Dziecięca perspektywa (159)
Początek
2021 roku dla fanów subtelnego, niestraszącego krzyczącymi mordami horroru
okazuje się być niezwykle udany. W styczniu mieli oni okazję zagrać w kapitalne
The Medium, w lutym natomiast ukazało się platformówkowe Little Nightmares II,
które choć może nie jest grą wybitną, wciąż oferuje mnóstwo pomysłowych
projektów lokacji i snujących się po nich stworów. Nie dajcie się jednak
nabrać, bo o ile sama gra warta jest sprawdzenia, wydany wraz z jej premierą
dodatek The Nome’s Attic to już całkiem inna historia…
Sporo
miejsca postanowiłem poświęcić też Need for Speed: Undercover – najbardziej niesławnej
odsłonie serii, która ostatecznie była katalizatorem do zmian w jej obrębie. Do
gry powróciłem po latach z nadzieją odkrycia w niej ukrytego piękna. Jaki był
tego efekt?
Posłuchajcie…
Little Nightmares II
Gatunek:
Platformówka/Horror
Developer:
Tarsier Studios
Rok
wydania: 2021r.
Grałem
na: Xbox Series X
Gra
dostępna także na: Xbox Series S, Xbox One, PlayStation 5, PlayStation 4,
Nintendo Switch, PC
Moja recenzja Little Nightmares II dla Gamerweb.pl
To
niesamowite jak wielu zwyczajnych rzeczy boimy się, kiedy jesteśmy dziećmi.
Przypomnijcie sobie swoje dzieciństwo i zastanówcie się, co przerażało was
wówczas do cna. W moim przypadku było to wyglądanie w nocy przez okno. Zawsze
bałem się, że zobaczę wtedy coś, czego nie będę mógł wymazać z pamięci –
potwora, ducha, statek kosmiczny. Przerażała mnie też pustka ciemności
zalewającej nocą mój pokój, więc nauczyłem się spać z nosem w ścianie, czego
nie jestem w stanie oduczyć się do dzisiaj, choć przecież wiem, że absolutnie
nic tam na mnie nie czyha. Nie jest to jednak podyktowane strachem, a raczej
przyzwyczajeniami. Wraz z wiekiem zaczynamy inaczej patrzeć na świat,
przestajemy się bać dawnych straszydeł, a czasem nawet zaczynamy je doceniać.
Ot, obecnie bardzo lubię nocą wyglądać na uśpione ulice miasta.
Piszę
o tym dlatego, że Little Nightmares II to produkcja, którą można by w zasadzie
interpretować jako wykrzywioną wizję rzeczywistości wytworzoną przez umysł
przestraszonego dziecka. W kolejnych rozdziałach tej raczej nieskomplikowanej,
przypominającej Limbo platformówki 2.5D przemierzamy dość codziennie otoczenie
– las, szkoła, szpital czy tez w końcu ulice nienazwanego miasta. Te zwyczajne
lokacje strasznymi czyni właśnie wyobraźnia kontrolowanego przez nas dziecka
imieniem Mono, który widzi je jako pełne niebezpieczeństw oraz polujących na
niego potworów miejsca, z których czym prędzej pragnie się uciec.
To
oczywiście tylko i wyłącznie moja interpretacja, a w sieci do tej pory z
pewnością pojawiła się już masa analiz ze zgoła innymi wnioskami. To właśnie
stanowi o sile fabuły Little Nightmares II, choć niestety na najbardziej
podstawowym poziomie nieco ona zawodzi. Brak tutaj bowiem poczucia celowości,
więc po kolejnych lokacjach, jakkolwiek pomysłowe i przepiękne w swojej
obrzydliwości by nie były, krzątamy się ot tak, bo do tego zmusza nas gra. O
imieniu naszego bohatera i jego zadaniu dowiedzieć musimy się na własną rękę,
wyszukując informacje w Internecie, co jednak nie niesie ze sobą podobnych
emocji. Pozyskana w ten sposób wiedza zawsze będzie w pewien sposób
odseparowana od samej gry. Toteż choć teraz, pisząc ten tekst i snując domysły
na temat znaczenia historii Mono, czuję się usatysfakcjonowany – poznając ją odczuwałem
raczej irytację wymieszaną ze znużeniem.
