Fantastyczne podróże (217)
Warto
czasem oderwać się od szaroburej, pełnej smutku rzeczywistości i wyruszyć poprzez
gry w fantastyczną podróż po szeregu osobliwych światów. Świetnie w tej roli
sprawdzi się Tiny Tina’s Wonderlands, czyli humorystyczna strzelanka w świecie
Borderlands, a i AI: The Somnium Files ze swoimi japońskimi dziwactwami również
powinno dać radę, o ile tylko lubicie visual novele. Jeśli nie, to rzućcie
okiem na Agent Intercept – samochodówkę, która pozwoli wam na kilka godzin wcielić
się w połączenia Jamesa Bonda i Inspektora Gadżeta.
Mam
też coś dla tych nieco twardziej stąpających po Ziemi, bo miałem przyjemność
poterroryzować autostrady naszych zachodnich sąsiadów w German Truck Simulator,
a dzięki dodatkowi Ekspansja Austria również Austriacy musieli na jakiś czas pochować
się w domach.
Na
sam koniec zostawiłem natomiast perełkę w postaci darmowego dla posiadaczy
PlayStation 5 Astro’s Playroom, które jest nie tylko naprawdę udaną platformówką,
ale też przede wszystkim piękną laurką dla historii marki.
Posłuchajcie…
Tiny Tina’s Wonderlands
Gatunek: FPS
Deweloper:
Gearbox Software
Rok
wydania: 2022
Grałem
na: Xbox Series X
Gra
dostępna również na: Xbox Series S, Xbox One, PlayStation 5, PlayStation 4, PC
O Tiny Tina's Wonderlands opowiadać będę także w 23. epizodzie podcastu TrójKast
Granie
w gry z serii Borderlands w pojedynkę dla wielu może być czystym kretynizmem,
bo tytuły te od zawsze projektowany były z myślą o kooperacji. Nie
przeszkodziło mi to jednak w zaliczeniu każdego z nich (nie licząc trójki, której
jeszcze nie miałem okazji sprawdzić) samotnie, ciesząc się absurdalnym światem
Pandory i zazwyczaj dość niespodziewanie dobrą opowieścią. Przyznam jednak, że
formuła Borderlands na dłuższą metę nieco mnie męczy, a dodatkowo fakt, że kolejne
części zmieniają się raczej nieznacznie, dorzucił swoje trzy grosze do mojego dość
nikłego entuzjazmu w momencie zapowiedzi Tiny Tina’s Wonderlands, czyli spin-offa
serii, opartego na pomyśle z jednego z dodatków do dwójki.
Wyobraźcie
sobie zatem moje zaskoczenie, kiedy po odpaleniu gry okazało się, że Tiny Tina’s
Wonderlands jest na tyle dobrą grą, że śmiem twierdzić, że jest to obecnie moja
ulubiona odsłona serii, przy której bawiłem się nawet lepiej niż przy
wyśmienitym Borderlands 2. Zagrało tu niemalże wszystkie. Model strzelania jest
niesamowicie mięsisty i po prostu miodny, dzięki czemu kolejne zastępy wrogów
do wyrżnięcia wita się z otwartymi ramiona. Nieco mniejsze, ale za to gęsto
zagospodarowane mapy cieszą, bo nie zmuszają do monotonnego przedzierania się przez
pustkowia przy pomocy samochodu. Całość jest natomiast zdecydowanie bardziej
przystępna dla samotnego gracza i ani razu nie czułem, że moje doświadczenie
traci na tym, że gram sam, co stanowi bezprecedensową sytuację w historii
serii.
Jednak
bezapelacyjnie najlepszym elementem Tiny Tina’s Wonderlands jest miejsce akcji,
czyli tytułowe Wonderlands. Osadzenie gry w fikcyjnym, wykreowanym przez Tinę na
potrzeby sesji RPG uniwersum fantasy nie tylko stanowi potrzebny marce powiew
świeżości, ale też przede wszystkim punkt wyjścia dla całej masy żartów i
gagów. To jeden z tych nielicznych przypadków, w których gromko śmiałem się w
trakcie zabawy, gdy twórcy raz za razem zaskakiwali mnie sprytną grą słowną lub
absurdalną sytuacją. I jasne, nie zawsze jest perfekcyjnie, bo zdarzają się
słabsze momenty (zarówno pod względem humoru, jak i rozgrywki), ale sytuacje te
ani na moment nie odebrały mi radości z rozgrywki. Tiny Tina’s Wonderlands to
po prostu naprawdę solidna i dopracowana produkcja, o której w sieci jest z
jakiegoś powodu zaskakująco cicho .
