Atmosfera (208)

 

W życiu nie spodziewałbym się, że taktyczna strzelanka sprzed siedemnastu lat zdoła tak mocno ująć mnie swoim światem i atmosferą, wtem SWAT 4 z dodatkiem Syndykat przypomniał mi, jak utalentowaną ekipą byli dewowie z Irrational Games. Takie Black Shamrock i Cyanide Studios powinno było studiować ich gry pod względem budowania świata – może wtedy Paranoia: Happiness is Mandatory nie okazałoby się zaledwie RPG-ową wydmuszką z intrygującym konceptem.

Na deser, do pogrania solo lub ze znajomymi, polecam sprawdzić Merek’s Market, które jest jednym z głównych beneficjentów zasady „nie oceniaj książki po okładce”.

Posłuchajcie…  

SWAT 4

Gatunek: Taktyczny FPS

Deweloper: Irrational Games

Rok wydania: 2005

Grałem na: PC

Gra dostępna wyłącznie na PC

Niemałym szokiem było dla mnie odkrycie, że SWAT 4 – gra, którą po raz pierwszy kupiłem za pieniądze od babci dobre piętnaście lat temu – wyszedł spod rąk mistrzów narracji środowiskowej z Irrational Games. Tych samych, którzy kilka lat później stworzyli jakże popularną i cenioną w środowisku graczy serię BioShock. Początkowy szok szybko ustąpił jednak miejsca zrozumieniu, bo już pierwsza misja uderzyła mnie swoją gęstą niczym smoła atmosferą, a przy okazji wiarygodną i pełną – jak na tamte czasy – detalu lokacją chińskiej restauracji, na której zapleczu składano nielegalną broń. Kolejne miejsca zbrodni trzymały podobny poziom – będący świadkiem wymiany ognia między gangami klub A-Bomb, pełen gipsowych odlewów twarzy dom seryjnego mordercy, siedziba uzbrojonego po zęby kultu, czy w końcu szpital zamieniony w kostnicę. Dawno już w grach nie widziałem tak różnorodnych, tak intrygujących i tak świetnie zaprojektowanych lokacji, z których każda opowiada swoją własną historię, a mimo to są ze sobą spójne.

Jest to o tyle niecodzienne, że przecież SWAT 4 należy do gatunku, w którym stawia się raczej na realizm rozgrywki i taktyczne wyzwanie, a nie rozwój świata gry i zauroczenie gracza jego atmosferą. A już zwłaszcza nie w 2005 roku, kiedy to gry jako medium służące opowiadaniu historii wciąż poniekąd raczkowały. A mimo to twórcy zdecydowali się na ten nieoczywisty ruch, dzięki czemu SWAT 4 absolutnie broni się do dzisiaj. Jasne, modele postaci są mało szczegółowe, tekstury rozmyte, a maksymalna rozdzielczość pozostawia wiele do życzenia, ale nie zmienia to faktu, że pomimo tych wszystkich archaizmów, tytuł ten wizualnie broni się po dziś dzień.

Przede wszystkim jest to jednak prześwietna taktyczna strzelanka, w której wcielamy się w dowódcę tytułowego oddziału SWAT. Rozgrywka jest tutaj dość mozolna, bo opiera się przede wszystkim na metodycznym czyszczeniu pomieszczenia za pomieszczeniem. Pędzenie przed siebie bez większego pomyślenia w większości przypadków oznacza śmierć, więc w pełni należy wykorzystać dobrodziejstwa policyjnego inwentarza w postaci kamer na wysięgnikach, granatów błyskowych, ładunków C4 do wyważania drzwi, a dopiero na końcu ostrej amunicji. Nie pomoże zmiana poziomu trudności na łatwiejszy, bo zmienia on jedynie to, jak mocno musimy trzymać się policyjnych procedur, by zaliczyć misję. Najłatwiejszy z nich usuwa ten wymóg, ale już na normalnym stopniu trudności może się okazać, że pomimo zaliczenia wszystkich wytycznych, poziom rozegrać będziemy musieli jeszcze raz, bo o kilka razy za dużo w sposób nieuzasadniony użyliśmy środków przymusu bezpośredniego ze skutkiem śmiertelnym, a i zgłosić śmierć przestępców zdarzyło się zapomnieć.

Toteż osobiście wybrałem najłatwiejszy poziom trudności, który nie ograniczał mnie w sztuczny sposób. Przestrzeganie reguł narzuciłem sam sobie i zdecydowaną większość zadań zaliczyłbym spokojnie i na wyższych stopniach. Nie musiałem się jednak przejmować tym, że po kilku godzinach prób ukończenia danego scenariusza, kiedy w końcu szczęśliwie udało mi się obezwładnić wszystkich przestępców oraz uratować ofiary całego tego galimatiasu, gra poinformuje mnie o tym, że nie tylko muszę wszystko to powtórzyć, ale jeszcze bardziej się postarać. I bawiłem się w ten sposób niepomiernie lepiej. Zwłaszcza, kiedy w wyniku niefortunnej serii pomyłek na placu boju zostawałem sam, w dodatku z dość sporym uszczerbkiem na zdrowiu. Autentycznie można było się wówczas poczuć niczym John McClane ze „Szklanej Pułapki”, próbując przechytrzyć przeważające siły przeciwnika. Naprawdę dawno już żadna strzelanka nie dostarczyła mi tylu emocji, co stareńki SWAT 4.

