Język epidemii (115)
Dwa
tygodnie temu przestrzegałem Was by wstrzymać się chwilowo z sięganiem po cięższe, bardziej depresyjne produkcje jako przykład podając m.in. A Plague Tale:
Innocence. Dzisiaj z kolei, zaprzeczając poniekąd sam sobie, chciałbym Wam ten
tytuł gorąco polecić, bowiem historia Amicii i Hugo rozgrywająca się w
czternastowiecznej Francji to ujmująca historia o rodzinnej miłości podszyta wzorowaną
na prawdziwych wydarzeniach fantastyką. A jako, że akcja gry osadzona jest we
Francji i bohaterowie siłą rzeczy mówią po francusku, postanowiłem napisać
krótki felieton o języku w grach wideo. Zatem usiądźcie wygodnie i posłuchajcie…
Zapraszam!
Strefa
wolna od ANG
To
dość niecodzienny tytuł tekstu pisanego przez osobę po anglistyce, bo przecież
powinienem raczej zachwycać się nim i wręcz preferować go ponad każdy inny
język. Cóż, do pewnego stopnia tak jest, ale zdarzają się też momenty, w
których angielskim się po prostu brzydzę i nie jestem w stanie pojąć, dlaczego
ktoś w tej konkretnej chwili miałby chcieć go w ogóle słuchać. Wyobrażacie
sobie oglądać Dark albo La Casa de Papel z angielskim dubbingiem? Albo grać w
Wiedźmina z amerykańskim Geraltem brzmiącym niczym Solid Snake z MGS-a? Wielu z
Was z pewnością przytaknęło. Osłuchanie się z angielskim sprawia, że nawet
oglądając film z napisami łatwiej jest nam podzielić uwagę na czytanie i
oglądanie wydarzeń na ekranie. Niektórzy po prostu nie lubią też brzmienia niektórych
języków (choć to moim zdaniem brak osłuchania się. Brzmienie niemieckiego
polubiłem dopiero po obejrzeniu Dark). Osobiście jednak jestem w stanie
poświęcić nieco ze swojej wygody, by móc jeszcze mocniej zanurzyć się w świecie
gry lub filmu.
Pierwszy
raz zmieniłem język mówiony dobry kilka lat temu w zapomnianym przez wielu
Remember Me. To dość przyjemny, choć mocno niedoskonały brawler autorstwa
Dontnod Entertainment (tak, tych od Life is Strange) z akcją osadzoną pod
koniec XXI wieku w Neoparyżu. Angielski wydał mi się wtedy być nieco nie na
miejscu, choć teoretycznie USA w ciągu następnych 80 lat może jeszcze
zadecydować o konieczności wyzwolenia Francji, co poskutkuje zangielszczeniem
populacji kraju. Założyłem jednak dużo bardziej optymistyczną dla Francuzów
wizję i był to zdecydowanie strzał w dziesiątkę. Remember Me było bowiem
ewidentnie pisane z myślą o języku francuskim, czego dowodem są niezgrywające
się z angielskimi dialogami animacji ruchu ust. Zatem wybierając angielską
wersję gry nie tylko tracimy część uroku miejsca akcji, ale będziemy też
nieustannie wybijanie przez mielących bezdźwięcznie ozorem bohaterów.
Od
tamtej pory, kiedy tylko mam taką możliwość, zmieniam język na odpowiadający
miejscu oraz narodowości bohaterów. To świetny sposób na rozbudowania swojego
słownictwa i znajomości języków obcych. Cała rzesza graczy swoją wiedzę o
języku angielskim wyniosła przecież właśnie z gier. Toteż, choć z wiekiem jest
to trudniejsze, warto jest włączyć włoski w trylogii Ezio z Assassin’s Creed i
pozwolić Hugo z A Plague Tale: Innocence krzyczeć do żabek i świnek po
francusku. Nie należy się oczywiście spodziewać, że przechodząc kilka gier w
danym języku zaczniemy się w nim płynnie porozumiewać, bo jest to po prostu
niemożliwe. Z biegiem zacznie się jednak wyłapywać pojedyncze słowa, a samo
brzmienie danego języka może nam się spodobać na tyle, że zapragniemy pójść za
ciosem i rozpocząć jego naukę. Wspomniane wcześniej Remember Me zachęciło mnie
właśnie do nauki francuskiego i teraz, po kilku latach potrafię się co najwyżej
przedstawić. Słomiany zapał…
Europa
w branży gier jest trochę jak takie dziecko z nieprawego łoża. Niby gdzieś tam
od nas pieniążki płyną, ale nie warto się oszukiwać, że liczą się przede
wszystkim Stany. Toteż nic dziwnego, że większość wydawanych gier toczy się w
USA lub przynajmniej opowiada o losach bohaterów wywodzących się z
anglojęzycznego kraju. Nikt raczej nie miałby ochoty wysłuchiwać brytyjskiej pani archeolog „szprechającej” w „dojczu”. Angielski w większości gier jest po
prostu naturalny i nie warto na siłę nic tutaj zmieniać. Jednak kiedy mamy
wybór by Arno Dorian z Assassin’s Creed: Unity rozmawiał z Napoleonem po
francusku, a nie zaciągał po angielsku z brytyjskim akcentem – warto jest wówczas
wyjść ze swojej strefy komfortu. Zaufajcie mi, Wasze growe doświadczenie dużo
na tym zyska.
A
Plague Tale: Innocence (Xbox
One)
Gatunek:
Skradanka
Developer:
Asobo Studio
Rok
wydania: 2019r.
