Zawiedzione oczekiwania (178)

 

W tym tygodniu o rozczarowaniach, czyli dlaczego Dungeons & Dragons: Dark Alliance nie stanie się fenomenem Vermintide’a, a Spore pomimo, heh, sporego potencjału nie powtórzyło kolosalnego sukcesu The Sims?

Posłuchajcie…

Dungeons & Dragons: Dark Alliance

Gatunek: Kooperacyjny slasher

Developer: Tuque Games

Rok wydania: 2021r.

Grałem na: PC

Gra dostępna również na: Xbox One, Xbox Series X/S, PlayStation 4, PlayStation 5

Moja recenzja Dungeons & Dragons: Dark Alliance dla Gamerweb.pl

Kończąc kilka tygodni temu swoją czteromiesięczną przygodę z Icewind Dale II, nie sądziłem, że tak szybko zatęsknię do Faerunu, z naciskiem na Dolinę Lodowego Wichru. Nadarzyła się jednak niebywała okazja, bo w moje rączki wpadło wyczekiwane przez wielu Dungeons & Dragons: Dark Alliance, czyli tytuł nie tylko osadzony w owym mroźnym miejscu, ale też przede wszystkim odwołujący się do dość ciepło wspominanego Baldur’s Gate: Dark Alliance z PS2, mający przy okazji aspiracje do bycia swego rodzaju Vermintidem Zapomnianych Krain. Cóż… Studio Fatshark może odetchnąć z ulgą, bo pozycja ich gier pozostaje jak na razie bezpieczna.

Mamy tu bowiem do czynienia z do bólu wręcz odtwórczym slasherem, który kompletnie zaprzepaszcza jakikolwiek drzemiący w nim potencjał. Brak tu czegokolwiek, co potrafiłoby przyciągnąć gracza do ekranu na dłużej. Walka kompletnie nie sprawia radości, sprowadzając się do klepania jednego przycisku i sporadycznych uników. Wrogie armie składają się z zaledwie kilku typów przeciwników, którzy przy okazji nie grzeszą inteligencją i mobilnością. Nawet mapy, pomimo pięknych krajobrazów w tle, to ciąg niekończących się, nudnych korytarzy, z monotonii poruszania się po których wyrywają nas tylko sporadycznie wtórne zadania pokroju konieczności odnalezienia dźwigni lub innego sposobu na utorowanie sobie dalszej drogi.

Sytuacji nie ratuje o dziwo fakt, że gra została skrojona z myślą o wspólnej grze ze znajomymi, co często potrafi przecież uratować nawet najnudniejszą produkcję. W przypadku Dark Alliance niestety tak nie jest i choć zacząłem grać wraz z Kubą (którego posłuchać możecie chociażby w TrójK Podcast), dość szybko poddałem się ze względu na uprzykrzające grę lagi. Jest to o tyle ciekawe, że problem miał nie tylko łączący się z Chin Kuba, ale też host gry, czyli w tym przypadku ja. Mój ping był więc stosunkowo niski, a i tak cierpiałem z powodu opóźnień. Niedogodności nie znikały nawet przy łączeniu się z innymi, losowymi graczami. Było to o tyle irytujące, że gra kompletnie wówczas głupiała – przeciwnicy nie mogli zdecydować się, kogo zaatakować, a nierzadko zdarzało się, iż posyłali swoją strzałę w kierunku zupełnie innym, od tego w który celowali. Największym problemem było jednak nieprzyjemne opóźnienie, sprawiające, że bohaterowie zdawali się być pokryci gęstą smołą, co skutecznie wysysało resztki frajdy z rozgrywki.

Zresztą nawet gdyby tego typu problemy nie istniały, Dark Alliance nadal pozostawałoby zwyczajnie nudną grą. Wraz z Kubą niejednokrotnie wzdychaliśmy ciężko na widok kolejnej grupki przeciwników, którą musieliśmy rozgonić. Załamywaliśmy też ręce nad „zasadzkami”, które dostrzec można było z daleka za sprawą olbrzymich włazów w podłożu, z których „niespodziewanie” wyskakiwali przeciwnicy. Toteż choć cieszyłem się na powrót do Doliny Lodowego Wichru, jeszcze bardziej cieszyłem się, kiedy ubiłem finałowego bossa i mogłem ją raz na zawsze opuścić. Pretekstowa fabuła, nudna walka, odtwórcze plansze… Lepiej po prostu ponownie przejść Vermintide’a.