SWAT 4: Syndykat

Dodatek

Deweloper: Irrational Games

Rok wydania: 2006

Grałem na: PC

Dodatek dostępny wyłącznie na PC

Syndykat przez wiele lat był dla mnie pewną enigmą, wokół której mój dziecięcy umysł wytworzył wiele teorii. Powód jest dość prozaiczny, bo kiedy zadowolony wracałem z pudełkiem w rękach do domu, w jakiś sposób udało mi się uszkodzić znajdującą się w środku płytę. Toteż choć w SWAT 4 ciąłem długo i namiętnie, o tyle już w Syndykat nigdy dotąd nie przyszło mi zagrać. Miałem więc w stosunku do niego dość spore oczekiwania. Wprawdzie nie spodziewałem się żadnych diametralnych zmian względem oryginału – jest to bowiem zaledwie dodatek – ale liczyłem, że tytułowy syndykat będzie odgrywał znaczącą rolę w fabule rozszerzenia.

Tak się niestety nie stało, bo o ile syndykat Steczkowów faktycznie przewija się przez większość zadań, o tyle spokojnie mógłby być to ktokolwiek inny. Brak tu konkretnej linii fabularnej z nimi związanej, a każda misja ponownie jest raczej zamkniętą opowieścią, w której akurat udział biorą członkowie owej szajki. Ma to jednak znaczenie jak najbardziej marginalne – oryginalny SWAT 4 obszedł się bez konkretnej fabuły, stawiając właśnie na wycinki z życia drążonego przez przestępczego raka miasta i sprawdziło się to wręcz wybitnie. Nie inaczej jest tutaj, bo kolejne zadania to naprawdę ciekawe scenariusze, które po raz kolejny zabierają nas w podróż po całkiem różnorodnych lokacjach – od domu pomocy społecznej, przez stację metra, aż po należące do mafii plantacje marihuany i przestronne magazyny.

Do pomocy oddano nam kilka nowych typów uzbrojenia, choć większość z nich okazała się mało przydatna. Świetnie wypada mieszczący więcej niż jeden ładunek paralizator oraz pistolet maszynowy FN P90, ale już karabin wyborowy pozbawiony możliwości zamontowania latarki czy noktowizor raczej utrudniały mi zabawę niż pomagały. Korzystać z nich jednak nie trzeba, choć warto sprawdzić, bo a nuż pozwoli to wam na wprowadzenie nowych taktyk. Świetną opcją jest natomiast możliwość przysolenia komuś z pięści, co służy raczej do przymuszania niepokornych świadków i bandytów do kooperacji, aniżeli wyjaśniania klientów w trakcie potyczek. Bieganie po lokacjach i bicie ocalałych niby jest troszkę kuriozalne, ale, jako że Syndykat wciąż bezustannie trzyma gracza w napięciu, to w trakcie wykonywania zadania w najmniejszym stopniu dziwnym nie wydaje się uderzenie poirytowanej sytuacją staruszki.

Paranoia: Happiness is Mandatory

Gatunek: RPG

Deweloper: Black Shamrock i Cyanide Studios

Rok wydania: 2019

Grałem na: PC

Gra dostępna wyłącznie na PC

Paranoia: Happiness is Mandatory – będące adaptacją planszówki - miało olbrzymi potencjał, by stać się niesamowicie wciągającym tytułem. Wykreowany na potrzeby gry świat nie przypomina żadnego, w którym na przestrzeni całej swojej growej kariery przyszło mi się poruszać. To niezwykle intrygującą dystopia, rządzona przez komputer dbający o szczęście mieszkańców krypty Alpha Complex, w której każdy, ale to absolutnie każdy stuprocentowo poświęca się służbie sztucznej inteligencji, a przez to również społeczeństwu. W końcu Friend Computer – bo tak się nazywa – ma na względzie tylko i wyłącznie dobro wszystkich swoich podopiecznych. Zresztą nawet główna dyrektywa brzmi: szczęście to obowiązek.

Potworny żal więc, że potencjał tak interesującego świata został tak kategorycznie zmarnowany. Zapomnijcie o mających na celu obalenie tyranicznych rządów sztucznej inteligencji spiskach, czy też jakichkolwiek niuansach fabularnych. To prosta historyjka o człowieku, który przypadkiem wplątuję się w niemałą kabałę. Poza jednym interesującym twistem pod koniec przygody, nie ma tu niestety nic, co na dłuższą metę zapadałoby w pamięć. Zaprzepaszczono nawet tak ciekawy koncept, jak konieczność patrzenia na ręce członkom naszego własnego zespołu, którzy z radością doniosą na nas w trakcie odprawy za każde popełnione wykroczenie. Zbierzmy zbyt wiele pouczeń, a czekać nas będzie unicestwienie. A przynajmniej naszego klona, bo nim właśnie jesteś, co sprawia, że unikanie „przestępstw” (bo naganę dostać można nawet za postawienie stopy w obszarze przeznaczonym dla mieszkańców o wyższej randze) traci na znaczeniu. W razie śmierci, po prostu się odrodzimy.