Całości
nie pomagał też niestety fakt, że Little Nightmares II w kwestii technicznej
jest mocno takie sobie. Sterowanie jest charakterystycznie dla gier z tego
gatunku (tj. filmowych przygodówek takich jak chociażby Heart of Darkness)
ociężałe, co w przypadku niezbyt skomplikowanych łamigłówek nie jest wprawdzie
żadnym problemem, ale już w trakcie bardziej dynamicznych sekwencji, kiedy to
Mono goniony jest przez, dajmy na to, demoniczną nauczycielkę, może to
irytować. Zwłaszcza, że perspektywa gry potrafi sprawić, że biegnąc, zahaczymy
o framugę drzwi; a praca kamery ukryć przed nami jakiś istotny detal otoczenia.
Niemniej mimo wszystkich tych irytujących niedociągnięć, warto przymknąć na nie
oko, bo Little Nightmares II koniec końców jest po prostu dobrą, choć daleką od
ideału, grą, przy której fani oryginału będą bawić się wręcz fenomenalnie.
Little Nightmares II: The Nome’s Attic
Dodatek
Developer:
Tarsier Studios
Rok
wydania: 2021r.
Grałem
na: Xbox Series X
Dodatek
dostępny także na: Xbox Series S, Xbox One, PlayStation 5, PlayStation 4,
Nintendo Switch, PC
The
Nome’s Attic to nic więcej jak typowy przedstawiciel „gatunku” dodatków do
zamówień przedpremierowych. Rzadko kiedy bajery tego typu wprowadzają do gry
jakąkolwiek sensowną zawartość, a ich ekskluzywność jest wręcz zerowa, bo
zazwyczaj można je zakupić osobno już w momencie premiery danego tytułu.
Przyznam, że nie wiem jaką siłę ma bonusowa zawartość w nakłanianiu konsumentów
do zakupu gry, ale mam szczerą nadzieję, że nikłą, bo zwyczajnie nie jest ona
warta premierowej ceny. Takie The Nome’s Attic chociażby wprowadza zaledwie
jedną zagadkę, którą rozwiązać można w niecałe pięć minut, a nagrodą za nasz
„trud” jest papierowa czapeczka, podobna do tej noszonej przez tytułowego
Nome’a. W sklepie Xboksa, dodatek ten wyceniono na 19zł i jest to cena
zwyczajnie absurdalna. Litości…
Need for Speed: Undercover
Gatunek: Wyścigi
Developer: EA
Black Box
Rok
wydania: 2008r.
Grałem
na: PC
Gra
dostępna także na: Xbox 360, PlayStation 2, PlayStation 3, PlayStation
Portable, Nintendo Wii, Nintendo DS, komórki
Historia
serii Need for Speed to historia bolesnego upadku. Z marki będącej niegdyś
wręcz tożsamą z grami wyścigowymi, dziś został jedynie cień, o którym zbiorowa
świadomość graczy przypomina sobie na krótką chwilę wyłącznie w momentach
premier nowych odsłon, dla wielu będących często kolejnym rozczarowaniem. Boli
mnie to tym bardziej, że ja sam w okolicach połowy ubiegłej dekady zagrywałem
się w Undergrounda 2 oraz Most Wanted, marząc o uruchomieniu na moim kaszlaku
świeżutkiego jeszcze Carbon. Toteż widząc obecny stan marki, serce kraje mi się
z żalu, choć pewnym pocieszeniem jest dla mnie fakt, że najmroczniejsze czasy
są już na szczęście za nami.
Moje
pierwsze zetknięcie się z Need for Speed: Undercover pamiętam całkiem wyraźnie.
Grę przyniósł do domu tata, który choć sam nie gra, od czasu do czasu podrzucał
mi w tamtych czasach różnego rodzaju gierki. Moja dziecięca radość była
olbrzymia, bo oto w rękach trzymałem płytkę z najnowszym NFS-em, który w
dodatku po prostu musiał być prześwietny, skoro nosił tytuł niezwykle podobny
do mojego ukochanego Undergrounda. Szybko jednak przekonałem się, że dziecięca
naiwność jest wręcz nieskończona… Już wtedy, chwilę po zagraniu, wiedziałem
bowiem, że Need for Speed: Undercover to okropnie zła gra, a, przypomnę, w
momencie jego premiery miałem jakieś 12 lat i zagrywałem się budżetowymi
strzelankami z supermarketowego kosza.