Spore

Gatunek: Wielogatunkowa

Developer: Maxis

Rok wydania: 2008r.

Grałem na: PC

Gra dostępna wyłącznie na PC

Spore miało być czymś wielki. Nie tylko odpowiadał za nie sam Will Wright, ojciec The Sims, ale skala samej gry i ambicje jej twórców skutecznie rozbudzały marzenia graczy. Spore miało być bowiem kolejnym krokiem w symulacji, oferując już nie tylko zarządzanie kolejnymi pokoleniami ludzkiej rodziny, ale wręcz stworzenie nowego gatunku i przeprowadzanie go po kolei przez wszystkie etapy ewolucji – od jednokomórkowej bakterii aż po pangalaktyczne imperium. Wszystko to wzbogacone o kreator postaci, w którym od podstaw wykreować mogliśmy najdziwaczniejsze stworzenia, budynki oraz pojazdy, które dzięki potędze internetu mogły straszyć innych graczy. Brzmiało to wszystko równie niesamowicie, co niemożliwie… I cóż, takim właśnie było.

Spore to bowiem idealny dowód na to, że skłonność graczy do przesadnego „hajpowania” się zapowiedzianymi produkcjami nie jest niczym nowym. Gra wprawdzie odniosła sukces i zebrała całkiem pozytywne oceny, ale nie można było ukryć faktu, że tytuł ten był do pewnego stopnia rozczarowaniem. Teoretycznie w grze zawarto wszystkie zapowiadane tu elementy. Kreatywni gracze mogli dać upust swoim wizjom w kreatorze postaci, tworząc naprawdę niestworzone stworzenia i pojazdy (nie zabrakło też oczywiście tzw. „sporn”, czyli dokładnie tego, o czym myślicie), i udostępnić później swoje dzieła innym graczom. Will Wright i jego ekipa zdołali tu upchnąć masę zawartości, tworząc z gry wielogatunkowego giganta, który co chwila zmienia się w coś zupełnie innego. Mamy tu bowiem prostą grę akcji pokroju Asteroids, mocno uproszczonego RPG-a, RTS-a, strategię ekonomiczną, a na sam koniec wręcz połączenie space sima z 4X.

Problem w tym, że największą atrakcją Spore było rozwijanie własnego stworka, które dość prędko schodzi na dalszy plan. W zasadzie już w trzeciej z pięciu faz rozwoju bezpowrotnie tracimy możliwość edycji swoich podopiecznych, czego kiepskim zamiennikiem miało być projektowanie budynków i statków kosmicznych. Co gorsza, pierwsze dwie fazy spokojnie ukończyć można w półtorej godziny, by dobrych kilka kolejnych spędzić na zabawie w stratega. Brak też w tym wszystkim jakiejkolwiek głębi, bo choć każda faza ma kilka różnych ścieżek (mięsożerca/roślinożerca, pokojowe/wrogie nastawienia, zawieranie sojuszów/podbijanie plemion, etc.), każda z nich dość szybko robi się monotonna. Każdy z zawartych w grze gatunków został bowiem drastycznie uproszczony, więc walka i dyplomacja w mgnieniu oka robią się wtórne.

I niby nie oznacza to, że po Spore nie warto sięgać. Warto, to wciąż intrygująca i niezwykle przyjemna produkcja, ale nie da się ukryć, że ograniczenia technologiczne i próba zadowolenia jak największej liczby odbiorców sprawiły, że tytuł ten nie był w stanie osiągnąć pełnego potencjału. Spore to taki typowy burger z McDonaldsa – próżno szukać tu większej finezji i kunsztu, ale jest przynajmniej tanio i smacznie.

Komentarze

Popularne posty