AI: The Somnium Files
Gatunek: Visual
Novel
Deweloper:
Spike Chunsoft
Rok
wydania: 2019
Grałem
na: Xbox Series X
Gra
dostępna również na: Xbox One, PlayStation 4, Nintendo Switch, PC
Może
kiedyś zrozumiem Japończyków, ale na chwilę obecną ich umysły pozostają dla
mnie enigmą. Nie wiem, czy jest to spowodowane jakimś konkretnym genem, który
uaktywnia się tylko u mieszkańców Japonii, czy może jest to po prostu
uwarunkowanie kulturowe, ale absolutnie nikt nie robi takich gier, jak oni.
Zdanie to można rozumieć dwojako – pozytywnie lub negatywnie. Jakkolwiek byście
go jednak nie odbierali, bo obie wersje są prawdziwe. AI: The Somnium Files jest
tego perfekcyjnym dowodem, bo to istne kuriozum, którego serdecznie z początku
nienawidziłem, a które z czasem zacząłem tolerować, by finalnie zapałać do
niego miłością.
Przejście
od nienawiści do tolerancji zajęło mi około piętnastu godzin, w trakcie których
napisana przez Kotaro Uchikoshiego historia rozwijała się dramatycznie wręcz powolnie.
Całość zaczęła się obiecująco, bo jako detektyw tokijskiej policji mieliśmy za
zadanie odnaleźć mordercę brutalnie zamordowanej, bliskiej nam kobiety, której
pozbawione lewego oka ciało znaleziono w lokalnym lunaparku. Mroczny, brutalny
i podsycony lekkim elementem s-f wstęp skutecznie rozbudził moje
zainteresowanie, ale niedługo potem cały mój zapał został zgaszony przez
kilkanaście godzin dialogów o niczym. Standardowa naiwność i dziecinność pisanych
przez Japończyków postaci w połączeniu ze sporą dozą podtekstów seksualnych raz
za razem niszczyła jakąkolwiek powagę sytuacji i zwyczajnie męczyła.
Po
piętnastu godzinach doczłapałem się jednak do jednego z pięciu dostępnych
zakończeń, które nie wyjaśniało absolutnie niczego, co tylko spotęgowało moją
frustrację. Jak się okazało, twórcy postawili na motyw światów równoległych,
więc wszystkie zakończenia są kanonicznie i tylko odblokowując każde z nich,
faktycznie ukończymy grę i poznamy prawdziwy finał intrygi. Miałem więc ochotę
rzucić AI: The Somnium Files i wylać swoje żale na blogu (co poniekąd wciąż robię),
ale wbrew swojemu instynktowi, postanowiłem spędzić kolejne dwadzieścia godzin
na odhaczaniu każdej ze ścieżek fabularnych. Całe szczęście, bo inaczej ominęłoby
mnie to naprawdę niesamowite doświadczenie.
AI:
The Somnium Files to tytuł, który zyskuje przy dłuższym kontakcie, kiedy już
zdołamy zżyć się z jego bohaterami i zaakceptujemy wszystkie ich kuriozalne
przywary. Kiedy się to stanie, a fabuła zacznie nabierać tempa, okaże się, że
Uchikoshi to absolutny geniusz, który stworzył intrygę tak złożoną, że
odkrywanie jej kolejnych sekretów przyprawia niekiedy o ból głowy, w pozytywnym
tego słowa znaczeniu. Niejednokrotnie, kiedy zdawało mi się, że mam już pewien
ogląd na sytuację, okazywało się, że zapomniałem o kilku drobnych szczegółach,
które czynią moją teorię po prostu bezsensowną. Czuć przy tym, że nie jest to
historia skomplikowana ze względu na niekompetencję autora, a faktycznie pieczołowicie
przygotowana i przemyślana opowieść, która naprawdę warto poznać.
Agent Intercept
Gatunek:
Vehicular Combat
Deweloper: PikPok
Games
Rok
wydania: 2019
Grałem
na: Nintendo Switch
Gra
dostępna także na: Xbox Series X/S, Xbox One, PlayStation 5, PlayStation 4, PC,
Android, iOS
Moja recenzja Agent Intercept dla Pograne.eu
Gry
mobilne nie mają zbyt dobrej renomy. Liczne uporczywe mikrotransakcje
ucementowały w wielu pogląd, że na telefony trafiają wyłącznie bzdurne
giereczki, nastawione na jak najszybsze wydrenowanie portfeli graczy. Nie da
się zanegować, że w wielu przypadkach tak faktycznie jest, ale generalizowanie
jest tu krzywdzące dla wszystkich tych, którzy próbują stworzyć na platformy
mobilne coś naprawdę fajnego. Jednym z takich studiów jest właśnie
nowozelandzkie PikPok Games, które kilka lat temu wypuściło na komórki Agent
Intercept – bombastyczną, samochodową grę akcji z bondowskim sznytem, która
teraz trafiła na wszystkie wiodące konsole.