Gra
dostępna także na PC i PlayStation 4
Nic
tak nie pobudza wyobraźni jak porządna plaga. Czarna Śmierć niemalże
automatycznie przywodzi na myśl doktorów w ptasich maskach i opustoszałe
uliczki średniowiecznych metropolii. Jest coś przerażająco ujmującego w
historiach wszelakich epidemii, co mimowolnie przyciąga nas do ekranów. Nic
więc dziwnego, że historie o nich traktujące tak dobrze się sprzedają. Do
podobnych wniosków doszli też zapewne projektanci z francuskiego Asobo Studio,
kiedy postanowili, by A Plague Tale: Innocence opowiadał właśnie o zdecydowanie
bardziej fantastycznej odmianie dżumy.
Tytułowa
plaga to co prawda nie jest choroba sensu stricto, bo objawia się ona w postaci
pożerającego wszystko na swojej drodze roju szczurów, a nie wysokiej gorączki i
ropiejących ran. Trudno jednak nie mieć skojarzeń z dżumą, kiedy przechadzamy
się po pustych ulicach pełnych oznaczonych kredą drzwi, za którymi kwarantannę
przechodzą chorzy, którzy zarazili się w wyniku pogryzień. Z resztą nawet czas
akcji się zgadza, bowiem historia A Plague Tale ma miejsce w pierwszej połowie
XIV wieku. To jednak koniec podobieństw do rzeczywistej choroby – opowieść o
uciekających przed Inkwizycją Amicii oraz zaledwie pięcioletnim Hugo to
przecież opowieść czysto fantastyczna. Nie zmienia to jednak faktu, że
zakorzenienie jest w rzeczywistych wydarzeniach dodaje smaczku i buduje
fantastyczny klimat.
Wielu
z Was zapewne może zaniepokoić informacja, że kampania w A Plague Tale to w
pewnym sensie jedna wielka misja eskortowa. Nie dziwię się Wam. Wizja
konieczności niańczenia pięciolatka przez kilka godzin dla wielu jest nie do
zniesienia w prawdziwym życiu, a co dopiero kiedy w grę wchodzi uciekanie przed
Inkwizycją i krwiożerczymi szczurami. Z początku faktycznie ma się ochotę
skubańca udusić, kiedy nie da mu się przetłumaczyć, że może chowanie się przed
pościgiem nie jest wcale najlepszym momentem na zabawę w łupanie młotkiem w
deski. Niemniej z biegiem czasu towarzystwo Hugo przestaje nam wadzić i
zaczynamy szczerze go lubić, nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu widząc jego
radość na widok zamieszkujących okoliczną rzekę żabek, a także przejmując się
jego losem, gdy na jakiś czas nasze drogi się rozchodzą. Nasze podejście do ów
niesfornego koleżki idealnie zgrywa się z nastrojem Amicii, co tylko potęguje
immersję.
Nie
byłoby to jednak możliwe, gdyby obecność Hugo w grze wpływała negatywnie na
rozgrywkę. Po nocach śnią mi się sceny z Medal of Honor: Underground, w których
eskortowana przeze mnie postać ładowała mi się centralnie pod lufę i ginęła,
cofając mnie tym samym do początku poziomu. Na całe szczęście Hugo pomimo bycia
pięcioletnim berbeciem wykazuje dużo mniejsze tendencje samobójcze od bohatera
moich koszmarów. Ba, chłopina jest całkiem ogarnięty i poza fabularnie
uzasadnionymi momentami trzyma się Amicii niczym rzep psiego ogona, więc
technicznie rzecz biorąc sterujemy dwiema postaciami jednocześnie. Nie wpływa
to w żaden sposób na mobilność Amicii – nadal możemy bez problemowo strzelać z
procy i rzucać wytworzone „granaty” (czy też bardziej eliksiry o konkretnym
działaniu), a jednocześnie zachowujemy pełną kontrolę na Hugo.
Jest
to o tyle ważne, że A Plague Tale: Innocence to u podstaw skradanka. O ile w
przypadku strzelanki czy gry akcji niesforny towarzysz może z irytować, o tyle
o alarmowaniu strażników o naszej obecności poprzez pakowanie się im pod nogi
nie mogło być mowy. Wystarczy, że ja robię to wystarczająco często. Nie
potrzebuję pomocy, a jedynie spokoju, by odgadnąć odpowiednią sekwencję
eliminowania przeciwników przy pomocy mojego ograniczonego arsenału. Sporo jest
też tutaj zagadek środowiskowych polegających na przepychaniu różnego rodzaju
wozów lub torowania sobie drogi, co często odbywa się przy pomocy innych
postaci. Jeśli jednak mam być szczery, jest to element, który najmniej przypadł
mi do gustu i raczej irytował, wybijając z klimatu i przypominając, że mam do
czynienia z grą. Mam tu na myśli przede wszystkim rozdział w całości poświęcony
przesuwaniu lampionów by zepchnąć szczury do fosy zamku. To na szczęście jedyny
moment, w którym się nudziłem. A Plague
Tale: Innocence poza tym wyjątkiem jest bowiem trzymającą w napięcie opowieścią
o braterstwie, której klimat wcale nie wylewa się z monitora, a raczej uderza
gracza z siłą tsunami.
Hej, ciekawy artykul, ja rowniez gralem wjezyku francuskim z polskimi napisami i mimo wielu ustawien to wydawalo sie najwlasciwsze. W tekscie mozesz poprawic feagment "Wielu z Was z pewność przytaknęło."
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na recenzje ww. Gry. :)
Dzięki za cynk, już poprawiłem :P
UsuńA Plague Tale: Innocence ogrywany po angielsku to, jak bardzo bym tego typu zachowań nie popierał, jeszcze nic. Są dewianci, którzy Yakuzę przechodzili bez przełączania się na japoński, a to już jakaś wyższa forma zepsucia :P