, że jeszcze kiedy rozpoczynałem swoją czytelniczą przygodę było to pismo stricte PeCetowe, a gry konsolowe wspominane były wyłącznie w małym kąciku upchniętym gdzieś pomiędzy recenzjami a publicystyką. Potem się to oczywiście zmieniło i CD-Action zaczęło w końcu traktować konsole poważnie, co, jak można się domyślić, spotkało się ze średnio entuzjastyczną reakcją fanów, bo przecież „konsolaki majo swoje PSX Extreme, a cedeaktion to zawsze o komputerkach było i fajnie”. Żal ludzie wyrażali i na forach, i w listach, ale najgłośniejsza okazała się być, jak zwykle, mniejszość, więc gry konsolowe zostały w piśmie na stałe.

Swoją drogą, pozostając w temacie wylewania żali w listach, jednym z moich ulubionych działów był Action-Redaction, czyli kącik społecznościowy, w którym stanowiący alter-ego naczelnego Smuggler rozkładał przesłaną przez czytelników korespondencję na czynniki pierwsze, często odpowiadając piszącym mocno sarkastycznie. Najostrzej robiło się w przypadku poruszania tematu piractwa komputerowego, kiedy to Smuggler otwierał swoją puszkę Pandory, uwalniając w kierunku nieszczęsnego zwolennika nielegalnego oprogramowania wszelakie, nadające się do publikacji okropieństwa. I nie powiem, czytało się to świetnie. Większość listów pozostawała jednak w dobrym tonie, budując w czytelniku poczucie przynależności do pewnej społeczności. Sam wiele razy miałem ochotę do nich napisać, ale chyba po prostu brakowało mi odwagi. Śmieszne czasy…


Niestety czasy, kiedy CD-Action chwaliło się przekraczającymi dwie setki liczbami stron w każdym kolejnym numerze bezpowrotnie przeminęły. Przez lata pismo powoli stawało się coraz szczuplejsze, sprzedaż malała, ostatnio zmieniono nawet format oraz samą jakość papieru, poszukując oszczędności. CD-Action nie miało większych szans z postępującą cyfryzacją. Kupowanie pisma dla pełniaków przestało się opłacać w dobie wszechobecnych rozdawnictw, ale to przecież nie jedyny powód upadku kolosa. Tych było zdecydowanie więcej, o czym przekonać możecie się sami czytając wywiady z byłymi, a nawet obecnymi redaktorami pisma. Tracąca z miesiąca na miesiąc na popularności prasa papierowa, wewnętrzne dramaty czy też w końcu niechęć do zmian razem doprowadziły do obecnej sytuacji. Choć CD-Action wciąż jeszcze się ukazuje, kwestią czasu jest pojawienie się informacji o jego zamknięciu.

I mimo, że CD-Action nie kupuję już parę ładnych lat, zamierzam do niego wrócić na te ostatnie kilka numerów. Umarł król…

Influent (PC)
Gatunek: Pamięciówka
Developer: Rob Howland
Rok wydania: 2014r.
Gra dostępna także na Macu


Nauka poprzez zabawę to mokry sen wielu nauczycieli. Możliwość uczenia się bez konieczności powstrzymywania się od zaśnięcia brzmi świetnie i na przestrzeni lat wielu ambitnych twórców gier podejmowało próby stworzenie gry rozrywkowo-edukacyjnej. Niestety zdecydowana większość projektów skończyła podobnie jak Mario is Missing – na growym wysypisku śmieci. Co prawda zdarzały się też małe hity pokroju gier o Różowej Panterze, ale Influent zalicza się niestety do tej pierwszej grupy.

W założeniu twórcy Influent miał być produkcją pozwalającą graczom na nauczenie się nowych języków zwiedzając świat gry. Zważywszy, że sam angielski w dużej mierze poznałem poprzez gry, a takie A Plague Tale: Innocence rozbudziło we mnie chęć do zgłębienia języka francuskiego, uznałem pomysł Rob Howlanda za świetny. Co więcej, na moje szczęście darmowa wersja Influent oferuje tuż obok włoskiego i koreańskiego także możliwość nauki języka francuskiego. Toteż czym prędzej wskoczyłem do gry, gotów posiąść wiedzę pozwalającą mi na płynne posługiwanie się językiem miłości. 


Problem w tym, że Influent wcale nie uczy języka. Nie poznacie tu gramatyki, koniugacji, deklinacji i innych tego typu słów używanych przez mądrych językoznawców. Influent to bowiem nic innego niż słownik przebrany za grę. W dodatku taki z powyrywaną większością stron. Cała gra polega na chodzeniu po mieszkaniu, patrzeniu na obiekty i dodawania ich nazw w obcym języku do spisu. Łącznie jest ich 420, a by się danego słowa nauczyć należy trzykrotnie ukończyć minigrę polegającą na klikaniu na wskazane przez grę obiekty, nie myląc się przy danym słowie ani razu. Co gorsza, całość Influent odbywa się w dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią i łazienką, więc nawet nie ma czego zwiedzać. Nie dostajemy nawet żadnej nagrody za ukończenie listy poza możliwością zmiany koloru ubrań i innych tego typu pierdół.

Zamiast tracić czas na Influent, zainwestujcie w słownik. Wyjdziecie na tym lepiej.

Komentarze

Popularne posty