Całe
szczęście, bo w przeciwnym razie najpewniej nigdy bym o niej nie usłyszał i w
konsekwencji nie miałbym okazji przekonania się, jak dobra jest to produkcja.
Warto w tym miejscu zaznaczyć jednak, że mobilny rodowód jest jak najbardziej
widoczny, bo Agent Intercept oferuje dość proste sterowanie i niezbyt wysoki
poziom trudności, ale nie oznacza to na szczęście, że traci przez to sama gra.
Wręcz przeciwnie, uważam, że to właśnie przez te dwie przywary tak dobrze
sprawdza się ona, jako relaksujący tytuł na wieczory po pracy.
Ani
na rozgrywce, ani na stanowiącej pastisz bondowskich historii fabule nie trzeba
się zbytnio skupiać i wystarczy cieszyć się rozgrywającym się na ekranie,
pełnym wybuchów i samochodowych kraks widowiskiem. Nasz samochodzik co rusz
zmienia się w łódź motorową lub inny myśliwiec, odświeżając tym samym raczej
powtarzalną na dłuższą metę rozgrywkę. Poszukujący wyzwania powinni
zainteresować się dodatkowymi, wymagającymi nieco większych umiejętności
zadaniami lub po prostu spróbować ugrać jak największy wynik w każdym z zadań.
Niezależnie jednak, jak podejdziecie do Agent Intercept, powinniście się bawić
nad wyraz dobrze.
German Truck Simulator
Gatunek:
Symulator
Deweloper: SCS
Software
Rok
wydania: 2010
Grałem
na: PC
Gra
dostępna wyłącznie na PC
Jest
coś niesamowicie pięknego w podróżowaniu samochodem przez świat i błądzeniu po
wszelakiego rodzaju szosach, wijących się pomiędzy mniejszymi miasteczkami. To
przyjemność sama w sobie i okazja, by poobserwować, jak życie toczy się w
innych, dalekich nam miejscach na Ziemi. Moją małą fantazją jest wyruszenie na
takowe wakacje i po prostu jeżdżenie od miasta do miasta, doświadczając tym
samym jeżeli nie Europy, to chociaż Polski. Ze względu na coraz to bardziej
rosnące ceny paliw jest to jednak raczej odległe marzenie, ale na szczęście są
takie gry jak German Truck Simulator, które są w stanie dać mi choć namiastkę
tego snu.
Do
gier z TIR-ami w roli głównej mam dość spory sentyment, bo Hard Truck i
późniejsze 18 Wheels of Steel były jednymi z tych marek, które cieszyły się
zaskakująco sporą popularnością w kręgu moich znajomych z czasów młodości. Sam
do końca nie wiem dlaczego, bo przecież tytuły te to w zasadzie symulatory
pracy, w których bez przerwy jeździ się od jednego do drugiego podobnie
wyglądającego miasta, wożąc towary i mozolnie napełniając tym samym swój
portfel. Nie inaczej jest w German Truck Simulator, w którym by się
czegokolwiek dorobić, trzeba się dość sporo najeździć, aczkolwiek im dalej
jesteśmy, tym łatwiej przychodzi zarabianie pieniędzy.
Początki
są pod tym względem bardzo powolne, bo zaczynamy jako kierowca zatrudniony w jednej z niemieckich firm, więc od każdego
przewozu dostajemy zaledwie kilkanaście procent prowizji, co w praktyce
przekłada się na jakieś 1,5-2 tysiąca Euro. Mało, ale nasz znajomy Hans
stosunkowo szybko załatwia nam po okazyjnej cenie ciężarówkę, dzięki której
możemy założyć własną firmę i zarabiać prawdziwe pieniądze. To właśnie w tym
momencie zaczyna się też prawdziwa zabawa – zainkasowaną forsę inwestujemy w
usprawnienia ciągnika, własne biuro, kolejne ciężarówki, którymi jeździć będą
nasi pracownicy. Tworzymy więc swoje własne przewozowe imperium i cieszymy się
z każdej kolejnej inwestycji.
Jeżeli
jednak, podobnie jak ja, nie jesteście ciężarówkowymi świrami, German Truck
Simulator wystarczy wam na maksymalnie kilka godzin. Początkowy entuzjazm dość
szybko przerodzi się w znużenie powtarzalną rozgrywką, a w końcu zmęczenie
materiału doprowadzi wręcz do irytacji. Z drugiej strony, zapaleńcy powinni
raczej sięgnąć po Euro Truck Simulator 2 lub American Truck Simulator (w
zależności od preferowanej lokalizacji), bo są to nowsze, bardziej dopieszczone
i po prostu lepsze produkcje, które są ponadto bezustannie rozwijane. German
Truck Simulator to już niestety relikt na miarę starszych odsłon Fify, po który
sięgną tylko podobni mi dziwacy.