Jeżeli z kolei odrzeć Paranoia: Happiness is Mandatory z całej tej otoczki fabularnej, zostaniemy z boleśnie uproszczoną grą RPG, w której nie ostało się praktycznie nic poza walką. Rozmów i pozbawionych przemocy zadań jest tu tyle, co kot napłakał, a większość czasu spędzany na mozolnym i prostackim czyszczeniu kolejnych pomieszczeń. Potyczki pozbawione są taktycznej głębi i w większości przypadków wystarczy posłanie ekipy za osłonę i odczekanie kilkunastu sekund aż wystrzelają wszystkich przeciwników. Od święta zdarza się, że trzeba nieco bardziej pogłówkować, choć i wtedy wystarczy przesunąć drużynę o kilka metrów w bok. W połączeniu z nieintuicyjnym interfejsem oraz beznadziejnie zaprojektowanym system rozwoju (nowe punkty umiejętności możemy rozdysponować dopiero po śmierci, kiedy trafimy do ciała kolejnego klona), czyni to rozgrywkę w Paranoia: Happiness is Mandatory irytująco żmudną.

Merek’s Market

Gatunek: Kooperacyjny “symulator” sklepu

Deweloper: Big Village Games

Rok wydania: 2021

Grałem na: Xbox Series X

Gra dostępna również na: Xbox Series S, Xbox One, PlayStation 5, PlayStation 4, PC, Google Stadia

O Merek’s Market opowiadać będę także w 20. epizodzie TrójKastu

Umówmy się, Merek’s Market wygląda jak srogi kasztan i gdybym nie dostał go do recenzji, najprawdopodobniej w życiu bym po niego nie sięgnął. Odstrasza nie tylko dość uboga jak na dzisiejsze - nawet indycze – standardy oprawa, ale też nawet grafiki promocyjne, zdobione kartoflowatą mordą głównego bohatera. Wiele bym jednak wówczas stracił, bo po raz kolejny prawdziwym okazuje się przysłowie „nie oceniaj książki po okładce”. Merek’s Market to bowiem zaskakująco dobry klon Overcooked, tyle tylko, że stawiający nas w roli właściciela średniowiecznego sklepu rzemieślniczego.

W ofercie mamy dosłownie wszystko – od chleba, przez meble i uzbrojenie, aż po magiczne eliksiry. W trakcie każdego dnia progi naszego sklepu odwiedzają różnorodni klienci, domagający się konkretnych przedmiotów. Część z nich zawsze mamy na stanie, więc sprzedaż sprowadzać będzie się do prostego targowania; resztę natomiast będziemy musieli wytworzyć sami z dostępnych na sklepowym zapleczu składników, korzystając przy tym z pieców hutniczych, alchemicznych kotłów oraz stołów rzemieślniczych. Wszystko to pod presją czasu, bo klienci mają swoją cierpliwość i w końcu wyjdą poirytowani, kiedy zbyt długo olewać będziemy ich zamówienia. Receptur na konkretne przedmioty nie musimy znać na pamięć, bo w każdej chwili skorzystać możemy z zawierającej wszystkie potrzebne w danym dniu przepisy księgi, ale ich znajomość zdecydowanie się opłaci. Zresztą większość z nich jest na tyle prosta, że po kilku razach same wchodzą do głowy.

Całość to, jak już wspomniałem, dość wyraźny klon Overcooked, choć wiele rzeczy robi on w moim odczuciu lepiej od oryginału. Przede wszystkim kampania fabularna nie stawia przed nami sztucznych barier punktowych, więc wystarczy zaliczenie każdego z poziomów na brązowy medal, by móc ruszyć dalej i cieszyć się prostą, acz mocno humorystyczną historią tytułowego Mereka oraz jego zmagań z grającym nieczysto konkurentem. Rozgrywka nie należy do najtrudniejszych, choć i tak, by ukończyć część z poziomów trzeba będzie zdrowo nabiegać się po sklepie. Zwłaszcza, kiedy w późniejszych etapach pojawiają się rozmaite utrudnienia, jak chociażby plaga myszy zżerających nasze zapasy. Poza kampanią dla pojedynczego gracza Merek’s Market oferuje również zestaw poziomów dla wielu graczy. Te są już pozbawione jakiejkolwiek narracji, ale nie zmienia to faktu, że gra się w nie niezwykle przyjemnie. Toteż jeżeli szukacie czegoś na niezobowiązujące wieczory z partnerem/partnerką lub znajomymi – Merek’s Market będzie świetną opcją.

Komentarze

Popularne posty