Do
gry wróciłem po latach, by nareszcie ją ukończyć, tym samym domykając ten
rozdział swojego growego życia. Istniała też szansa, że może po tak długim
czasie dojrzę w Undercoverze coś, czego mój dziecięcy umysł nie był w stanie
wówczas zobaczyć. Mój wewnętrzny idealista szybko dostał jednak po mordzie, bo
okazało się, że tytuł ten jest w rzeczywistości znacznie gorszy niż go
zapamiętałem… Już pierwszym zwiastunem problemów był fakt, że gra automatycznie
odpaliła się w najniższych możliwych ustawieniach graficznych, zmuszając mnie
do grzebania się w opcjach, choć mój komputer jest o dziesięć lat od niej
młodszy. Jednak nawet po przełączeniu wszystkich opcji na maksymalne, tytuł ten
wciąż wygląda jak relikt z ery PS2. Dodatkowo, Undercover pochodzi z czasów, w
których natywne wsparcie dla podpinanych do PC kontrolerów było dość wybiórcze,
więc pomimo obsługiwania pada od Xboksa 360, robi to z wielką łaską i na
ekranie wciąż będą wyświetla ikonki klawiszy klawiatury. Wprawdzie da się to
oraz wiele innych utrapień dość łatwo naprawić instalując fanowskiego patcha,
ale wymaga to nieco babrania się w Internecie i plikach gry, a i tak nie
będziemy w stanie wyeliminować wszystkich jej problemów.
Need
for Speed: Undercover to po prostu zła gra, nie mająca w zasadzie ani jednego
pozytywnego elementu. Już nawet pomijam straszącą obrzydliwą żółcią i wręcz
świecącymi od bloomu teksturami. Przemilczę nawet dość zaskakujący problem z
płynnością rozgrywki oraz zepsuty efekt rozmycia w trakcie szybkiej jazdy, zdający
się po prostu skakać na ekranie. To są tak naprawdę pierdoły, które spokojnie
można przeboleć. Nie mam problemu z brzydotą czy wybrednym klatkażem, ale źle
zaprojektowanych i napisanych gier po prostu nie znoszą, a Undercover okazał
się być niestety tytułem wybitnym w każdej z tych niechlubnych kategorii. Jest
to bowiem produkcja, w której absolutnie wszystko ma się po prostu gdzieś.
Dorzucona
na doczepkę fabuła o gliniarzu przenikającym do przemycającego samochody gangu
absolutnie nie trzyma się kupy i, co najważniejsze, jest boleśnie nijaka,
dzięki czemu każda scenka przerywnikowa wyparowuje z głowy tuż po jej
zakończeniu. Co najgorsze, równie mdły i sklejony na ślinę jest niestety
gameplay. Need for Speed: Undercover to gra wyścigowa, w której nie będzie ci
się chciało ścigać. Trasy są boleśnie wręcz powtarzalne, poziom trudności nie
istnieje, a ilość wygrywanych pieniędzy jest tak niska, że bezustannie musiał
mozolnie zbierać kasę na kolejne ulepszenia samochodu. Na nowy spojler mogłem
sobie pozwolić od święta, ale, przyznam, nie był to problem, bo opcje
wizualnego tuningu są w Undercoverze zaskakująco mocno ograniczone, pozwalając
graczowi wybrać zaledwie kilka zestawów zderzaków, maskę, spojler i felgi –
tyle.
Grałem,
bo grałem, nie odczuwając przy tym żadnych emocji. To trochę jak z wizytą u
dentysty, kiedy po dobrym znieczuleniu i pierwszej niepewności wpada się w
pewien trans, stając się obojętnym na wszystko wokół i zajmując się w głowie
swoimi sprawami. W trakcie wyścigów i pościgów z policją myślałem więc o tym,
że w sumie najwyższa pora wynieść śmieci, a jak już to zrobię, to może skoczę
szybko do biedry po ziemniaki, co by se je potem utrzeć na placki. Ze śmietaną
oczywiście, nie jestem cukrowym dewiantem. Nie oznacza to jednak, że Need for
Speed: Undercover nie wywołuje żadnych emocji, bo pod sam koniec kariery, kiedy
wyzerowałem konto wydając cały swój majątek na nowy samochód, w trakcie pościgu
w wyniku błędu fizyki gry zawiesiłem się na elemencie otoczenia, a po
aresztowaniu gra poinformowała mnie, że nie stać mnie na grzywnę, więc mój
samochód został skonfiskowany. Nie, nie można było go odzyskać. Kurtyna.
Komentarze
Prześlij komentarz