German Truck Simulator: Ekspansja Austria
Dodatek
Deweloper: SCS
Software
Rok
wydania: 2010
Grałem
na: PC
Dodatek
dostępny wyłącznie na PC
Pisanie
o dodatku Ekspansja Austria to trochę przerost formy nad treścią, bo nie dodaje
on do German Truck Simulator zbyt dużo zawartości, więc i pisać nie ma za
bardzo o czym. Ot, zyskujemy dostęp do czterech miast, ulokowanych w północnej
części Austrii i połączonych ze sobą jedną, długą i przez większość czasów
prostą autostradą. Jeżeli marzy wam się wirtualne zwiedzanie Wiednia lub
Salzburga, to przykro mi, ale choć widok przydrożnych zamków i górujących nad
nimi szczytów górskich jest super, to już same miasta reprezentują się podobnie
do każdego innego z podstawki – biednie. O rozszerzeniu wspominam zatem tylko
dlatego, że jakiś czas po premierze udostępniono je za darmo w ramach
oficjalnej aktualizacji 1.32, więc sięgając po German Truck Simulator,
koniecznie pamiętajcie o jej pobraniu. W końcu lepiej mieć więcej niż mniej,
prawda?
Astro’s Playroom
Gatunek:
Platformówka 3D
Deweloper:
Team Asobi
Rok
wydania: 2020
Grałem
na: PlayStation 5
Gra
dostępna wyłącznie na PlayStation 5
Nad Astro’s Playroom niemal rok temu rozpływał się już Kacper, a teraz również i ja
mam przyjemność podzielić się z wami wrażeniami z tego tytułu. Okoliczności są
podobne, bo raczej większość posiadaczy PlayStation 5 to właśnie z tym tytułem
rozpocznie swoją przygodę z najpotężniejszym jak dotąd sprzętem Sony. Nic
dziwnego, w końcu Astro’s Playroom jest preinstalowane na każdej konsoli, mając
za zadanie uprzyjemnienie oczekiwania na zainstalowanie/pobranie innych,
poważnych tytułów, które dotarły do nas wraz z konsolą. Łatwo uznać tego typu
produkcję za zwykłą popierdółkę pokroju Hexic HD, który swego czasu trafiał na
dysk każdego Xboksa 360, ale w przypadku gry Team Asobi określenie to jest
zdecydowanie nie na miejscu.
Astro’s
Playroom mogłoby bowiem bez najmniejszego problemu uchodzić za pełnoprawną,
wysokobudżetową produkcję, gdyby tylko twórcy zwiększyli liczbę dostępnych w
grze poziomów. To naprawdę nad wyraz przyjemna trójwymiarowa platformówka,
która tylko dorabia po godzinach jako demo technologiczne konsoli. Każdy aspekt
– od grafiki i dźwięku, aż po sterowanie i pomysły na plansze – stoi tutaj na
najwyższym możliwym poziomie, sprawiając, że autentycznie nie można się od gry
oderwać nawet, kiedy powiadomienie w rogu ekranu poinformuje nas o tym, że właśnie
zakończyło się pobieranie Gran Turismo 7. Jestem więc w niemałym szoku, że
Sony, niesłynące raczej ze swojej szczodrości, postanowiło udostępnić tak
dopracowaną perełkę każdemu posiadaczowi PlayStation 5.
Najlepsze
w Astro’s Playroom jest jednak to, że tytuł ten stanowi swego rodzaju laurkę na
historii marki PlayStation. Kolejne poziomy zabierają nas w podróż przez
wszystkie generacje konsol Sony, pozwalając na zebranie każdego ze sprzętów
oraz zestawu akcesoriów jako artefaktów, które później dumnie dekorować będą
naszą bazę wypadową. Otoczenie pełne jest robocików, parodiujących sceny z
hitów PlayStation, a i wszystko dookoła nich jest w jakiś sposób powiązane z
marką – lecąca chmurka przyjmuje kształt dualshocka, liście krzaka to zielone
trójkąciki, a stojący na środku gigantyczny telewizor CRT odtwarza ekran
powitalny pierwszego PlayStation, wywołując ciarki na plecach i ssące uczucie
nostalgii w żołądku. Astro’s Playroom to zatem tytuł, który bezapelacyjnie musi
sprawdzić nie tylko każdy fan PlayStation, ale po prostu każdy gracz.
Komentarze
Prześlij komentarz